Выбрать главу

— Właśnie odkryłam, że ona rozumie nasz język.

Ruin odwrócił się i spojrzał na dziewczynę. Jej twarz była zupełnie pozbawiona wyrazu.

— Dlaczego tak sądzisz?

— Ponieważ wiedziała, że Angel przeżyje, zanim jej to zdążyłam powiedzieć. A potem udawała tylko, że czuje ulgę. Ale zapach jej potu mówił mi co innego niż wyraz twarzy.

Ruin uśmiechnął się do dziewczyny, pozwalając językowi wysunąć się trochę. Widok wąskiego języka geblingów zwykle denerwował ludzi, ale najwyraźniej na dziewczynie nie robił wrażenia. Odezwał się do niej w geblic.

— Nigdy nie próbuj oszukać geblinga, człowieku. Ty jesteś prawdziwą córką heptarchy, prawda?

Dziewczyna odpowiedziała tak płynnie i swobodnie, jakby spędzili na pogawędce cały dzień. Ruin zauważył, że mówi w geblic bez cienia zakłopotania, z jakim zazwyczaj ludzie wydawali dźwięki w jego mowie, używając do tego celu swych niezgrabnych języków.

— Nie, panie. To ja jestem heptarchinią.

A więc jej ojciec nie żył. Ruin nie poczuł współczucia na wieść o śmierci człowieka. Ludzie odgrywali widowiskowe przedstawienia żałobne, ale nie posiadali prawdziwego zrozumienia więzi rodzinnych. Nie mieli drugiego umysłu i potrafili mówić tylko słowami. Żyli ze sobą, ale pozostawali sobie obcy. Jakie jest życie takich stworzeń? Nie złożył jej kondolencji.

— Wiesz, jakiej zapłaty oczekuję za uratowanie życia twego przyjaciela?

— On jest moim niewolnikiem, nie przyjacielem — odparła.

— Zabierzesz mnie ze sobą. Nie próbuj nawet ruszyć się dalej beze mnie.

— Być może nie idę wcale tam, gdzie myślisz.

— Idziesz do Spękanej Skały, by zniszczyć mój lud, a ja udam się z tobą i go uratuję.

— Dlaczego więc mnie nie zabijesz i nie zaoszczędzisz nam obojgu fatygi?

— On pragnie ciebie, ale jeśli cię zabiję, może się posłużyć kimś innym. A tak przynajmniej wiemy, kim jesteś i gdzie zmierzasz. Więc kiedy Nieglizdawiec zaprowadzi cię do swego gniazda, my będziemy tam z tobą. To chyba oznacza, że jesteśmy przyjaciółmi. — Uśmiechimi się i mlasnął językiem.

Reck stała koło kociołka z zupą, trzymając w ręce łyżkę.

— Dlaczego ciągle mówisz my, skoro ja się z tobą nie wybieram?

Ruin nawet nie spojrzał na nią.

— Ponieważ nie pozwolisz mi samemu zmierzyć się z Nieglizdawcem.

Reck wzruszyła ramionami.

— Zupa Willa jest już gotowa.

Ruin pochylił się nad heptarchinią. Chociaż ona siedziała, a on stał, nie musiał się zbytnio nachylać, by ich oczy się spotkały.

— Czy przyrzekniesz mi, że zabierzesz mnie ze sobą? Jako zapłatę za życie twego niewolnika?

— Masz moje słowo, ale nie jako zapłatę. Angel sam ci zapłaci za uratowanie życia, a moje słowo jest moim słowem.

Ruin skinął w skupieniu głową.

— W takim razie siądź z nami przy stole.

Reck roześmiała się głośno.

— Warto było znieść te wszystkie kłopoty tylko po to, żeby zobaczyć ciebie, Ruinie, jak zapraszasz człowieka do wspólnego posiłku.

— Ależ ona nie jest człowiekiem, nie widzisz tego, Reck? Ona jest kobietą Nieglizdawca i matką śmierci.

— Nie jestem niczyją kobietą — odparła dziewczyna. — Nazywam się Patience.

Tym razem roześmiał się Ruin.

— Patience — powtórzył. — Chodź i zjedz z nami, Patience.

Stół był przygotowany dla wygody geblingów. Dla Patience okazał się zbyt niski, by mogła siedzieć na krześle, więc umościła się na podłodze. Kiedy Sken zrobiła krok w stronę stołu, Ruin jednym spojrzeniem odesłał ją na miejsce koło paleniska. Will nawet nie próbował z nimi siadać. Obsłużył ich, a na końcu zaniósł miskę Sken.

Ruin zauważył, że Patience naśladowała wszystkie rytualne gesty grzecznościowe geblingow. Musiała znać je już wcześniej, ponieważ zupełnie naturalnie, tak jak one, proponowała najpierw każdy kęs jemu albo Reck i próbowała jej podsuwanych. Przy tych rzadkich okazjach, kiedy ludzie byli zapraszani na wspólny posiłek do geblingów, zazwyczaj nie potrafili ukryć, jak wielkiego wysiłku i poświęcenia wymaga od nich jedzenie wspólną łyżką. Ale Patience zachowywała się cały czas z szacunkiem i wdziękiem. Kobieta Nieglizdawca powinna wzbudzać raczej wstręt, pomyślał Ruin. Ale nie miało to znaczenia. Zanim cała ta historia dobiegnie końca i tak, najprawdopodobniej, będzie musiał ją zabić. Czym jest śmierć człowieka, jeśli może dzięki niej uratuje swój naród?

Po skończonym posiłku napili się gorącej wody z garnka stojącego na ogniu. Ruin zaproponował, że poprowadzi ich przez las, ale Patience odrzuciła ten pomysł.

— Muszę zabrać ze sobą moich ludzi — powiedziała. — Kiedy Angel nabierze sił, pojedziemy powozem. Jeśli, oczywiście, uda się nam kupić konie.

Reck wzruszyła ramionami.

— Konie? Ruin jutro odnajdzie wasze konie. Dla niego las nie ma tajemnic.

— Mogę to zrobić, ale zaprzęganie ich do powozu nie miałoby sensu — oświadczył Ruin. — Musielibyśmy je bez przerwy wyciągać z bagien. Pójdziemy do następnego osiedla ludzkiego, sprzedamy konie i kupimy łódź. Wiatry tu wieją od zachodu, a Żurawia Woda jest szeroka i nurt ma spokojny. Bita droga to najgorszy szlak do Spękanej Skały.

Wszyscy się na to zgodzili. Jedyna sprzeczka wynikła później, kiedy w ciemności nocy Reck, leżąc koło Ruina, powiedziała mu, że zamierza zabrać ze sobę Willa.

— Kim on jest dla ciebie? — pytał po raz tysięczny Ruin. — Czy to twój kochanek? Chcesz urodzić małe potworki?

Nigdy nie odpowiadała na takie oskarżenia. Mruknęła tylko:

— Jest moim przyjacielem i jeśli ja mam iść, on pójdzie także.

— A więc olbrzym idzie z nami. Wobec tego lepiej kupmy dużą łódź. I tak jest już nas za wiele. — Potem jednak znowu zaczął mamrotać obraźliwe sugestie na temat obrzydliwości, jakie wyrabiają ze sobą Reck i Will, kiedy tylko Ruin zniknie im z oczu. Nie odpowiadała, ale on umilkł dopiero, kiedy poznał po równym oddechu siostry, że zasnęła. Dalsze próby rozgniewania jej nie miały już sensu.

Rozdział 10

ŻURAWIA WODA

Nie stanowili najweselszej kompanii. Angel, słaby z powodu utraty krwi i z głodu, ledwo znosił trudy podróży. Chociaż mógł już pić mleko, które kupowali w mijanych gospodarstwach, wiele jeszcze czasu miało upłynąć, nim odzyska siły. Nawet kiedy był przytomny, przysłuchiwał się tylko rozmowom, ale prawie nigdy się nie odzywał. Podczas postojów w przydrożnych gospodach Patience karmiła go w jego pokoju kleikiem, pozostali jedli posiłki przy wspólnym stole. Geblingi spędzały z nim noce, pilnując go na zmianę, by podczas snu nie rozdrapał sobie rany.

W odróżnieniu od milczącego Angela Sken prawie nie zamykały się usta. Komentowała po cichu wszystko, co jej się nie podobało, i chociaż zazwyczaj nie zwracała się wprost do geblingów ani o nich nie mówiła, jasne było, że nie czuje do nich sympatii. W obraźliwy sposób pociągała nosem, kiedy tylko Ruin stanął obok. A kiedy Patience „trajkotała” z geblingami, Sken zapadała w ponure milczenie i złośliwie ciskała w grzbiety koni łupinami od orzechów.

Jednakże ani zgryźliwość Sken, ani cierpienie Angela nie zaprzątały zbytnio uwagi Patience. Zajmowało ją coś innego. Zew Spękanej Skały wzmagał się z każdym dniem, często nie pozwalając jej skupić się nad tym, co właśnie robiła lub o czym myślała. Wołanie zmieniło również formę. Nie działało już tylko na jej umysł. Teraz całe ciało dziewczyny wyrywało się do Spękanej Skały.

Pewnej nocy, którą spędzili w gospodzie niedaleko Żurawiej Wody, przyśnił jej się piękny, wspaniały i przerażający sen.