Czy jego postępowaniem kierował zew Spękanej Skały, który teraz z kolei ją popychał w kierunku wody? Z jakiegoś powodu Nieglizdawiec — cokolwiek to było — chciał ją odwieść od podróżowania Lasem Druciarza. Czy tylko dlatego, by uchronić ją przed niebezpieczeństwem? A może na leśnej drodze znajdowało się coś, czego nie powinna odkryć?
Ale czyż ona nie jest wyszkoloną morderczynią? A Angel? Sądząc po wyglądzie, Sken też potrafiła sobie dać radę w niebezpieczeństwie. Nawet jeśli rabusie są tak groźni, jak to sugerował gospodarz, prawdopodobnie potrafilibyśmy się z nimi uporać. A jeśli to Nieglizdawiec nie chce, byśmy tam poszli, trzeba właśnie wybrać drogę, od której nas odciąga.
W chwili kiedy podjęła decyzję, poczuła ogromny żal. Jak w ogóle mogła wymyślić coś tak idiotycznego? Ryzykować życie całej ich trójki dla jakiegoś głupiego kaprysu? Kiedy woda wygląda tak kusząco i wystarczy tylko pożeglować w górę rzeki…
I teraz była już pewna, że to Nieglizdawiec rozpaczliwie stara się odciągnąć ją od lasu. Wiedziała także, że jakąkolwiek cenę przyjdzie zapłacić, ona wybierze drogę lądem. Pragnienie podążenia do Spękanej Skały rzeką pogłębiało się, ale przecież przez całe lata uczono ją, jak walczyć z pragnieniami. Musiała obywać się bez snu, bez jedzenia, bez wody, by stawać się coraz silniejsza. Potrafiła nie zwracać uwagi na potrzeby ciała, szczególnie kiedy wiedziała, że pragnienie, które czuje, jest iluzją stworzoną w jej umyśle przez wroga.
Tylko czy naprawdę był to wróg? Nieważne. Nie wolno jej ulegać we wszystkim mocy, która wzywała ją do Spękanej Skały. Pojedzie tam, ale wybierze własną drogę. Nie pozwoli sobą manipulować.
— Ta — wskazała Sken. Łódź była niewielka, w porównaniu z innymi żaglówkami, ale wyglądała na czystą i porządną.
— Dobrze — zgodził się Angel.
— Nie — powiedziała Patience.
Sken spojrzała niezadowolona.
— Co jest nie tak z łodzią?
— Nic. Tyle tylko, że nie chcę podróżować łodzią.
Angel odciągnął ją na bok.
— Czy ty zupełnie postradałaś rozum? — zapytał.
— Możliwe. Ale nie wsiądę do łodzi. Pojadę dalej naszym powozem leśną drogą.
— To samobójstwo. Nie słyszałaś, co mówił karczmarz?
— Słyszałam go bardzo dobrze. Słyszę także zew Spękanej Skały. To on skłania nas do podjęcia dalszej drogi wodą. Bardzo tego pragnie. A ja zamierzam dowiedzieć się, co takiego znajduje się w lesie, co on chce przede mną ukryć.
— Śmierć. Chroni cię przed spotkaniem ze śmiercią.
— Jesteś pewien? Wydaje mi się, że trochę za bardzo odciąga nas od leśnej drogi. To miejsce nie jest najlepsze, żeby zaczynać podróż rzeką. Sken powiedziała nam, że prąd jest tu zbyt wartki.
— Prądy są lepsze niż śmierć.
— Od kiedy to, Angelu, boisz się przydrożnych bandytów?
— Od chwili, gdy wyobraziłem sobie, jak kilkunastu z nich spada nam z drzew na głowy. Umiem zabijać nie spodziewających się niczego ludzi tak, by nikt nie podejrzewał nienaturalności zgonu. Walka z bandą źle wychowanych rzezimieszków to nie moja specjalność.
— Jeszcze ich nie spotkałeś i nie wiesz, jakie mają maniery.
— A nie przyszło ci do głowy, że Nieglizdawiec tego właśnie od ciebie oczekuje? Może to stworzenie wie, jak jesteś uparta i że lubisz się sprzeciwiać. Może chce, byś poszła lasem i dlatego w ten właśnie sposób wpływa na ciebie?
— To trochę zbyt pokrętne, Angelu.
— Może chce rękami bandytów pozbyć się twoich towarzyszy podróży?
Więc Angel przyznał się, że drży o własne życie. W jego słowach również brzmiał zew Spękanej Skały. To prawie ją przekonało. Jak mogła wystawiać ich na niebezpieczeństwo? Co się z nią działo? Czyżby stała się arogancką egoistką? Płyń rzeką, dla ich dobra.
Ale im silniej rozbrzmiewał głos ze Spękanej Skały, tym mocniejszy stawiała opór.
— W takim razie wy popłyńcie łodzią. Spotkamy się w pierwszej osadzie w górze rzeki. Dam sobie sama radę z powozem. Ty możesz wziąć wszystkie pieniądze — ufam ci.
— Nie — odparł Angel. Ręce mu się trzęsły. — Nie opuszczę cię.
On naprawdę się boi, pomyślała Patience. I w tym momencie prawie ustąpiła ze względu na Angela. Ale w tej samej chwili, gdy ta myśl postała jej w głowie, poczuła zwielokrotniony zew. Jej dotychczasowy opór był jak zapora przed falami płynącej wody, a uległość zniszczyła tę tamę. Skręciła się z bólu. Potem napięcie opadło, jakby Nieglizdawiec musiał odpocząć po ogromnym wysiłku. Dobrze, pomyślała Patience. Próbuj i męcz się. Nie po to przez całe dzieciństwo hartowałam swój charakter, żeby teraz tak łatwo ci ulec.
— Dobrze. Zatem pojedziemy lądem.
Sken była równie niezadowolona jak Angel.
— Nie musisz ze mną jechać — powiedziała Patience. — Dobrze mi służyłaś, zarobiłaś na podróż powrotną do domu.
— Potrzebujesz wszelkiej pomocy, jaką możemy ci ofiarować — wtrącił się Angel i zwrócił się do Sken: — Podwoję ci zapłatę, jeśli pojedziesz z nami.
Sken spojrzała na niego z pogardą.
— Pojadę, bo chcę ją chronić, twoja oferta nie ma tu nic do rzeczy.
Angel uśmiechnął się. Patience wiedziała doskonale, że oczekiwał takiej właśnie reakcji. Sztuka dyplomacji, jak zawsze powtarzał jej ojciec, polega na sprowokowaniu przeciwnika, by zapragnął działać zgodnie z twoim planem. Angel był dyplomatą. O Nieglizdawcu nie można było tego powiedzieć. Nieglizdawiec bardzo szczerze ukazywał swe pragnienia, a Patience równie otwarcie je odrzucała. W tej rozgrywce nie było subtelności.
Opuścili port i ruszyli ku stajniom. Ich konie były dobrze oporządzone, Angel opłacił stajennych, ponieważ miał zamiar sprzedać zaprzęg z zyskiem.
Patience naszykowała dmuchawkę i kilkadziesiąt drewnianych rzutek. Były bardziej widoczne niż szklane, ale leciały dalej, a każda niosła śmiertelną dozę trucizny. Angel mruczał coś na temat starości, kiedy wyjmował z kufra łuk i strzały.
— Nie jestem w tym najlepszy — powiedział. — Wolę spotkać się z przeciwnikami na odległość ręki, w której trzymam nóż.
— I to najlepiej od tyłu — wtrąciła Sken.
— Mogę ich także otruć — dodał Angel. — Jeśli zaproszą nas na kolację.
— Trucizna i nóż w plecy. Co za człowiek!
— Dość tego — przerwała im Patience. — Nasza sytuacja jest wystarczająco niebezpieczna bez głupich kłótni o nic. — Mówiła ostro, pozwalając, by w jej głosie wyczuli, jaką karę wymierza jej teraz Spękana Skała. Już w chwili wsiadania do powozu zrobiło jej się niedobrze i zaczęła dygotać. A kiedy Angel zaciął konie lejcami, kierując je na brukowany trakt, miała ochotę od razu zwymiotować. Kamienie, którymi wybito dukt, były bardzo stare. Lata ścierania wygładziły je, ale Patience czuła każdą nierówność, jakby to była głęboka koleina. Wkrótce rozbolała ją głowa.
Ale była na takie przykrości dobrze przygotowana. Zachowywała się zupełnie spokojnie, od czasu do czasu zdobywała się nawet na nikły uśmiech, chociaż daleko jej było do radości. Nie może pozwolić Nieglizdawcowi złamać swojej woli. A Angelowi pokazać, że cierpi.
Jeśli uda się jej oszukać swego nauczyciela, to oznacza, że ciągle w pełni nad sobą panuje.
Miasto nie było duże i wkrótce droga biegła już pomiędzy polami warzyw i sadami, gdzie farmerzy gracowali ziemię lub zbierali plony, pomiędzy ruinami starych budynków, które niegdyś stanowiły dumę Strażnicy Wodnej. Budowanie i niszczenie należało do cyklu życia ludzi na Imaculacie. Dawno temu Strażnica była wielką twierdzą. Kiedyś znowu będzie wielka lub zniknie zupełnie z powierzchni planety. Ale nic nie trwało niezmiennie. Nawet religie zmieniały się. Najpierw żyli Strażnicy i Budowniczowie, potem Pamiętający i Patrzący, a wreszcie w ostatnim stuleciu Czuwający w swych pustelniach. Oni kiedyś również staną się przeszłością. Nic nie trwa wiecznie.