— Mogliby być przynajmniej na tyle przyzwoici i zamknąć również wejście na dole — powiedziała Reck.
Ale wyszkolona na dyplomatę Patience wśród innych nauk poznała również i tę, że właściciel zakłada prosty zamek wtedy, gdy niezbyt poważnie traktuje ochronę swej prywatności. Przy użyciu strzałki otworzyła go w kilka chwil.
Znaleźli się w dużym ogrodzie, tym razem bez drzew. Na jego końcu wznosiła się potężna ściana Stopy Niebios. Tutaj skała nie była wygładzona. Do środka prowadziło kilka grot. Od czasu przybycia do Spękanej Skały nie widzieli tak naturalnego kamienia. Wyglądał, jakby żaden człowiek nie położył na nim nigdy ręki.
— Czy to już szczyt? — zapytała Patience.
Reck potrząsnęła głową.
— Szczytem jest lodowiec, ale miasto nie może rozprzestrzeniać się wyżej. Przynajmniej na razie.
— Czy wiecie, gdzie jesteśmy?
— Wiedziałbym, gdybym znalazł się w grocie — odpowiedział Ruin.
Szli w stronę wejścia pomiędzy dwoma żywopłotami, gdy nagle znaleźli się w chmurach, które całkowicie zasłoniły im widoczność.
Natychmiast zatrzymali się, sprawdzając dotykiem swoją obecność, chwycili się za ręce, by nic ich nie mogło rozdzielić.
— Twoja dłoń jest lodowata, heptarchini — powiedziała Reck. — Cała drżysz.
— Ona nie ma futra — przypomniał Ruin. — Musimy ją ogrzać, póki jesteśmy w chmurze.
— On nie chce, żebym zwlekała — wyszeptała Patience. — Już tak długo na mnie czeka.
Położyli się na ziemi, Reck z jednej strony dziewczyny, Ruin z drugiej, osłaniając ją najlepiej jak mogli od śniegu, który zaczął w tej chwili sypać.
— Czy wszystko w porządku? — zapytała w pewnej chwili Reck.
— Mogę myśleć jedynie o tym — powiedziała Patience — jak bardzo go pragnę. — Potem cicho zaśmiała się. — I jeszcze o tym, jak bardzo chce mi się spać.
Przytulili ją mocniej i w ciepłym uścisku geblingów zasnęła.
Chmura odpłynęła, ale zostawiła po sobie grubą warstwę śniegu i mroźne powietrze. Ból w udzie Reck wzmógł się. Był na tyle silny, że ją obudził. Reck nie czuła oddechu śpiącej koło niej dziewczyny. Milcząco zawołała brata.
Ruin otworzył jedno oko.
— Jak ona się czuje? — wyszeptała Reck.
— Jest słaba. Ale myślę, że on tego właśnie chce.
— Jaskinia wiele tu nie pomoże, w środku jest chłodniej niż na zewnątrz.
— Wstań i rozejrzyj się, może zobaczysz jakieś światło — nakazał jej Ruin. — Ja zostanę z dziewczyną.
Reck oderwała się od śpiącego ludzkiego stworzenia. W oddali dostrzegła pełgające światełka. Czekała ich długa droga w ciemnościach.
— Szmat drogi — powiedziała Reck. — Ale nie możemy iść po pomoc. Więc trzeba ją wziąć ze sobą, choć jest tak zimno. — Reck uklękła i potrąciła nagie ramię Patience, a potem potrząsnęła nią lekko. — Ona się nie budzi.
Jakby w odpowiedzi Reck poczuła coś, czego nie doznała w czasie całej wspólnej wędrówki z Patience: Nieglizdawiec odrzucał ich. Teraz, tak blisko jego leża, uczucie to uderzyło w nią z taką siłą, że nie mogła złapać tchu. Krzyknęła z bólu.
— Zbytnio się zbliżyliśmy do niego! — załkała.
Ponieważ Patience zapadła w głęboki sen, Nieglizdawiec mógł całą swą siłę skupić na odpychaniu ich.
— Obudź ją! — jęknął Ruin.
Reck ledwie go słyszała. Nie mogła właściwie myśleć o niczym innym jak o naglącej potrzebie ucieczki w dół po zboczu. Marzyła, by rzucić się ze skały w Żurawią Wodę. Wstała i ruszyła w stronę muru.
— Nie! — wrzasnął Ruin. Złapał ją za nogę. Chociaż odpychanie działało na niego z równą siłą, miał większą wprawę w stawianiu oporu. Rana dodatkowo osłabiła Reck, więc musiał siostrę przytrzymać.
— Obudź się! — wrzasnął do Patience. — Obudź się, by znowu musiał cię wzywać.
— Puść mnie! — krzyczała Reck. — Chcę skoczyć!
— On chce nas zabić! — nie dawał za wygraną Ruin, chociaż sam miał ochotę wykonać samobójczy skok.
— Co tu się dzieje? — doszedł ich nagle z oddali czyjś głos.
— Gdzie jesteście, tralala? — wyśpiewywał ktoś inny.
— Jest zimno jak w zamku królowej zimy! — wykrzyknął jeszcze ktoś. Kimkolwiek byli, najwyraźniej cała grupa bawiła się świetnie.
— Tutaj! — krzyknął Ruin. — Pomocy!
— Puść mnie! — wrzeszczała Reck.
Potencjalni wybawcy zbliżali się. Ruin zobaczył tylko, że są to ludzie.
— Nie szarp jej! — krzyknął jeden.
— Pomóżmy mu — odezwał się drugi w tej samej chwili.
Byli starzy, a zachowywali się jak pijani lub szaleni. Ruin wątpił, czy zdołają powstrzymać Reck. Tylko jedno mogło ich uratować.
— Obudźcie tę, która leży na ziemi. Tam, dziewczyna na śniegu — obudźcie ją.
— Spójrzcie. Nie za ciepło ubrana…
— Na śniegu, to nie najmądrzejsze.
— Dobrze, że nadeszliśmy. Wiemy, co trzeba zrobić. Postawili Patience na nogi.
— Poklepcie ją! — krzyknął Ruin.
Doszedł go dźwięk uderzeń. I nagle usłyszał głos Patience:
— Przestańcie.
I w tym samym momencie pragnienie śmierci ustąpiło. Reck przestała się wyrywać.
— Zabierzmy to przemarznięte stworzenie do domu…
— Tak — powiedział Ruin. — Ale z nami. Ona nie może iść bez nas…
— Czy chcemy towarzystwa geblingów?
— O, one są całkiem w porządku. Przecież, mimo wszystko, to jest ich miasto. Bardzo miłe geblingi.
— Tak. Weźcie nas wszystkich — powtórzył Ruin.
Jakieś ręce pomogły mu wstać. Inni podtrzymali Reck, która była zbyt wyczerpana, by zrobić choć krok o własnych siłach. Patience szła przed nimi, szepcząc:
— Idę, no idę, to nie jest droga…
— Ale oczywiście, że to jest droga. My znamy drogę, czyż nie? Czy to nie jest droga?
Na obu końcach długiego, niskiego pokoju płonął ogień. Było wręcz gorąco. Ruin i Reck usiedli po bokach Patience i trzymali ją za ręce. Zwrócili twarze w stronę paleniska. Starzy ludzie kręcili się wokół nich, rzucając cały czas jakieś bezsensowne uwagi.
Patience starała się nie zważać na nich. Zamartwiała się, jak wyrwą się z tego miejsca. Oczywiście burza śnieżna nie miała nic wspólnego z Nieglizdawcem. Ale potrafił ją znakomicie wykorzystać do własnych celów. Teraz bała się zasnąć. Jeżeli nie będzie przez cały czas czuwać, nie uda jej się uchronić Ruina i Reck. Zabiją się albo uciekną. To wszystko było takie skomplikowane. Potrzebowali jej pomocy, by dostać się do Nieglizdawca. Ona potrzebowała ich, by zabili Nieglizdawca, zanim się z nią połączy. A Nieglizdawiec był taki silny. Nie mogli się z nim mierzyć. Nikt nie mógł się z nim mierzyć.
— Nie — powiedziała Reck.
— Czy on tobie robi to samo? — zapytał Ruin.
— Czuję rozpacz. Wiem, że nie może się nam udać.
Patience skinęła głową.
Paplający staruszkowie zainteresowali się ich rozmową:
— O czym te dzieciaki rozmawiają? Głowa do góry, nie ma nad czym rozpaczać. To jest szczęśliwe miejsce, więc nie róbcie takich ponurych min. Może zaśpiewamy, co?
Kilku rozpoczęło śpiew, ale ponieważ nikt nie pamiętał słów, melodia też wkrótce zamarła.
— Potrzebujemy Willa — powiedziała Reck.