— Już czas porzucić gościniec — zawyrokował Angel. — Na północ zaprowadzi nas woda.
— Tutaj rzeka staje się węższa — wtrąciła Sken. — I nurt jest rwący. Będę potrzebowała dwóch silnych mężczyzn do pomocy.
Angel właśnie się nad tym zastanawiał.
— Na tych szerokościach geograficznych wiatry o tej porze roku wieją przeważnie z zachodu, a właściwie z południowego zachodu.
— Czy masz zamiar kupić łódź żaglową? — zapytała Sken.
— Znasz się na żeglowaniu?
— Kiedy się urodziłam, zawinęli mnie w żagiel — odpowiedziała Sken. — Zanim osiadłam wraz z drugim mężem na rzece, moja rodzina długo żyła z morza. Zostawialiśmy nasze domy każdej wiosny, gdy nadchodził przypływ, i odpływaliśmy z towarami produkowanymi w Heptam, a potem wracaliśmy do domu przed latem z najwcześniejszymi owocami z wysp. Nigdy nie zbiliśmy na tym fortuny, ale żyło się wesoło.
— A więc potrafiłabyś sobie poradzić z małą żaglówką.
— Nigdy nie pływałam po takiej wąskiej rzece. Ale dlaczego miałoby się nam nie udać? Tyle tylko, że trzeba wszystkie manewry wykonywać szybciej. Nie kupuj jednak za dużej łodzi. Może lepiej, żebym to ja ją wybrała.
— To wszystko?
— Tak. Czy wy dwoje macie manufakturkę pieniędzy?
Koło ich stołu wyrósł jak spod ziemi dwelf z dzbanem piwa.
— Dolać? — zapytał.
— Nie — odparł Angel.
— Tak — powiedziała Sken, wytrzymując jego spojrzenie.
— Czy wy dwoje macie manufakturkę pieniędzy? — zapytał dwelf. Bardzo wiernie naśladował intonację Sken.
— No i widzisz, co narobiłaś? — zapytał Angel. — Teraz on rozgłosi to po całej gospodzie.
— Rozgłosi, rozgłosi — powtórzył dwelf. I roześmiał się. Angel wepchnął mu kilka miedziaków w garść, obrócił i popchnął w stronę kuchni.
— Przepraszam — wymamrotała Sken.
— Jeśli nawet dwelfy nie mają rozumu, ciągle jeszcze posiadają uszy i mogą wszystko powtórzyć. — Angel pozwolił sobie na okazanie niezadowolenia.
Sken milczała zawstydzona.
— Dwelfy są zagadkowe — zauważyła Patience. — Posługują się własnym językiem. Muszą mieć odrobinę rozumu, jeśli wykształciły mowę.
Angel wzruszył ramionami.
— Nigdy nie zastanawiałem się nad możliwościami umysłowymi dwelfów. Traktuję je po prostu jak wyjątkowo głupie geblingi.
— Ale przecież to nie są geblingi, prawda?
— Kolejna miejscowa rasa. Imaculata potrzebowała ludzi, choć geblingi, dwelfy i gaunty mają na ten temat inne zdanie.
Z kuchni wyszedł właściciel karczmy, zaniósł chleb do sąsiedniego stolika, a potem podszedł do nich, przysunął sobie krzesło i usiadł koło Angela.
— Wszystko jest w jak najlepszym porządku — oznajmiła Sken. Widać już było po niej, że sporo wypiła. — W jak najlepszym porządku. Więcej piwa, proszę.
Gospodarz nie wyglądał na zadowolonego.
— Nie wiem, skąd wy, ludzie, jesteście — odezwał się. — Prawdopodobnie z Heptam, skoro uważacie, że nikt nie może was tutaj skrzywdzić.
— Wiele osób może nas skrzywdzić w Heptam — odparł Angel.
— Nie istnieje taka tawerna w Wodnej Strażnicy, gdzie można bezpiecznie pokazywać duże pieniądze i jeszcze o nich rozmawiać. Mam nadzieję, że nie zamierzacie dalej podróżować drogą.
— A nie powinniśmy? — zapytał Angel.
— Lepiej wynająć zaufanego strażnika. A najlepiej umówić się z burmistrzem i wypożyczyć kogoś z miejscowej policji. W przeciwnym razie nie przejedziecie żywi nawet dwudziestu kilometrów.
— Cóż takiego strasznego nam grozi na drodze?
— Rabusie.
— I to wszystko?
— Wszystko? Przyjeżdża tutaj mnóstwo kupców, a straż jest nieliczna. Oficjalnie należymy do Pankos, ale nie widzieliśmy tu królewskiego żołnierza od trzydziestu lat. Więc burmistrz stosuje się do praw Wodnej Strażnicy, a Druciarz ustanawia prawa w lesie.
— Druciarz?
— Kiedyś był królewskim rządcą, a może tylko synem królewskiego rządcy. Jego oficjalne rządy skończyły się, gdy przyłapano go w nieodpowiednim łóżku. To stało się piętnaście lat temu. Teraz mieszka w lesie, na północ stąd. Powiadają, że skupił wokół siebie całą armię rabusiów. Nazywamy tamto miejsce Lasem Druciarza.
— Brzmi to jak bajka — stwierdził Angel.
— Jeśli udacie się na południe, wschód lub zachód zatrzymają was, ale gdy oddacie bez walki wszystko, co posiadacie, pozwolą wam przynajmniej zachować życie i to, co macie na grzbiecie. A jeśli sowicie się obłowią, to nawet konie i powóz.
— Co będzie, gdy wybierzemy się na północ?
— Wtedy lepiej weźcie ze sobą całą armię. I to potężną. Druciarz uważa, że gdy ktoś kieruje się drogami na północ, to znaczy, że postanowił umrzeć. Wierzy też, że śmierć może być długim i interesującym dla widzów przedstawieniem.
— Przekonałeś nas — powiedział Angel. — I dziękuję, że podjąłeś ryzyko narażenia się ostrzegając nas.
— Och, jemu wcale nie przeszkadza, że ostrzegam ludzi. I tak znajdzie się mnóstwo takich, którzy uznają, że jeśli kupią kilka dodatkowych strzał, to mogą iść, gdzie im się żywnie podoba.
— Ja mogę pójść wszędzie — wymamrotała Sken. — Pokroję na plasterki każdego z tych skurczybyków.
— Popłyńcie łodzią — poradził gospodarz. — I nie zbliżajcie się nawet do brzegu przez co najmniej pięćdziesiąt kilometrów. To dobra rada. Ludzie, którzy jej posłuchali, żyją i mogą mi dziękować.
Gospodarz wrócił do kuchni.
— Na wodę! — wykrzyknęła Sken. — Już najwyższy czas. — Podniosła kufel jak do toastu, opryskując przy tym piwem Angela. Musieli w końcu poprosić o pomoc czterech dwelfów, by zanieśli ją do pokoju.
Następnego ranka znaleźli w porcie wiele dobrych łodzi do wynajęcia, ale znacznie mniej na sprzedaż.
— To nie ma znaczenia — mruknął Angel. — Każdą łódź da się kupić, jeśli zaproponuje się wystarczająco wysoką cenę.
— Nasze pieniądze kiedyś się skończą — powiedziała Patience. — Dobrze, żeby starczyły do przyszłego roku.
— Chcesz się dostać do Spękanej Skały czy nie?
Tak, chciała się tam dostać. Pragnęła tego bardziej niż czegokolwiek na świecie. Zew Spękanej Skały dokuczał jej jak nieustanny głód. Gdy kierowała się w stronę celu, zmniejszał się odrobinę i odczuwała ulgę. Ale kiedy tylko się opóźniali z jakiegoś powodu, tak jak teraz, gdy spacerowali po deskach nabrzeża, pragnienie stawało się znacznie mocniejsze.
Chociaż tego właśnie dnia odczuła pewną nieznaczną zmianę: już nie tylko pragnęła dostać się jak najprędzej do Spękanej Skały, ale chciała popłynąć tam rzeką. Poranne słońce tańczące na falach czarowało ją.
Uzmysłowiła sobie, że nigdy dotąd czegoś takiego nie czuła. Podróż Radosną nie sprawiała jej specjalnej przyjemności. Skąd więc teraz tak silne pragnienie, by zamienić bity gościniec na rzekę?
Przypomniał jej się ostatni wieczór i rozmowa z gospodarzem. Może rzeczywiście każdemu doradzał unikanie Lasu Druciarza, ale szczerze w to wątpiła. Ludzie z Wodnej Strażnicy musieli mieć rodzaj umowy z lokalnymi rabusiami, szczególnie, że nie mogli liczyć na żadną opiekę ze strony rządu. Jeśli gospodarz mógł ostrzegać każdego podróżnego, to oznaczało, że rabusie wcale nie są groźni. Jeśli jednak byli tak niebezpieczni, jak mówił, to dlaczego odważył się narazić własne życie, ostrzegając trójkę bogatych i obcych podróżnych?