— Po co? — zapytał Ruin. — Tutaj nie ma nic do orania, a jedyną osobą z naszego towarzystwa, która doszła tak wysoko, jest Angel.
— Potrzebujemy go — powtórzyła Reck.
Ale wyjaśnienia udzieliła Patience:
— Potrzebujemy człowieka, który się nigdy nie ukorzył przed Nieglizdawcem.
— Nieglizdawiec! — krzyknął jeden ze staruszków, a reszta przyłączyła się do niego. — Nieglizdawiec! Nieglizdawiec!
Patience udało się ignorować starców aż do tej pory.
— Co o nim wiecie?
— O, my jesteśmy starzy przyjaciele!
— Przyszliśmy tutaj, by go odwiedzić, a on pozwolił nam zostać tak długo, jak nam się będzie podobało.
— Nikt z nas nigdy nie wrócił do domu.
— Niektórzy oczywiście pomarli. Właściwie już całkiem sporo.
— Czy Nieglizdawiec was również zaprosił?
Łyse i siwe głowy pochyliły się nad nimi. Staruszkowie zachowywali się jak małe dzieci, ani chwilę nie mogli ustać spokojnie. Ich zgrzybiałość zmyliła czujność Patience. Dopiero teraz uprzytomniła sobie, że jej ścieżka była tą samą, którą już inni przeszli poprzednio.
— Tak — powiedziała — Nieglizdawiec nas zaprosił. Ale zgubiliśmy drogę w śnieżycy. Czy możecie nam powiedzieć, gdzie jesteśmy?
— Przed złotymi drzwiami — wyjaśnił jeden. Inni przytaknęli. — Ale nie możecie wejść wszyscy razem. Tam wchodzi się pojedynczo.
— On chce, byśmy przyszli razem — odparła Reck.
— Kłamczucha, kłamczucha! — krzyknął jeden ze starców.
Patience spojrzała na Reck, a jej wzrok mówił: ty jesteś pustelnicą, ja zaś dyplomatką. Zostaw to mnie. Ale prawdę mówiąc nie miała pojęcia, jak sobie poradzić z tymi ludźmi. Wydawali się całkowicie nieszkodliwi. A jednak znali Nieglizdawca, a Nieglizdawiec znał ich, więc mogli okazać się kłopotliwi.
— Teraz musimy odpocząć — powiedziała.
— Tylko żadnych sztuczek — ostrzegł najmłodszy z mężczyzn, którego włosy nie zdołały jeszcze całkowicie posiwieć, choć skóra na jego twarzy obwisła.
— Czy mogłabym poznać pańskie imię? — zapytała Patience.
— Wymiana! — krzyknął mężczyzna. — Ty powiedz pierwsza.
— Nazywam się Patience.
— Patience, nie powinnaś spacerować w tak cienkim ubraniu podczas burzy śnieżnej. — Roześmiał się, jakby powiedział najlepszy dowcip.
— Teraz twoje imię.
— Oszukałem cię — powiedział. — Ja nie mam imienia.
— Myślałam, że miało być bez sztuczek. Wyglądał na kompletnie zgnębionego.
— Ale Nieglizdawiec zabrał nasze imiona i nie oddał ich — powiedział staruszek.
Patience nie była pewna, w co gra, ale próbowała wykonać następny ruch.
— Jeśli straciliście imiona, musicie być bardzo niezadowoleni.
— Och, nie.
— Wcale nie.
— Kto by potrzebował imion?
— Jesteśmy bardzo szczęśliwi.
— Mamy wszystko, co trzeba.
— Ponieważ niczego nie potrzebujemy — to powiedział najmłodszy z nich. Sam sobie potakiwał głową, jak przemądrzałe dziecko. Ale jego oczy nie były oczami dziecka. Wypełniał je smutek i poczucie straty.
Nagle Patience przyszło do głowy, że za tą czczą paplaniną może kryć się potrzeba kontaktu. Posiadamy wszystko, co trzeba, ponieważ nic nie potrzebujemy. To oznacza, że nie posiadają nic. Delikatnie zaczęła badać sprawę.
— Co jeszcze dobrego zrobił dla was Nieglizdawiec? — zapytała.
— Och, zabrał wszystkie nasze zmartwienia.
— Teraz nigdy już o nic nie musimy się martwić…
— Niedobrze mi się od tego robi — nagle wtrącił się Ruin.
Staruszkowie zamilkli.
Patience uśmiechnęła się do niego, rzucając mu jednocześnie mordercze spojrzenie.
— Może Nieglizdawiec sprawi, że przez kilka minut poczujesz się lepiej i nie będziesz musiał nic mówić.
Ruin zrozumiał aluzję i powrócił do ognia.
— A co zrobił z waszymi zmartwieniami? — chciała się dowiedzieć Patience.
— Zabrał je.
— Zdjął je z naszych głów.
— Włożył do swojej głowy.
— Nie musimy się już więcej martwić o… — zaczął któryś, ale nie dokończył. Spoglądali na siebie bezmyślnie, czekając, żeby ktoś inny się odezwał.
— A o co się martwiliście? — zapytała Patience.
— Stare sprawy — powiedział jeden. — Ale jestem bardzo śpiący.
— Chodźmy spać — zaproponował inny.
— Ojej, już ziewam.
— Dobranoc.
Najmłodszy mężczyzna ziewnął także, ale pochylił się nad Patience, uśmiechnął się i wyszeptał:
— Zdolność długich komórek genetycznych do zapisu inteligencji. — Po czym przewrócił się na podłogę.
Wszyscy staruszkowie ułożyli się razem i zaczęli, jak na komendę, głośno chrapać.
— To są Mądrzy — powiedziała Patience.
— Dobry dowcip — roześmiała się Reck.
— Ja nie żartuję. To są Mądrzy. Ci wezwani przez Nieglizdawca, którzy zatrzymali się w domu Heffiji i odpowiadali na jej pytania. Nieglizdawiec wyżarł jądro ich umysłów, a puste łupiny odrzucił.
Uklękła koło mężczyzny, który podjął wysiłek, by powiedzieć jej, kim jest naprawdę.
— Teraz już cię znam — powiedziała łagodnie. — Przyszliśmy tu po to, by zwrócić wam wszystko, co on zabrał.
— Dlaczego miałby coś takiego robić? — zapytała Reck.
— Zbierał całą wiedzę, jaka była w posiadaniu rasy ludzkiej, by wykorzystać ją dla siebie. — Ruin rozgrzewał dłonie, trzymając je między udami. — Jednego tylko nie rozumiem — dlaczego pozostawił ich przy życiu?
— To nie mogą być wszyscy Mądrzy świata — stwierdziła Reck.
— Wołanie Nieglizdawca zaczęło się sześćdziesiąt lat temu — tłumaczyła Patience. — To są ci, którzy przybyli tu jeszcze jako młodzi ludzie. A nawet oni umrą wkrótce i gdyby nie dom Heffiji, przepadłaby cała ich wiedza.
— Ale istnieje dom Heffiji — powiedziała Reck. — A ty, mimo wszystkich wysiłków Nieglizdawca, przyszłaś do naszej wioski. A gdy Ruin i ja byliśmy w niebezpieczeństwie, ci bezrozumni staruszkowie pomogli nam. Dlaczego tak się dzieje?
— Fart — odparła Patience. — Szczęśliwy przypadek. Czasem coś musi się nam udać.
— Nie może nami rządzić przypadek — protestował Ruin. — Wścieka mnie myśl, że przyszłość moich ludzi i całego świata miałaby zależeć od przypadkowego splotu wydarzeń.
— Odejdź od ognia — poradziła Reck. — Przypalisz sobie futro.
Odwrócił się, jego zwalista sylwetka odcinała się wyraźnie na tle płomieni.
— W przypadkowym zwycięstwie nie ma za grosz wielkości.
— Godzę się na przypadkowe szczęście — powiedziała Reck. — Nawet na pomoc bogów. Bylebyśmy tylko wygrali.
— Will powiedziałby, że to ręka Boga doprowadziła nas tak daleko — wtrąciła Patience.
— Jeśli Bóg bierze udział w tej grze, i to po naszej stronie, dlaczego sam nie rozprawi się z Nieglizdawcem? — zapytała Reck.
— Bóg nie ma innej możliwości działania jak tylko przez nas — odpowiedział Ruin. — Może robić tylko to, co my robimy dla niego.
Reck roześmiała się w głos.
— Co! Czyżbyś był sekretnym Patrzącym, mój geblingu, mój bracie? Czy chodząc po lesie stałeś się religijny?
— A cóż ludzie mogą wiedzieć o swoim Bogu? Chcą go, ponieważ marzą, by ktoś rządził Ziemią i Niebem. Ale Bóg ma władzę tylko nad ludzką wolą. Ponieważ on sam jest ludzką wolą — jest słabym Bogiem. Bóg geblingów to co innego. Widzieliśmy go, czyż nie? Wszyscy razem, bowiem geblingi mają wspólną duszę. Zazwyczaj nie zwracamy na to uwagi, ale w razie największej potrzeby działamy wspólnie, nie zawsze świadomie robimy to, co niezbędne dla naszego przetrwania. I taki jest Bóg geblingów — wspólna, niewypowiedziana wola. Drugi umysł. Nawet ludzie mają jego przebłyski, dlatego lady Patience usłyszała odległe echo naszego wołania i dlatego Nieglizdawiec może do nich przemawiać. Razem stworzyli wspólnego Boga, który nimi rządzi. Jest słaby, godny współczucia, myli się — ale rządzi. — Ruin szarpnął włos na policzku. — Rządzi nawet Nieglizdawcem, który jest, tak jak geblingi, na wpół człowiekiem. Ludzki Bóg leży niby korzeń na jego ścieżce — jeśli go nie widzi, może się o niego potknąć.