Выбрать главу

— Po prostu mi powiedz. Albo mi nie mów. Nie dbam o to.

— Wierzę, że Kristos przyjdzie zjednoczyć geblingi, dwelfy i gaunty. A także ludzi, jeśli wystarczająco się ukorzą.

— Czuwający nie wierzą, by geblingi miały duszę.

— Mówiłem ci, że jestem bluźniercą.

— A co ze mną? — zapytała.

Will potrząsnął głową i spuścił wzrok na deski pokładu. Przyglądała się jego twarzy, szczerej i otwartej. Kiedyś patrząc na to oblicze, uznała go za prostaka. Teraz ujrzała człowieka pozostającego w zgodzie z samym sobą, prostolinijnego nie dlatego, że był naiwny i ufny, ale raczej mądry i godzien zaufania. Człowieka, którym nie kieruje wyrachowanie. Gdyby nie chciał udzielić odpowiedzi, nie posłużyłby się kłamstwem, po prostu by milczał. Na to jedno nie była przygotowana: na spotkanie z uczciwym człowiekiem.

Wreszcie przeniósł spojrzenie na nią. W jego oczach coś się pojawiło. Ale co? Walczące ze sobą rozpacz i nadzieja?

— Na co masz nadzieję? — wyszeptała.

Nie odpowiedział, tylko sięgnął masywną dłonią do twarzy dziewczyny i potarł wierzchem palca jej usta. Był to gest hołdu dla heptarchy. Poczuła, jak lodowacieje wewnątrz. Następny, który ma wobec niej plany.

Ale jednocześnie potrząsnął głową.

— To kłamstwo — powiedział. — Kiedyś tylko tego pragnąłem od ciebie.

— A teraz?

Ujął rękami głowę Patience, przyciągnął ją do siebie zdecydowanie, ale delikatnie. Nachylił się nad nią, pocałował w policzek, a potem na długą chwilę przytulił się do niej.

Nikt nigdy tak jej nie dotykał. W ogóle nie pamiętała, by od śmierci matki ktokolwiek ją przytulał. W jednej chwili straciła zupełnie panowanie nad sobą, trzęsła się jak osika. Przez ostatni rok stale tłumiła swoje reakcje na wezwania ze Spękanej Skały, a teraz nie miała wątpliwości, czego pragnie jej ciało. Odwróciła twarz i oddała mu pocałunek.

I nagle krzyknęła z bólu.

Natychmiast od niej odskoczył, przyglądając się uważnie twarzy dziewczyny. Czy zauważył ten dreszcz obrzydzenia, który nią wstrząsnął?

— Przykro mi — powiedział cicho.

— Nie — szepnęła, walcząc o każde słowo. — To Nieglizdawiec, on zabrania mi, zabrania… — Ale Patience nie chciała słuchać czyichkolwiek rozkazów. Impulsywnie zsunęła koszulę Willa i przyciągnęła go do siebie, wtulając twarz w jego pierś. Czuła delikatne dłonie mężczyzny na plecach i ciepły oddech na włosach.

Ale im dłużej trzymał ją w ramionach, tym straszliwszą karę wymierzał jej Nieglizdawiec. Chociaż oddychała, miała wrażenie, że nie może złapać powietrza, jakby ktoś przyciskał poduszkę do jej twarzy. Oddycham, powtarzała sobie, ale ciało uległo panice, nie poddając się nakazom woli. Odepchnęła Willa i upadła na pokład, walcząc o oddech.

— To ty jesteś Kristosem — powiedział Will. — Nie widzisz? Jesteś tą, która musi się zmierzyć z glizdawcem w jego legowisku. To ty nas zbawisz. Albo zniszczysz. Wszystkich — ludzi i geblingów, dwelfy i gaunty.

Teraz, kiedy już Will jej nie dotykał, zaczęła oddychać trochę spokojniej.

— On nie ma pełnej władzy nad tobą — powiedział Will. — Może sterować tylko twymi namiętnościami, nigdy wolą. Wszyscy Mądrzy, którzy do niego poszli, nie potrafili opanować swoich pragnień. Wszyscy oni strawili życie na poznawaniu otaczającego ich świata. Ich pamięć, świadomość, dusza stały się doskonałe. Ale Nieglizdawiec zapanował nad ich namiętnościami. Z tym nie umieli sobie poradzić, tej części duszy nie uodpornili, dlatego też poszli do niego, myśląc, że nie mają innego wyjścia.

— Zmusił mnie, bym myślała, że się duszę, chociaż przecież oddychałam.

— Gdybyś naprawdę chciała, mogłaś pozostać w moich ramionach — powiedział Will.

— Nie mogłam.

— Gdybyś tego pragnęła, całkowicie, bez zastrzeżeń, zostałabyś.

— Skąd możesz wiedzieć, co mogę zrobić, a czego nie?

— Ponieważ on mnie również wzywał i wiem, gdzie jego moc się kończy.

Przyglądała mu się uważnie w świetle księżyca. Najwyraźniej nie kłamał. Ten olbrzym miałby być jednym z Mądrych? Mężczyzna, który orał pole Reck, który nigdy nie odzywał się, który żył jak niewolnik i wierzył przynajmniej w część wierzeń Czuwających — on miałby być jednym z Mądrych?

— Ciebie i mnie — powiedział Will — wychowano na ludzi silnych. Wzrastaliśmy pod opieką mocarnych mistrzów i byliśmy posłuszni. Ale nauczyliśmy się, jak zamienić służbę w wolność. Nauczyliśmy się wybierać posłuszeństwo, kiedy inni myśleli, że nie mamy wyboru. Sprawialiśmy wrażenie, że nie mamy własnej woli, ale wszystko, co robiliśmy, było nią podyktowane.

Myślała o zadaniach, które stawiali przed nią ojciec i Angel, o zasadach protokołu i ćwiczeniach wymagających wyrzeczeń. Czasami rzeczywiście było tak, jak mówił Will. Ale nie zawsze.

— Czy kiedykolwiek odebrał ci oddech? — zapytała.

— Pewnego dnia brałem udział w bitwie. Moim panem był generał. Wróg widząc chorągiew rzucił się prosto na nas. Jak zwykle stałem między trzymającym chorągiew a atakującymi. Właśnie tego dnia Nieglizdawiec zaczął mnie przyzywać. Sprawił, że potwornie się bałem, ale nie opuściłem stanowiska. Wywołał we mnie tak silne pragnienie i głód, że okropnie rozbolała mnie głowa i wyschły mi usta, ale nie opuściłem stanowiska. Czułem taki nacisk na pęcherz i zwieracze, że nie zdołałem utrzymać odchodów, lecz nie opuściłem stanowiska. I wtedy właśnie, kiedy wróg był tuż-tuż, zacząłem się dusić. Nie można zapanować nad potrzebą oddychania i wiedziałem, że nie zaznam ulgi, póki nie opuszczę pola walki i nie ruszę w stronę Spękanej Skały.

— I co zrobiłeś?

— To samo, co ty byś zrobiła. Upewniłem się, że oddycham, i mimo bólu robiłem to, co chciałem robić. Tego dnia zabiłem czterdziestu dziewięciu ludzi. Liczył ten, który trzymał chorągiew, a mój pan podarował mi wolność.

— Czy przyjąłeś ją?

— Jak mogłem przyjąć coś, co już miałem? Byłem wolny. Tak samo jak ty jesteś wolna. Gdybyś nie wątpiła, że naprawdę chcesz się ze mną kochać, wzięłabyś mnie tutaj na pokładzie.

— A ty byś mi się oddał? — zapytała.

— Tak.

— Ponieważ jestem heptarchinią?

— Nie dlatego, że ty jesteś HEPTARCHINIĄ, ale dlatego, że TY jesteś heptarchinią.

— Nie jestem tak silna, jak myślisz.

— Wprost przeciwnie. Jesteś silniejsza, niż sama myślisz.

Nie wierzyła mu, choć tego pragnęła, ale bała się, że jeśli posłucha go jeszcze chwilę, zacznie przeceniać własne możliwości. Zmieniła więc temat.

— Jeśli jesteś jednym z Mądrych — powiedziała — jakie znasz sekrety, które Heffiji chciałaby schować w swoim domu?

— Zadała mi jedno pytanie, a ja jej odpowiedziałem — odparł Will.

Po jego tonie poznała, że nie ma po co pytać ani o pytanie, ani o odpowiedź. Zamiast tego zadała mu własne pytanie.

— Czego się nauczyłeś jako niewolnik?

— Że nikt nie może być niewolnikiem drugiego człowieka.

— To kłamstwo.

— W takim razie nauczyłem się kłamstwa.

— Ale wierzysz w nie.

Will przytaknął.

— Są ludzie, którzy zrobią wszystko ze strachu przed biczem albo z obawy, że stracą życie lub rodzinę. Są ludzie, których można kupić i sprzedać. Czyż nie są niewolnikami?

— Są niewolnikami swoich namiętności. Rządzi nimi lęk. Jaką masz nade mną władzę, jeśli nie boję się twojego bicza? Czy jestem twym niewolnikiem, skoro nie drżę przed utratą rodziny? Słucham cię, jestem wierny tylko dlatego, że tak zdecydowałem. Czy jestem twoim niewolnikiem? A kiedy zaczniesz mnie nienawidzić za moją wolność, która jest większa niż twoja władza i rozkażesz mi zrobić coś, czego nie zamierzam zrobić, wtedy okażę ci nieposłuszeństwo. Możesz mnie ukarać. Wybrałem karę. A gdyby kara okazała się dla mnie nie do zniesienia, wtedy użyję siły, by się jej przeciwstawić. Ale cały czas robię tylko to, co sam uznam za słuszne.