Angel nie okazał żadnej emocji. Po prostu wyciągnął do Patience rękę jak dziadek do wnuczki i powiedział:
— Chodźmy, mała panienko. Lepiej posilmy się, zanim stracimy wszystko.
Kilka osób parsknęło śmiechem. Nikt by się tak nie zachował, gdyby rzeczywiście groziło mu bankructwo.
Jadalnia miała szklane ściany, wychodzące z jednej strony na jezioro i las, a z drugiej na cudowny ogród. Potrawy były równie wykwintne jak te, które Patience jadła na Królewskim Wzgórzu, chociaż wiele owoców było karłowatych i dziwnie cierpkich, a mięso podano z ziołami, których wcześniej nie znała.
Kiedy skończyli obiad i zapadł już zmrok, Angel odegrał komedię, ostentacyjnie dopytując się, gdzie odbywa się topnienie śniegu. Właściciel restauracji rzucił długie, pełne dezaprobaty spojrzenie w stronę Patience. Najwyraźniej miejsce, w którym odbywało się przedstawienie, nie było odpowiednie dla porządnej dziewczyny. Nawet ci, co przyjechali zabawić się w Wolnym Mieście, nie zabraliby tam niewinnej panienki. Angel nie okazał zmieszania.
— Dlaczego właściwie tam się wybieramy? — zapytała go wreszcie, gdy weszli na drewniany chodnik wiszący nad dachami i ogrodami ulicy, biegnącej trzy poziomy niżej. Geblingi podążały za nimi, ale nie na tyle blisko, by słyszeć ich rozmowę. Will i Sken, oboje duzi i ciężcy, znaleźli się dla bezpieczeństwa daleko w tyle.
— Nie zauważyłaś? — zagadnął Angel. — Ten chłopak przyszedł tam tylko dla nas. Stanowiliśmy cel, do którego zmierzał od chwili, kiedy pojawił się w pokoju gry. Gdy przekazał mi wiadomość, zniknął.
— Cóż to może znaczyć?
— Gaunty nie posiadają woli, Patience. Wyczuwają pragnienia istot przebywających w ich pobliżu i starają się zaspokoić te najsilniejsze. Trudno im powierzyć jakieś zadanie, gdyż łatwo rozproszyć ich uwagę. Ale temu młodzieńcowi nic nie przeszkodziło w wykonaniu polecenia.
— Nieglizdawiec?
— Pomyślałem, że tylko on potrafiłby utrzymać gaunta w takim stanie skupienia.
— W takim razie powinniśmy raczej ominąć to miejsce.
— Jak już poprzednio starałem ci się na próżno wytłumaczyć, Nieglizdawiec chce nas poprowadzić do swego leża, a my chcemy się tam dostać. Dopiero kiedy tam trafimy, nasze cele przestaną być tożsame.
To była beznadziejnie głupia odpowiedź. Nieglizdawiec chciał, żeby dotarła do niego wyłącznie Patience, nikogo innego nie oczekiwał. W takim razie to nie ona była w niebezpieczeństwie, lecz jej towarzysze. Gdyby Nieglizdawiec mógł, odsunąłby ich, aby podążyła do niego sama.
Nie miała czasu na rozważania, dlaczego Angel opowiada takie nonsensy, ponieważ właśnie dotarli na miejsce. Patience przypuszczała, że wciąż jeszcze traktuje ją jak dziecko, które można zbyć głupimi odpowiedziami, zachowując prawdę dla siebie. Nadal jej nie doceniał. A może to ona się myliła? Może kierował się najprostszymi motywami, tylko Nieglizdawiec utrudniał jej ich zrozumienie? Nie zauważyłaby przecież, gdyby Nieglizdawiec zakłócił jej procesy myślowe, ale Angel mógł to dostrzec i uznać, że nie może zdawać się na jej osąd sytuacji. Przestraszyła się i w tym samym momencie poczuła w sobie radość Nieglizdawca.
Poprzednie przedstawienie właśnie się kończyło i kierownik sali znalazł dla nich lożę na wprost owalnej sceny. Młody gaunt, od którego dostali zaproszenie, był tutaj z dwoma kurewkami i niezwykle wysokim, smutno wyglądającym gauntem o długich, siwych włosach.
Wszyscy oni byli nadzy, delikatnej budowy i nieziemsko piękni, tacy właśnie, jakie powinny być gaunty. Lecz kiedy kończyli swój numer, Patience zorientowała się, że to, co ogląda, nie jest zwykłym pokazem erotycznego tańca, mającym za zadanie rozgrzać zajmujących loże ludzi. To była opowieść przekazywana za pomocą ruchów ciała. Smutnie wyglądający gaunt nawet nie był podniecony. Po prostu stał, wysoki, wyprostowany, z głową zwieszoną na jedno ramię, z włosami spadającymi na twarz. Wyglądał tak, jakby ramiona podtrzymywały mu jakieś sznurki spływające z sufitu, do których nie przyczepiono jednak głowy. Chłopak usiłował dosięgnąć starego. A dziewczyny, równie młode i o prawie tak samo chłopięcych figurach, podtrzymywały go z tyłu popychając i dotykając. Z trudem ich gesty można było uznać za prowokacyjne. Chłopak był podniecony — ostatecznie właśnie za to płacili klienci — ale wyglądał na nie zainteresowanego tym, co robiły dziewczęta. Wreszcie, kiedy muzyka obwieściła moment kulminacyjny, zbliżył się do starego gaunta. Patience zastygła w oczekiwaniu na pokaz gwałtownego stosunku seksualnego, ale zamiast tego zobaczyła, że chłopak wspiął się po starcu, którego równowaga była bardzo niepewna, jak po drzewie, i klęknął na jego ramionach. A potem podciągnął głowę do góry za włosy. Teraz już całe ciało było napięte jak struna.
Cisza. Koniec.
Publiczność zaczęła bić brawo, ale bez entuzjazmu. Najwyraźniej Patience nie była jedyną osobą, która dostrzegła w pokazie coś niezwykłego, niezgodnego z oczekiwaniami większości. Kulminacja okazała się jedynie estetyczna, nie erotyczna. Toteż widownia była, całkiem słusznie, zawiedziona. Została oszukana.
Ale Patience nie czuła się oszukana. Tych kilka krótkich chwil rozpaliło w niej pragnienie, któremu się poddała, nie panując już nad sobą. Płakała. Nie była to tego typu namiętność, jaką obdarzał ją Nieglizdawiec, nie tak nieodparta, nie tak zniewalająca. Było to raczej melancholijne marzenie o czymś zupełnie niefizycznym. Pragnęła ze wszystkich sił, by jej ojciec mógł być znowu przy niej. Tak bardzo chciała zobaczyć jego uśmiech. Tęskniła za uściskiem swej matki.
Tym, co poruszyło ją w tańcu, była miłość, taka, o jakiej mówili Czuwający — czysta potrzeba obecności drugiej osoby. Prawie bezwiednie odwróciła się, szukając wzrokiem Willa. Stał tuż przy drzwiach loży. Zobaczyła na jego otwartej twarzy doskonałe odbicie tego samego pragnienia. Wezbrała w niej radość, bo Will patrzył na nią, również szukając odzewu na swoje pragnienie.
Wróciła spojrzeniem na scenę. Nikt nie klaskał, ale cztery gaunty trwały w bezruchu. Może pokaz wcale się jeszcze nie skończył? Muzyka umilkła. Słychać było tylko oddechy i szepty publiczności. Gaunty długo stały nieruchomo. Potem powoli stary zaczął się zginać. Chłopak ciągnął go z całych sił za włosy, ale stary kulił się coraz bardziej, jakby utrzymanie ciężaru było ponad jego siły.
Opadając w dół, równocześnie obracał się. Kiedy wreszcie legł na podłodze, podparty na łokciu, leżący na nim chłopiec wciąż podciągał mu głowę. Twarz gaunta znalazła się dokładnie na wprost loży Patience. Jego oczy zdawały się patrzeć na nią i tylko na nią. Te oczy wyrażały błaganie. Tak, odpowiedziała milcząco. To jest doskonałe zakończenie tańca: upadek starca w całkowitej ciszy, jego podniesiona głowa i twarz spoglądająca w niebo, dopóki wysiłek chłopca nie poszedł jeszcze na marne.
Wtem, jakby jej uznanie zostało usłyszane, pogasły naraz wszystkie światła. Ciemność zapadła jedynie na sekundę czy dwie, ale kiedy lampy zabłysły znowu, scena była pusta. Patience zaczęła bić brawo i kilka osób dołączyło się do niej, chociaż większość straciła już zainteresowanie spektaklem.