— Obudź się — rozkazała.
Powoli otworzył oczy, potem dwa razy mlasnął i cmoknął jak przy pocałunku. W jednej chwili w pokoju znalazła się małpa i zaczęła energicznie pompować powietrze.
— W sam czas — powiedział River. — Myślicie, że po to kazałem uratować moją głowę, by przyglądać się teraz bandzie geblingów sprzątających jakiś nędzny dom? Zanieście mnie na łódź! Możecie być pewni, że zapamiętam tę podróż jako najgorszą i najnudniejszą w całym moim życiu!
Marudził tak przez całą drogę zboczem w dół. Dopiero kołysanie łodzi uspokoiło go nieco, a potem zaśpiewał rzece najdziwniejszą pieśń — bez słów i nawet bez melodii. Pieśń człowieka powracającego do swego ciała, uszczęśliwionego, że znowu posiada ręce i nogi, znowu jest sobą. River został zwrócony rzece.
Odbili od zrujnowanego molo Heffiji i pożeglowali na północ w ostatnich podmuchach jesiennego wiatru. Patience czuła radość Nieglizdawca, świadomego, że ona jest coraz bliżej. Ten miesiąc oczekiwania musiał być dla niego bardzo trudny. Nie wiedział przecież, co ją wstrzymuje, czy nie jest ranna lub pojmana, a może zbiera siły do walki z nim. Teraz znowu płynęła ku niemu, więc napełniał jej ciało drżeniem rozkoszy.
Rozdział 14
CZUWAJĄCY
Krajobraz w górę rzeki od domu Heffiji był identyczny jak mijany poprzednio. Te same masywne dęby. Te same buki i klony, jesiony i sosny. Ale teraz Patience wiedziała o nich więcej. Ona sama też była czymś i kimś więcej. Pamiętała najwcześniejszych heptarchów, którzy jako małe dzieci uczyli się z atlasów flory i fauny, w których zostały starannie rozdzielone gatunki przywiezione z Ziemi od miejscowych okazów.
Dąb i klon jest pochodzenia ziemskiego, podobnie jak jesion i sosna. Buki, palmy i paprocie to rośliny miejscowe, tylko przypominające wyglądem ziemskie, od których przyjęły nazwy. Orzechy karłowate, gorące jagody, szklane owoce i pajęczyny są także imaculatańskie. Orzechy włoskie przywieźli ze sobą ludzie.
Jak wielu z jej przodków Patience umiała teraz dostrzec różnice między naturalną roślinnością Imaculaty a tym, co zostało przywiezione na statku, zaczęła też rozumieć wrogość między ludźmi i tutejszą inteligentną rasą, którą przybysze gardzili. Z człowieczego punktu widzenia miejscowe formy były brzydkie, dziwne, wręcz niebezpieczne, podczas gdy rośliny przywiezione z Ziemi wydawały się bezpieczne i piękne.
Ale Patience potrafiła dostrzec jeszcze coś, czego żaden z jej przodków zobaczyć nie mógł. Chociaż pamiętała świat, tak jak go widział piąty heptarcha, w jej wspomnieniach nie był to świat obcy. Lasy Imaculaty za piątej ludzkiej generacji były takie same jak dzisiaj — porośnięte prawie całkowicie roślinami z Ziemi.
A przecież wcale nie ziemskimi. Miejscowe gatunki nie zostały zastąpione, one tylko ukryły się udając rośliny, które hodowali ludzie. Czym był przedtem ten dąb? Małym latającym żuczkiem, robakiem, glonem czy wirusem na drobinie kurzu? Cały świat przebrał się, każde żywe stworzenie udawało, że jest przyjazne i znajome ludziom, którzy uznali się za panów tego świata. Wszystko to, co naprawdę należało do ludzi, zostało im zabrane, zamordowane, zniszczone i zastąpione przez imitacje. Patience udawała przed sobą, że potrafi odgadnąć, czym jest w rzeczywistości jeleń pijący wodę, a potem umykający chyżo. Wyobrażała sobie, że ukrytą osobą, żyjącą w dębie, jest okropne, zdeformowane dziecko, uśmiechające się do niej złośliwie. Odmieńcy, cały świat odmieńców, knujących przeciwko nam, usypiających naszą czujność do czasu, kiedy będą gotowi wymienić również ludzi.
Wzdrygnęła się. I wyobraziła sobie, jak Nieglizdawiec szepcze do niej, wzbudzając pożądliwość ciała. Chodź do mnie, chodź i powij moje dzieci, moje dzieci, moje odmieńce. Wkradniemy się, ty i ja, do każdego domu tego świata. Położymy do kołysek nasze małe glizdawczęta i będziemy patrzeć, jak zmieniają kształty, aż wreszcie staną się zupełnie takie, jak ludzkie dzieci. Wtedy wyniesiemy człowiecze niemowlę, podetniemy mu gardło i wrzucimy truchełko do worka.
Tysiące takich worków, opróżnianych w ogrodzie, gdzie spoglądający krzywo dąb wyssie ostatnie krople życia z każdego ciałka. Patience wyobrażała sobie, jak idzie przez ogród, a małe kosteczki trzeszczą jej pod stopami. Jak przygląda się swemu mężowi, który opróżnia kolejny worek, a potem zwraca do niej malutką głowę glizdawca i mówi: „Ostatni. Ostatni z nich. Na całym świecie pozostało tylko jedno ludzkie dziecko”. I wyjmuje niemowlę z worka, przerażone oczy dziecka spoglądają na nią w rozpaczy, a glizdawiec podaje jej małe ciałko do zjedzenia.
Ale ona ucieka do miejsca, gdzie ziemia jest miękka i łaskawa dla jej stóp, do małej chaty w głębi lasu, skąd dochodzi głos matki pochylonej nad dzieciątkiem. To miejsce opuściliśmy, myśli. Dziecko, które przeżyje. Będę je chronić, schowam je przed Nieglizdawcem. A kiedy dorośnie, zabije odmieńce…
Zajrzała przez okno i dostrzegła dziecko. Było takie piękne, delikatne paluszki zaciskały się na kciuku matki, małe usteczka wydawały śmieszne cmokające dźwięki. Żyj, powiedziała do niego bezgłośnie. Żyj i bądź silny, ponieważ jesteś ostatni.
Ale w tej chwili dziecko uśmiechnęło się do niej szelmowsko.
Angel obudził ją, potrząsając za ramię.
— Krzyczałaś — powiedział.
— Przepraszam — wyszeptała. Chwyciła za burtę i spojrzała poprzez wodę na drzewa. Żadne z nich nie wyglądało inaczej niż poprzednio. Jej sen był nonsensem. Jeśli drzewo wygląda jak dąb, jeśli się je ścina jak dąb, jeśli buduje się z niego domy jak z dębu, cóż to za różnica, że ma jedną wielką genetyczną molekułę zamiast wielu mniejszych? Czy to jakaś różnica, jeśli jeleń jest tylko na wpół jeleniem, a w części stanowi kontynuację jakiejś zwierzęcej linii z Imaculaty? Życie to życie, a kształt to kształt.
Poza moim życiem. I moim kształtem. One muszą zostać zachowane. Poprawiona wersja ludzi w wydaniu Nieglizdawca oznacza śmierć dla starych, pełnych wad i samotnych, ale pięknych ludzi urodzonych na Ziemi. Moich ludzi.
Chodź prędzej, śpiesz się, chodź, popędzała ją namiętność Nieglizdawca.
— Popatrz — powiedział nagle Angel. — Ruin na polecenie Rivera wszedł na czubek masztu i zobaczył ostatni zakręt na rzece. A za nim Stopę Niebios. Za kilka minut będziemy ją mogli zobaczyć nawet z pokładu.
Patience podniosła się. Mimo wszystkiego, co przeszła podczas tej podróży, jej ciało nadal reagowało szybko. Była czujna i gotowa w jednej chwili. To ciało wcale nie wie, że mój wiek można liczyć na trzysta pokoleń, pomyślała. Uważa mnie wciąż za młodą dziewczynę. Moje ciało myśli, że mam jakąś przyszłość.
Stopa Niebios ukazała się jako cień na szczytach drzew.
— Gdyby las nie był tak wysoki — powiedział Angel — dostrzeglibyśmy ją na tydzień przed przybyciem do domu Heffiji, a nie w trzy dni po jego opuszczeniu.
— Jest bardzo blisko — powiedziała Patience.
— Nie, jest tylko bardzo wysoka. Od podstawy do szczytu ma siedem tysięcy metrów.
— Teraz znowu się skryła.
Byli zbyt daleko, a góra ukazała się tylko na jeden moment, tak że trudno było zobaczyć dokładnie jej kształt. Ale im byli bliżej, tym częściej i na dłużej odsłaniała się przed nimi. Dwa dni później zarzucili kotwicę na kolejnym zakręcie, a kiedy zmierzch ukrył górę, światła Spękanej Skały rozbłysły jak jakaś galaktyka.