Выбрать главу

Usłyszeli krzyki rozlegające się na dole. To wrócili żołnierze. Patience i geblingi byli teraz zupełnie odsłonięci. Nie mieli gdzie się schować. Tak widoczni jak karaluchy na białej ścianie, a nawet w połowie nie tak szybcy. Patience wiedziała, że jedynym ich ratunkiem jest wdrapywać się czym prędzej coraz wyżej i wydostać się z zasięgu strzał żołnierzy.

— Może uda mi się stąd paru trafić — powiedziała Reck. Kobieta gebling była wyraźnie sfrustrowana, gdyż przez cały dzień nie miała sposobności użyć broni.

— Choćbyś zabiła pięciu, nadal pięćdziesięciu będzie do nas strzelać — stwierdziła Patience.

Dotarła do miejsca, w którym rura kanalizacyjna wychodziła ze ściany. Niestety, mur był tu nowszy i erozja jeszcze nie zdążyła wyżłobić pęknięć, na których mogłaby się oprzeć całym ciężarem. Z nogą w ostatniej szparze, rękami chwyciła rurę. Równowaga była dość chwiejna, ponieważ rura nie została porządnie zacementowana.

Pomyślała, że jeśli rzeczywiście chce pokrzyżować szyki Nieglizdawca, wystarczyłoby teraz tylko odchylić się lekko do tyłu i byłoby po wszystkim. Ale w chwili, kiedy poczuła takie pragnienie, wypełniła ją desperacka chęć życia. Złapała się palcami za szczyt ściany. Kamienie trzymały mocno, zaczęła się podciągać. Było to trudniejsze niż podciąganie się na gałąź drzewa, nie mogła rozbujać się należycie i nadać ciału siły rozpędu. Ale powoli, czując coraz mocniejszy ból w mięśniach, wreszcie miała mur na wysokości pasa. Podciągnęła się ostatnim wysiłkiem.

Po tej stronie droga biegła pół metra poniżej muru zabezpieczającego pojazdy przed stoczeniem się z góry. W chwili, gdy stanęła na twardym gruncie, poleciał grad strzał. Oczywiście Nieglizdawiec nie chciał, by ktokolwiek ją zranił. Teraz tylko geblingi wisiały na ścianie. Były co prawda wysoko i stanowiły trudny cel, ale nic ich nie chroniło. Prędzej czy później jakaś strzała musiała je trafić.

— Nie mogę dosięgnąć! — krzyknął Ruin.

Oczywiście. Geblingi, które były od niej niższe, nie mogły dokonać tego, co ona. A Patience podejrzewała, że już nie starczy jej siły, by wciągnąć je na górę.

W tym samym momencie Nieglizdawiec wzmocnił swój zew. Zostaw ich. Nieczyste stworzenia, owłosione i gruboskórne, przypominają ludzi, ale sekretnie pragną cię zdradzić i zabić. Musiała użyć wszystkich sił, by mu się przeciwstawić i nie pobiec do niego. Jej przyjaciel, jej kochanek.

Przywołała w pamięci słowa Willa, który mówił, że jej pragnienia nie są nią samą. Wyobraziła sobie, że namiętność, którą wywoływał w niej Nieglizdawiec, pozostaje jakby obok, podczas gdy jej ego nie poddaje się emocjom. Dzięki temu nie musiała robić tego, co jej nakazywały szaleńcze pragnienia.

Ściągnęła przez głowę suknię, przywiązała ją do płaszcza. Potem, w samej koszuli, drżąc z zimna usiadła, zapierając się nogami o mur, i przerzuciła sukienkę przez ścianę. W lewej ręce ściskała węzeł, w drugiej skraj płaszcza. Zaparła się, wykorzystując siłę całego ciała, a nie tylko rąk.

— Sądzisz, że mam się po tym wdrapywać? — krzyknął Ruin.

— Nie musisz, jeśli umiesz latać — odkrzyknęła mu. Nieglizdawiec atakował ją gniewem, ciskał gromy w jej umyśle, ale opierała się, mimo że pragnęła odejść i zostawić geblingi na pastwę losu. Zrobię to, co postanowiłam — powtarzała w myślach, a nie to, na co mam ochotę, i czuła jak emocjonalna część jej jaźni staje się coraz mniejsza, jakby uciekała przed nią. To dzięki Willowi, pomyślała. On swym milczeniem, siłą, mądrością potrafi odepchnąć wszystkie niepożądane uczucia.

Materiał zaczął się drzeć, najpierw trochę, potem coraz bardziej, ale w tym momencie głowa Ruina ukazała się nad ścianą. Kiedy znalazł się już koło Patience, przechylił się przez ścianę i wykrzykiwał słowa zachęty do Reck. Nagle z drugiej strony muru rozległ się krzyk.

— Trafili ją — powiedział Ruin. Potem zawołał w stronę siostry: — To nic, wcale cię nie boli, wspinaj się dalej, no już.

Po ciężarze skonstruowanej z materiału drabiny Patience czuła, że Reck prze w górę. Ruin wychylił się, złapał siostrę za ramię i pomógł jej się wdrapać. Strzała tkwiła w jej lewym udzie, ale gebling miał rację, bez kłopotu dało sią ją wyciągnąć. Reck dyszała ciężko, jej oczy wyrażały przerażenie.

— Nigdy — powiedziała — nigdy więcej nie będę nigdzie się wspinać. Mam lęk wysokości.

— I ty chcesz traktować Spękaną Skałę jak dom? — spytała Patience. Sprawdzała sukienkę. Materiał nie wytrzymał tarcia o mur, rozpadła się po prostu w rękach. — Cieszę się, że było was tylko dwoje — powiedziała. — Trzecie po prostu by spadło.

Odwiązała płaszcz od sukienki. Strzała upadła jej pod nogi. Przerzuciła ją z powrotem ponad ścianą.

— Mam nadzieję, że trafi w czyjeś oko.

Ruin przyglądał się jej.

— Dlaczego nie zostawiłaś nas?

— Myślałam o tym — przyznała.

— Wiem, czuliśmy cień myśli, które ci przesyłał.

— No cóż, jeśli mam brać ślub, to potrzebuję gości na wesele. Muszę wziąć was ze sobą. — Żart zabrzmiał gorzko. Zawinęła płaszcz wokół bioder, żeby chronić choć kawałek ciała przed zimnym wiatrem, który hulał po nie osłoniętej drodze. — Muszę też ogrzać się przy ogniu.

— Przynajmniej przez chwilę nie musimy gnać do przodu. — Reck próbowała stanąć na zranionej nodze. — Boli — jęknęła.

Ruin rozejrzał się wokół.

— Gdybym tylko znalazł odpowiednie ziele…

— Mówią, że cokolwiek rośnie na tej planecie, rośnie też w Spękanej Skale.

— Gdzieś w Spękanej Skale.

— Tam widać kępę drzew — wskazała Patience. — I jeśli będziemy mieli szczęście, nie natkniemy się na nikogo nasłanego przez Nieglizdawca.

Tutaj domy stanowiły już rzadkość, po kilku minutach marszu znaleźli się pomiędzy ogrodami. Szli drogą wiodącą skrajem dużego sadu. Drzewa były karłowate, bo tylko takie mogły rosnąć na tej wysokości. Dawno już straciły liście. Ruin szwendał się pomiędzy nimi. Wreszcie zawołał Reck i przyłożył włochatą roślinkę do jej rany.

— Nie możemy się tu na długo zatrzymać — powiedziała przytrzymując liść. — Niedługo kogoś na nas naśle.

— Nigdy w życiu nie pracowałam tak ciężko — wyznała Patience. — Jestem taka zmęczona.

— Nie spaliśmy od chwili zejścia z łodzi — rzekł Ruin. — Nieglizdawiec już się cieszy. Wie, że kiedyś musimy się wreszcie zdrzemnąć.

— Teraz — powiedziała Patience.

— Nie — odparła Reck. — Idźmy wyżej. Tam, gdzie nie ma ani ludzi, ani geblingów, których by mógł przeciwko nam użyć.

Patience zobaczyła, że na ich poziomie nadciągają z zachodu ciężkie chmury.

— Idzie mgła — stwierdziła. — Możemy schować się we mgle.

— To nie będzie mgła, tylko śnieg — poprawił ją Ruin. — Potrzebujemy schronienia. I rzeczywiście musimy dostać się wyżej.

— Czy nadal nie możemy skorzystać z tuneli? — zapytała Patience. — Tunel dawałby schronienie, a jednocześnie byłby najprostszą drogą wiodącą do Nieglizdawca.

— O tak, oczywiście — powiedział Ruin. — Tyle tylko, że wejścia zdarzają się rzadko na tej wysokości. Dotarliśmy prawie do granicy zamieszkiwanego obszaru. Musimy znaleźć inną drogę.

Ziele podziałało i Reck mogła już za nimi nadążyć. Nie dokuczał jej ból, chociaż nadal krwawiła. Wreszcie znaleźli schody prowadzące po stromym zboczu na następny poziom. Brama na dole była zachęcająco otwarta. Brama na górze nie witała równie gościnnie.