Выбрать главу

— Mocno na lewą burtę! — zawołał pilot. Will, który stał właśnie przy sterze, przerzucił rumpel na sterburtę i w tym samym momencie Sken pochwyciła Patience i geblingi, a potem pociągnęła wszystkich na drugą stronę łodzi. Patience ledwie zdążyła uświadomić sobie, czego udało im się uniknąć — zderzenia z wielką boją, na tyle potężną, że łódź mogła uderzyć o nią dziobem i rozbić się, zwłaszcza że dął silny wiatr i płynęli bardzo szybko. Po nagłej zmianie kursu i tak w nią trafili, ale bokiem i ze znacznie mniejszą siłą.

— Powinna znajdować się o dwie mile stąd w górę rzeki — powiedział pilot. — Podczas ostatniej powodzi musiała się zerwać kotwica i dlatego boja spłynęła tak nisko. Rzucić linę.

Sken bez wahania zawiązała pętlę, zakręciła nią nad głową i zarzuciła na boję, która kiwała się kilkanaście metrów od nich. Trafiła za pierwszym razem. Patience zastanawiała się, czy był to przypadek, czy też zwykła umiejętność kogoś wychowanego na rzece.

— Co zamierzasz zrobić z tą boją? — dopytywał się Ruin.

— Zaciągnąć ją na odpowiednie miejsce — odparła Sken, tonem, jakim przemawia się do niemądrego dziecka.

— Zajmij się lepiej własnymi sprawami.

— Zbyt wielu żeglujących po rzece ludzi postępuje tak jak ty — stwierdziła Sken. — Ale River i ja mamy inne podejście. Jeśli coś się popsuje, a ty możesz to naprawić, robisz to, by kolejnemu pilotowi nie zagroziło to samo niebezpieczeństwo.

Wrócili na kurs i przez chwilę podróż odbywała się spokojnie. W tym czasie przyglądali się uważnie boi. Widniał na niej napis, który dało się odczytać, gdy wychyliło się mocno za sterburtę. We wszystkich językach, jakich mogli używać podróżujący rzeką — geblic, gauntish, dwelf i agarant — napis oferował pewien produkt na sprzedaż:

ODPOWIEDZI

Patience powiedziała to Angelowi, a on roześmiał się:

— Słyszałaś kiedyś o takiej arogancji?

— Może nie sprzedają — powiedziała Reck — tylko kupują.

Patience nie widziała powodu do śmiechu. Miała wrażenie, że ktoś z niej kpi. Bo jeśli czegoś potrzebowała, to właśnie odpowiedzi. I oto były — jako towar!

Dwie mile dalej rzucili kotwicę i przyciągnęli boję do łodzi. Sken i Will przywiązali ją, po czym wciągnęli kotwicę boi i dodali do niej balast. Robota zajęła im prawie godzinę, dzięki czemu Patience miała trochę wolnego czasu. Rozglądała się po brzegu i zastanawiała, gdzie odbywał się handel odpowiedziami. Teren nie był gęsto zabudowany, więc tym miejscem mógł być jedynie dom na wzgórzu, spory kawałek od brzegu. Gdyby była to gospoda, jakich wiele, oferująca szachrajstwa, jedzenie, które z trudem zasługiwało na to miano, i zarobaczywione posłania, Patience nie wyciągnęłaby całej swej kompanii na brzeg. Ten budynek był jednak inny — stary, skromny i na tyle oddalony od wody, że ci, co w nim mieszkali, nie mogli żerować na podróżnych. Gdyby nie zatrzymali się, by naprawić boję, dom mignąłby im tylko między drzewami. Ta okoliczność dowodziła, że napis na boi nie jest dowcipem. Budowla przyciągała ludzi, którzy tak gorąco pragnęli prawdy, że byli gotowi pokonywać wszelkie trudy, by ją zdobyć. Podążali za jednym tylko drogowskazem, idąc dalej, niż zamierzali, i zbaczając z obranej wcześniej drogi.

Oczywiście w tym samym momencie, kiedy zdecydowała się zatrzymać, poczuła wzmożone wołanie ze Spękanej Skały, ponaglające ją do dalszej drogi: szybciej i szybciej. Nie było jednak silniejsze niż poprzednio, co znaczyło, że Nieglizdawiec nie stara się odciągnąć jej od tego szczególnego miejsca. Ponieważ potrzeba prześpieszenia w miarę upływu czasu wzmagała się, oparła się jej dla samego oporu, w ten sam sposób, w jaki specjalnie przedłużała sobie cierpienia w czasach dzieciństwa, by wyrobić hart ducha.

Kiedy Will i Sken wdrapali się z powrotem do łodzi i zaczęli od wiązywać boję, poinformowała ich o swej decyzji.

— Płyniemy do brzegu.

— W takim miejscu?! — wykrzyknęła Sken. — Nie zgadzam się. Zanim zapadnie noc, miniemy wiele znacznie lepszych gospod.

Patience uśmiechnęła się do Rivera i powiedziała:

— Pilot ustala kurs, kapitan rządzi życiem na łodzi, zaś właściciel decyduje, w jakim porcie jest postój. Nie mylę się chyba?

River puścił do niej oko.

Sken zaklęła, ale skierowała łódź w stronę brzegu.

Przycumowali przy wyglądającej na dość zniszczoną ostrodze. Patience poleciła Sken, by opiekowała się Angelem, a sama poprowadziła Willa i geblingi na brzeg. Angel domagał się, żeby zabrali go ze sobą, lecz Patience zignorowała go. Skoro ją okłamywał, nie musiała spełniać wszystkich jego pragnień.

Na wzgórze prowadziła niewyraźna ścieżka. Patience oddała prowadzenie Ruinowi — potrafiłby znaleźć szlak na gołej skale podczas szalejącego sztormu, wszystko przynajmniej na to wskazywało. Reck i Will podążali tuż za nią. Wyglądała jak heptarchini w asyście eskorty albo więzień otoczony przez straże.

Dom na wzgórzu z bliska robił gorsze wrażenie niż z dołu. W oknach brakowało szyb, nie chroniły ich również okiennice, a dochodzące zapachy nie pozostawiały wątpliwości, że na podwórku mieszkają świnie, które same muszą dbać o codzienną higienę.

— Czyżby poza nimi nikt więcej tutaj nie mieszkał? — zapytała Patience.

— Pali się ogień — mruknął Ruin.

— A w kuchni stoi świeża woda — dodała Reck.

Patience odwróciła się w stronę Willa.

— Czy jest coś takiego, czego geblingi nie mogą wyczuć?

Will wzruszył ramionami. Niezbyt błyskotliwy, pomyślała Patience. Ale czego można się spodziewać po mężczyźnie, który mieszka z geblingami.

Na pukanie do drzwi odpowiedział z wnętrza donośny głos. Kobiecy i niezbyt młody.

— Idę! — Używała mowy gminnej, ale Patience poznała po akcencie, że nie był to dla niej język naturalny. I rzeczywiście, okazało się, że mają do czynienia z dwelfem. Były to stworzenia mniejsze od geblingów, a w dodatku z malutką głową, co nadawało im dość odstręczający wygląd.

— Spodziewasz się od dwelfa jakiejś odpowiedzi? — zapytał Ruin z charakterystycznym dla niego brakiem taktu.

Kobieta dwelf zmarszczyła brwi.

— Miałabym ich udzielać geblingom?

— Przynajmniej mówi pełnymi zdaniami — stwierdziła Reck.

Patience wyciągnęła rękę, pozwalając polizać swe palce. Kiedy zwyczaj został dopełniony, kobieta dwelf zaprosiła ich do środka i od razu poprowadziła Patience do honorowego miejsca przy ogniu. Will, jak zwykle, skulił się przy drzwiach. Nigdy nie brał udziału w tym, co się działo. Tylko przyglądał się i słuchał. A może po prostu trzymał się na uboczu.

Kobieta dwelf przyniosła wrzącą wodę i do wyboru liście herbaty o różnych smakach. Patience zapytała, czy dostaną na noc pokoje z zamykającymi się oknami.

— To zależy — odparła gospodyni.

— Od czego? Podaj cenę.

— Och, od razu cenę! Ceną są dobre odpowiedzi na moje pytania i dobre pytania do moich odpowiedzi.

— Nigdy nie można dogadać się z dwelfem — stwierdził Ruin niecierpliwie. — Nawet drzewa są inteligentniejsze.

Powiedział to w geblic, ale dla wszystkich oczywiste było, że właścicielka domu zrozumiała przynajmniej sens jego słów. Patience podejrzewała, że po prostu rozumiała geblic, co oznaczało, iż musiała być bystrzejsza niż większość przedstawicieli jej gatunku.

— Powiedz nam — poprosiła ją Patience — jakie pytania masz na myśli?

— W tym domu zatrzymują się tylko Mądrzy — odpowiedziała kobieta-dwelf. — Mądrzy ze wszystkich stron świata zostawili tu swe najmądrzejsze myśli.