Małpa przestała pompować i zaczęła się iskać. Głowa uśmiechnęła się, ale szkło słoja zamieniło uśmiech w chytry grymas. Małpa złapała wesz, połknęła ją i wróciła do pracy. Powietrze znowu napełniło tchawicę pilota.
— Moja łódź jest porządna — powiedział River.
— Twoja łódź to przegniłe, stare czółno — stwierdziła Sken.
— Jeśli tak mówisz. Ty jesteś kapitanem, a jak będziesz miała dobrą łódź, wrócisz i wynajmiesz mnie jako pilota.
— Znajdziemy sobie żywego pilota — powiedziała Sken — ale dzięki za propozycję.
— W porządku, idźcie sobie, macie przecież nogi, możecie odejść, cóż to dla was.
Nad ich głowami zatoczył krąg sokół i wreszcie wylądował na małej platformie na topie masztu, gdzie był przyczepiony River. Ptak trzymał w szponach piszczącego szczura. Rozerwał mu brzuch, pożywił się wnętrznościami, których część wrzucił do słoja. W pojemniku zakotłowało się, kiedy szyjki i czerwie główne rzuciły się na jedzenie.
— Wybaczcie, ale nadeszła moja pora lunchu — powiedział River. — Jak widzicie, jestem całkiem samowystarczalny. Nie musicie mnie żywić, chociaż byłbym wdzięczny, gdybyście pilnowali, by mój słój zawsze był pełny Żurawiej Wody. A już byłoby bardzo miło z waszej strony, gdybyście od czasu do czasu go umyli. Małpa brudzi słój swymi odchodami.
— Gdzie jest twój właściciel? — zapytała Patience.
— Nie myślisz chyba o… — Sken była wyraźnie poirytowana.
— Idź kupić łódź, Sken. Masz na to piętnaście minut. Wybierz najlepszą, a ja dołączę do ciebie, gdy dojdzie do ustalania ceny.
— Nie zgodzę się, by to coś zostało naszym pilotem.
— Jeśli Ruin i Reck godzą się wytrzymać z tobą jako z kapitanem, ty musisz znieść Rivera jako pilota. Czy nie ty powiedziałaś mi, że pilot jest najważniejszy?
— Ciebie to bawi — stwierdziła Sken. — Robisz mi na złość, a myślałam, że jesteśmy w dobrej komitywie.
— Nie robi pan błędu, paniczu — powiedział River. — Pilot musi wiedzieć, gdzie na wodzie są ławice piasku, gdzie płyną prądy, gdzie rzeka jest szybsza, a gdzie wolniejsza, gdzie płytsza, a gdzie głębsza. Ja to wszystko wiem i przeprowadzę pana, zakładając, że wszyscy będziecie mnie słuchać, nie wyłączając tej Królowej Łoju, która jest z panem. Czy zbiera pan jej pot i sprzedaje jako olej do lamp?
Patience roześmiała się. Sken nie.
— Kup łódź — poleciła Patience. — Chcę tego pilota, z wielu powodów.
— Powodem jest rozwaga, powodem… — radośnie zaczął River.
— Zamknij się — uciszyła go Sken. A potem zwróciła się do Patience. — Paniczu, nie znasz przecież tego człowieka…
— Poznaję po jego pomarszczonej twarzy, że przeżył przynajmniej dwieście lat i to w ciężkich warunkach.
— O, to czysta prawda. Cała męka mojego życia wypisana jest na tej twarzy — powiedział River.
— A więc jest stary — oznajmiła Sken.
— Jest głową przynajmniej od lat stu — powiedziała Patience. — I przez ten cały czas pracuje jako pilot na rzece. Przez te wszystkie lata nigdy nie zawiódł żadnego ze swoich klientów. Nigdy nie ugrzązł na mieliźnie ani nie rozbił się na skale.
— Skąd możemy to wiedzieć? — dopytywała się Sken.
— Młody pan ma dar odkrywania prawdy — stwierdził River.
— Ponieważ jest tutaj — odparła Patience. — Gdyby choć raz zawiódł swego klienta, słój zostałby rozbity, a głowa wrzucona do rzeki.
Sken przyglądała się Patience pałającym wzrokiem, ale nic nie powiedziała. A potem ruszyła wzdłuż nabrzeża, przyglądając się uważnie kolejnym łodziom jeszcze sceptyczniej niż poprzednio.
— Jesteś mądry — powiedział River. — Mam nadzieję, że wśród stu synów, jakich spłodziłem, kiedy jeszcze mogłem to robić, znalazł się przynajmniej jeden tak hojnie obdarowany przez naturę, tak inteligentny i tak…
— Bogaty.
— …jak wasza miłość. Chociaż życzyłbym sobie syna z mocniejszym zarostem.
— Tak jak syn wolałby, by jego ojciec miał więcej członków.
River zachichotał. Śmiech brzmiał nienaturalnie, ponieważ pochodził wyłącznie z ust.
— Obojgu nam czegoś brakuje. Trudno temu zaprzeczyć.
— Kiedy przyjdzie twój właściciel? — zapytała Patience.
— Gdy wyślę po niego małpę.
— Więc ją wyślij.
— I stracę możliwość rozmowy z takim sympatycznym młodym kawalerem? Miałem w swoim łożu kilku takich chłopaczków i zaręczam, że każdy z nich mi potem dziękował.
— W takim razie ja dziękuję, że zanim mnie spotkałeś, straciłeś to, czego mógłbyś użyć w łożu.
River mrugnął okiem.
— Nic cię nie szokuje, co?
— W każdym razie nic, co mieszka w słoju — powiedziała Patience. — Poślij małpę. Jeśli chcesz rozmawiać, mogę czytać z twoich warg.
River wydał trzy ostre dźwięki. Patience zdała sobie sprawę, że do tego nie potrzebował powietrza. Małpa w jednej chwili puściła miech i wspięła się na wysokość ust głowy. Przycisnęła czoło do szklanej powierzchni słoja tuż przy twarzy Rivera. Nastąpiły kolejne jazgotliwe dźwięki, kląskanie językiem, ruchy warg, po czym małpa zeskoczyła na nabrzeże i wmieszała się w tłum.
River jeszcze raz kląsknął i tym razem odleciał sokół.
Patience stała, odczytując z ust Rivera dowcipy i historie, które jej opowiadał. Przyglądała mu się przy tym uważnie. Przez cały czas czuła również wołanie Spękanej Skały. Chodź szybciej, potrzebuję ciebie, kochasz mnie, będę cię miał. Wołanie nie układało się w słowa, bo to nigdy nie były słowa, tylko pragnienia. Biegnij do mnie, już, natychmiast.
Głowa o imieniu River paplała i paplała. Im dłużej Patience jej się przyglądała, tym mniejsze widziała podobieństwo do ojca. To dobrze. Nie chciała myśleć o ojcu.
Kiedy znaleźli się już na wodzie, Sken poczuła się wreszcie w swoim żywiole, co dała wszystkim odczuć. Nie przeszkadzały jej nawet polecenia, które wymrukiwał River wiszący w słoju na maszcie przy kole sterowym. Kiedy udowodnił, że zna rzekę, z chęcią stosowała się do jego poleceń. Sterowanie należało do pilota — o wszystkim innym na łodzi decydowała Sken. Pozostawiła w spokoju tylko Angela, który nie dręczony wybojami drogi, leżał wreszcie wygodnie. Pozostałych zaganiała bez przerwy do żagli i wioseł.
Szczególną przyjemność sprawiało jej rozkazywanie Reck i Ruinowi, a najbardziej wysyłanie ich na maszt, by poprawiali dwa żagle. Przyglądała się z nie ukrywanym zadowoleniem ich twarzom, kiedy wisieli nad wodą, wykonując zlecenie. Nie mieli lęku wysokości, nie unikali też pracy. Tylko sama woda sprawiała, że czuli się nieswojo. Trzeba jednak przyznać Sken, że nie nadużywała swojej władzy. Jak każdy dobry kapitan wiedziała, że geblingi będą jej słuchać tylko dopóty, dopóki jej polecenia miały sens.
Patience również wykonywała swoją część pracy. Na początku Sken nie potrafiła wydawać jej poleceń, ale gdy Patience nie miała nic do roboty, sama przychodziła i prosiła o przydzielenie jakiegoś zajęcia, aż wreszcie Sken nauczyła się wyszczekiwać do niej rozkazy z równą łatwością jak do innych. Patience przyjmowała z wdzięcznością każde zadanie, które wymagało od niej skupienia umysłu. Zew Spękanej Skały nie milkł ani na chwilę, ale łatwiej go znosiła, gdy była czymś zajęta. Spędzała więc czas na porządkowaniu lin, wciąganiu lub spuszczaniu żagla. Kiedy River nakazywał im płynąć w górę rzeki, sterowała, lawirując pomiędzy wirami, by utrzymać wiatr w żaglach, a w razie potrzeby siadała też przy wiosłach lub łapała się za pagaj, przepychając łódź przez kanał. To było ciężkie, ale aktywne życie i Patience pokochała rzekę, ponieważ przynosiła jej ukojenie, a poza tym podobał jej się taki styl życia. Kiedy przyglądała się teraz Sken, rozumiała, skąd brała się szorstkość kobiety. Rzeka nie obchodziła się z nią delikatnie.