— Tak długo jesteś bezpieczna, póki nie myślisz o pewnych sprawach.
— Jakich sprawach?
— Jeśli ci je zdradzę, głuptasie, czy zdołasz powstrzymać się od myślenia o nich?
Wiem, o co jej chodzi, pomyślała Patience. O królów geblingów, w których umysłach rósł ten kryształ przez siedem pokoleń. Ich serca były sercami glizdawców i to o nich nie wolno myśleć.
I w tym momencie w jej umysł wdarły się straszliwie obce wspomnienia. Od razu wiedziała, że wstąpiła w otchłań. Poczuła coś, jakby na granicy wyobraźni, jakby głos w tle, jak metaliczny posmak w ustach, jak aromatyczny zapach słodko-gorzkich wspomnień, jak dotyk tysięcy skrzydełek ciem na skórze. Uświadomiła sobie, tak samo, jak przedtem geblingi, których umysły zamieszkały teraz w jej głowie, że te stworzenia są jej braćmi, jej siostrami. Mówili jej o pierworodnym królu geblingów, o niej samej.
Inne geblingi wciąż jeszcze przebijały się na świat przez miękkie skorupki, ich włosy były skręcone i splątane. A ja już przywieram do ciała matki. Czarne ciało drży wciąż od wysiłku. Obok mnie leży mój ojciec. Jego biedne, słabe, bezwłose ciało pokryte jest potem. Chodź do mnie, ojcze, otwórz moje usta.
— Całkiem ukształtowane. Cokolwiek to jest, to nie dziecko — głos zabrzmiał łagodnie. — Nie widziałeś gdzieś w pobliżu jakichś dzieci?
Jego usta poruszają się i wydają piękne dźwięki. Naucz mnie, jak wydawać takie dźwięki.
Twarz ojca krzywi się na mój widok.
— Całkiem ukształtowana małpka. — Dotyka mnie. Popycha mnie. — Sprowadziłaś mnie tutaj, żebym dał życie temu!
Otwiera się kolejne jajo z czymś czarnym w środku. Czarnym jak matka. To coś jest głodne. Czuję, że jest głodne. Chce zabić ojca. Chce zabić mnie. Chce zabić wszystkich i zjeść cały świat.
Ojciec nauczył mnie, co powinienem zrobić. Uratował mnie. Ojciec nauczył mnie, jak odepchnąć inną istotę. Odepchnąłem czarnego stwora, odepchnąłem go, ale on mnie zranił. To boli. Krzyknąłem z przestrachu. Mamo, pomóż mi! Ojcze, uratuj mnie! Słyszę, jak z moich ust wydobywa się przerażający dźwięk, wydaję dźwięki, tak jak mój ojciec. Krzyczę i krzyczę.
Walczą, matka i to czarne stworzenie. Ojciec wrzeszczy rozpaczliwie.
— Zostańcie tutaj i umrzyjcie, na litość Boga, pozjadajcie się nawzajem.
W jego głosie brzmi lęk, ja też jestem przerażony. Ojciec przez dziurę w ścianie wychodzi w jasność. Ojciec zna drogę. Ojcze, idziemy za tobą. Chodźmy z ojcem, krzyczę bezgłośnie i oni mnie słyszą. Idę i idą też wszyscy inni, ci, którzy wyglądają tak jak ja, i ci mniejsi, i ci więksi, wszyscy, którzy potrafią się poruszać, wszyscy z wyjątkiem umierających, których ciała nie chcą funkcjonować jak należy. Krzyczymy za nim — idziemy, ojcze! — ale on nas nie słyszy, ponieważ nie wydajemy dźwięku, a w ciszy on jest głuchy. Widzę to w jego wzroku, kiedy patrzy na nas i nie rozumie naszego wołania, słyszy tylko jęki.
A poza nami ten czarny, który wygląda jak matka, zjada jej wnętrzności. Gdyby mógł, zjadłby także nas. Głód, głód, krzyczy o swym głodzie prosto w nasze uszy. Chodźcie do mnie, krzyczy jego głód, chodźcie i napełnijcie mnie, i czuję, jak moi bracia i siostry odpowiadają mu, stają, a potem zawracają do miejsca naszych narodzin. Nie! Krzyczę. Nie! Chodźcie z ojcem, odejdźmy stąd. Z ojcem, z ojcem, powiedzcie każdemu, by poszedł z ojcem.
I najsilniejsi podejmują mój krzyk i oni krzyczą również — chodźcie z ojcem! Kiedy wołamy tak razem, stajemy się silniejsi, silniejsi i silniejsi, aż wreszcie nasza siła jest większa niż głód pożeracza naszej matki.
W dół czarnym tunelem, wszyscy posuwamy się czarnym tunelem. Gdzie jesteś, ojcze? Gdzie jesteś?
Widzę was, jasne siostry i jaśni bracia. Czuję wasze ścieżki w ciemności, wiem, gdzie jesteście, każde z was, tyle różnych dróg. A kroki ojca znaczą mi drogę na zewnątrz. Z biegiem wody. Jak najdalej miejsca urodzin, z biegiem wody…
Patience aż krzyknęła z radości, gdyż po raz pierwszy w swoim życiu ujrzała światło. Stała w wylocie jaskini położonym na stromym zboczu i patrzyła w dół na gęsty las. Pomiędzy drzewami spływały z góry zwanej Stopą Niebios liczne strumienie. I nawet kiedy przypomniała sobie, że to ona jest Patience, wciąż nie zapominała, iż jest również pierwszym królem geblingów, czującym obecność wszystkich pozostałych stworzeń swojej rasy, wychodzących z poszczególnych tuneli, z których każdy po kolei odkrywa niebo i wodę wypływającą z licznych otworów w ścianie góry. Znowu patrzyła oczami geblinga.
Stoimy tam wszyscy w jasnym świetle, wszyscy podobni do mnie, trochę więksi albo mniejsi. Czułem obecność nas wszystkich, tutaj, na skraju świata. A obok mnie stoi ojciec, jemu też woda spływa po twarzy.
— Dla was zaprzedałem duszę — mówi. — Wszystkie moje pragnienia skupiły się na waszej matce. Jak w ogóle mogłem jej tak pożądać? — Wzruszył ramionami. — To coś ją zjadało. Co za potwór… Starałem się go czuć, tak jak czułem wszystkich pozostałych, ale nie potrafiłem. Moje oczy widziały go, mój nos rozpoznawał jego zapach, lecz mój drugi umysł nie był świadomy jego obecności. Dotknąłem policzka ojca i spróbowałem wody, która płynęła mu po twarzy. Była słona, inna niż woda w jaskini. Zobaczył mój język i skrzywił się.
A potem wyciągnął rękę i sięgnął do mego policzka, a jego usta powiedziały:
— Ale ty nie jesteś glizdawcem, prawda? I w tym, co się stało, nie ma twojej winy.
Potem wstał, wziął mnie za rękę i poprowadził na skraj skały. Tam wskazał tę błękitną jasność, która oślepiała i mnie, i wszystkie dzieci człowiecze, i glizdawcze.
— Niebo — powiedział.
— Chory. Ja — powiedziałem. — Jestem jak on, nie jak matka. Ona została zjedzona przez glizdawca w miejscu połogu, ale ojciec żyje, a ja jestem jak on.
— Urodził się godzinę temu i już potrafi mówić. Do czego ja się przyczyniłem? Co z niego wyrośnie?
Patience przyglądała się, jak przepływa czas. Kapitan Statku uczył swe dzieci wszystkiego, co sam umiał. Budować domy, polować i zdobywać pożywienie, opiekować się własnymi dziećmi i z kolei je uczyć. Ci nowi ludzie chłonęli wiedzę bardzo łatwo. Nigdy nie zapominali niczego, co zrobili choćby tylko jeden raz. Ulepszali swój świat prędzej, niż ojciec potrafił im pokazać, co należy zrobić, aż wreszcie już rzadko kiedy przychodzili do niego po poradę.
Tylko król geblingów, który nigdy w ten sposób siebie nie nazwał, przychodził często do ojca.
— Glizdawce — mówił mu ojciec. — Twoja matka była glizdawcem, a ja jestem twoim ojcem, ale najważniejszy jest ten potwór, który zjadł twoją matkę i starał się nas odciągnąć od jasnych miejsc. On wygląda jak glizdawiec, ale nim nie jest. Jest waszym bratem i gdy tylko będzie mógł, zabije was wszystkich. Jeśli kiedykolwiek wyjdzie z jaskini, to wy musicie go zgładzić.
Tak więc pierwszy król geblingów był też pierwszym geblingiem, który nauczył się, co to znaczy zabijać, i podobnie jak ludzie używał sekretnej wiedzy o zabijaniu, aby zdobyć władzę. Świadomość, że można zabijać, to straszliwy sekret. Potrafię cię zamordować, jeśli mnie nie posłuchasz. Ale jeśli będziesz uległy, mogę zdradzić ci sekret i ty również zdobędziesz władzę.
Ale kiedy ojciec znalazł mnie pewnego dnia unurzanego we krwi, powiedział:
— Żałuję, że Nieglizdawiec nie zabił cię w dniu twoich urodzin, żałuję, że nie zabił mnie i nie zjadł. Wolałbym to, niż widzieć, kim się stajesz. Żałuję, że przekazałem wam tę wiedzę.
Więc stojąc przed resztą, zabiłem go i zjadłem jego mózg, chociaż nie było w nim kamienia. Nie powiedziałem im, że nie miał kamienia. I teraz moja władza jest doskonała, większa nawet niż władza Nieglizdawca, ponieważ on nie ma nikogo, kto by wypełniał jego polecenia, a ja mam wszystkich.