— Chcesz, żebym jej wszczepił kryształ, prawda? — zapytał Ruin.
— Chyba tak — odparła Reck.
— Po tym może stać się bardziej uległa woli Nieglizdawca — powiedział.
— A jakie to ma znaczenie? W najgorszym razie okaże się bezradna wobec jego pragnień. A i tak najprawdopodobniej taki koniec ją czeka, więc co za różnica?
Patience zadrżała wewnętrznie, słysząc słowa tak całkowicie pozbawione współczucia. Nawet ona, która czasami musiała zabijać, czuła pewne zrozumienie dla swych ofiar, jakiś związek z nimi. Dopiero teraz po raz pierwszy uświadomiła sobie, że geblingi traktują ją jak zwierzę. Podobnie jak człowiek mógł oceniać dobrego konia, wychwalając jego siłę, a ubolewając nad słabością, nie skrępowany obecnością stworzenia. Jedyna różnica polegała na tym, że Patience rozumiała, o czym mówili.
Wprawdzie Ruin musiał przyznać rację siostrze, ale to go wcale nie uspokoiło. Teraz odwrócił się do Patience.
— Umieszczę ci kamień w mózgu, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze, po twojej śmierci będzie należał znowu do mnie, Reck albo naszych dzieci.
— Co ci z niego przyjdzie, skoro nigdy nie będziesz mógł z niego skorzystać? — zapytała Patience.
— Po zakończeniu naszej misji — odparł Ruin — będę już mógł go wykorzystać. Jeśli mi się nie uda, trudno. Szaleństwo nie wydaje mi się gorsze niż śmierć, a ja nie boję się śmierci. Jeśli zaś mi się powiedzie, wtedy odzyskamy wszystko, co straciliśmy, i przekażemy to następnym pokoleniom.
— Złożę ci nieco inną przysięgę — zaproponowała Patience. — Zaimplantuj go, a jeśli będę umierać w obecności króla geblingów, nie zrobię nic, by powstrzymać go przed zabraniem kamienia, kimkolwiek byłby ten król.
— To oznacza to samo. — Ruin uśmiechnął się. — Musisz tylko równocześnie obiecać, że postarasz się umrzeć w obecności króla geblingów.
— Jeśli z kolei ty przyrzekniesz, że nie przyśpieszysz tego dnia.
— Nienawidzę polityki — wtrąciła Heffiji. — Niepotrzebne są wam żadne przysięgi. Ty zaimplantujesz jej kamień, ponieważ nic ci po nim, a potem odbierzesz go, jeśli zdołasz. — Chrząknęła. — Nawet dwelf z małym rozumkiem może wam to powiedzieć.
— Jaki jest twój drugi warunek? — zapytała Patience.
— Pierwszy król geblingów — powiedziała Reck — był bratem Nieglizdawca. W kamieniu są jego wspomnienia. Musisz nam opowiedzieć wszystko, czego się dowiesz na jego temat od kamienia.
— A więc heptarchowie pamiętali Nieglizdawca — szepnęła Patience. — Przez wszystkie te lata wiedzieli, kim jest ich nieprzyjaciel.
— Tylko ci, którzy mieli odwagę włożyć kamień w swoje mózgi — powiedział Ruin.
— Powiesz nam? — zapytała Reck.
Patience skinęła głową.
— Tak. — A potem podjęła decyzję. Przestanie zachowywać się jak ostrożny dyplomata, pozwoli Ruinowi i Reck zobaczyć swój lęk. — Czy naprawdę wierzycie, że mam dość siły, by wytrzymać wpływ kamienia?
Ruin wzruszył ramionami.
— Jeśli nie jesteś wystarczająco silna, nam nie będzie gorzej, niż było dotąd. — Nadal traktował ją na równi ze zwierzęciem.
Ale Reck zrozumiała gest przyjaźni i odpowiedziała z sympatią:
— Ile razy takie wydarzenie miało miejsce w historii świata? Skąd możemy wiedzieć, czy człowiek jest na tyle silny, by mieć geblinga w swym umyśle, a nadal pozostać człowiekiem? Ale powiem, co o tobie myślę. Wielu ludzi, a nawet większość, to słabe, przerażone istoty, które próbują zagarnąć, co tylko się da. Chcą mieć w swojej władzy rzeczy i innych ludzi, bo dopiero wtedy czują się potężni i wydaje im się, że nie są samotni. Ale ty taka nie jesteś. Ty nie boisz się samotności.
Patience wypuściła z rąk pętlę i odłożyła szklaną rurkę. Geblingi wyraźnie się odprężyły.
— Powiedziałaś, że twoje imię brzmi Heffiji? — Patience zwróciła się do gospodyni.
— Tak dawno, dawno temu nazwała mnie pewna nauczycielka. Zapomniałam, jak nazywałam się wcześniej. Ale jeśli mnie zapytacie, odpowiem.
— Ona był gauntem, prawda? Nauczycielka, która cię tak nazwała? Heffiji to słowo w gauntish.
— Tak. Czy wiesz, co ono oznacza?
— To bardzo zwyczajne słowo. I znaczy „nigdy”. Co — nigdy?
— Mikias Mikuan Heffiji Ismar.
— Nigdy Nie Traci Znalezionego Miejsca.
— To właśnie ja — oznajmiła Heffiji. — Nie wiem nic, ale potrafię znaleźć wszystko. Chcecie zobaczyć?
— Tak — potwierdziła Patience.
— Tak — powiedziała Reck.
Ruin wzruszył ramionami.
Heffiji poprowadziła ich w głąb domu. Wszystkie pomieszczenia były obudowane półkami. Leżały na nich nie uporządkowane stosy papierów. Kawałki drewna lub kamienie zabezpieczały je przed wiatrem wpadającym pozbawionymi szyb oknami. Cały dom był archiwum papierów zebranych bez ładu i składu.
— I wiesz, gdzie znajduje się każda odpowiedź? — zapytała Reck.
— O nie, wcale nie wiem, dopóki ktoś nie zada mi pytania. Wtedy przypominam sobie, gdzie ją położyłam.
— Więc nie możesz nas zaprowadzić do jakiejś informacji, dopóki cię o nią nie poprosimy?
— Ale kiedy mnie zapytacie, poprowadzę was do każdej odpowiedzi. — Uśmiechnęła się z dumą. — Może rzeczywiście mam tylko pół rozumu, ale pamiętam wszystko, co kiedykolwiek zrobiłam. Każdy z Mądrych przechodził koło mego domu. Wszyscy zaglądali tutaj, dawali mi odpowiedzi i zadawali pytania. A jeśli nie znałam odpowiedzi, to tak długo pytałam następnych, aż znalazł się ktoś, kto mi odpowiedział.
Patience uniosła kamień z jakiegoś stosu papieru.
— Nie! — zaprotestowała rozpaczliwie Heffiji.
Patience pośpiesznie odłożyła kamień z powrotem.
— Jak znajdę papier, jeśli przełożysz go w inne miejsce? — krzyknęła kobieta-dwelf. — Gdy coś przełożysz w inne miejsce, będzie stracone na zawsze! W tym domu znajdują się tysiące tysięcy papierów. Czy masz czas wszystkie je przeczytać i zapamiętać?
— Nie — odparła Patience. — Przepraszam.
— To cały mój mózg! — krzyczała Heffiji. — Dzięki nim moja głowa nie jest gorsza od wielkich głów, jakie mają ludzie, geblingi i gaunty. Pozwalam wam w nim grzebać, bo możecie dołożyć coś do moich wspomnień. Ale jeśli cokolwiek ruszycie, równie dobrze możecie spalić ten dom razem ze mną, ponieważ wtedy zostałby tylko dwelf ze swym małym półrozumkiem, nie będący w stanie odszukać żadnej odpowiedzi.
Heffiji rozpłakała się. Reck pogładziła ją uspokajająco po włosach swymi długimi palcami o wielu stawach, przypominających ptasie skrzydło.
— To prawda — powiedziała Reck — tacy są właśnie ludzie. Wchodzą do cudzych domów, a potem sieją spustoszenie, nie zastanawiając się nawet nad tym, co zniszczyli.
Patience zniosła ze spokojem zarzut, zasłużyła na naganę. Ale Ruin inaczej zrozumiał jej milczenie. Uznał, że nie zrozumiała znaczenia słów Reck.
— Mojej siostrze chodziło o to, że wy, ludzie, przybyliście na tę planetę, i zniszczyliście ją nam wszystkim, geblingom, dwelfom i gauntom, którzy byliśmy tu przed wami.
Heffiji przestała nagle płakać. Odsunęła się od Reck znowu szeroko uśmiechnięta.
— To moja najlepsza odpowiedź — powiedziała. — Zadajcie mi pytanie.
— Jakie pytanie? — spytał Ruin.
— „Nam wszystkim, którzy byliśmy tu przed wami” — powiedziała. — Pytajcie mnie.