Выбрать главу

W Domu Mądrych buzował ogień. Było dopiero popołudnie, ale na zewnątrz panował mrok, niebo zasnuły ciężkie chmury niosące śnieg. Ogień na paleniskach rozpraszał chłód wdzierający się szparami. Sken, całkowicie naga, siedziała zanurzona aż po kark w ogromnej, parującej wannie, od czasu do czasu obrzucając przekleństwami Stringsa, który szorował jej plecy. Guant znosił to z całkowitym spokojem. Patience wiedziała, że służy on Sken tylko dlatego, gdyż Reck i Ruin sobie tego życzyli. Sken właśnie kolejny raz go sklęła, ale potem zaczęła mu opowiadać — już po raz trzeci — jak to zabiła ludzi Druciarza podczas potyczki w lesie kilka miesięcy wcześniej. Strings słuchał w sposób wręcz doskonały, wtrącał uwagi dokładnie wtedy, kiedy chciała usłyszeć od niego: „coś takiego” lub „odważny czyn” albo „wprost niezwykłe”.

Patience wiedziała również, że Sken opowiada o bitwie z Druciarzem, ponieważ to było coś, o czym mogła z przyjemnością myśleć. Na temat wydarzeń w jaskini Nieglizdawca niewiele miała do powiedzenia. Trudno było się chwalić, że zamierzała zabić konające niemowlę. Wszyscy wybieramy opowieści, z którymi chcemy dalej żyć, a resztę zapominamy, pomyślała Patience.

Podeszła do paleniska znajdującego się po wschodniej stronie pokoju. Siedzieli tam starzy ludzie, przypatrujący się w skupieniu, jak geblingi starannie pracują nad ogromnym kamieniem Nieglizdawca. Reck kierowała pracą oddzielania setek kryształów, które przywarły do siebie. Geblingi lały na nie jakiś roztwór, a potem starannie podważały kolejny kryształ. Wiele małych kamyków, wielkości tego, który Patience nosiła w swoim mózgu, leżało już na tacy koło ognia i wysychało.

— Czego szukacie? — zapytała Patience.

— Wszystkie te kamienie to kryształy Mądrych, które im odebrał i zjadł — powiedziała Reck. — Ale gdzieś w środku powinien być jego własny. Ten właśnie chcemy wydobyć.

— Co z nim zrobicie? — dociekała Patience.

— Zobaczymy, jak go znajdziemy. — Reck odciągnęła ją od ognia. — Widzisz, jak ci starcy patrzą? Oni wiedzą, skąd pochodzą kamienie, i chcieliby je odzyskać.

— Czy nie możemy tego zrobić? Oddać im kamienie umysłu. Przecież zostały im zabrane.

— A skąd mamy wiedzieć, który do kogo należał? Tak niewiele wspomnień im zostało — tylko pamięć tego domu i cień przeszłości — a przypadkowo oddany kamień zdominuje człowieka. Nie zrobimy im tym przysługi. A poza tym te kamienie równie długo tkwiły w głowie Nieglizdawca, jak w głowach swych prawowitych ludzkich właścicieli. Czy ci starcy wyglądają na tak silnych, by wytrzymać wspomnienia Nieglizdawca?

Patience potrząsnęła głową.

— Ale to tragiczne. Tak wielka wiedza staje się bezużyteczna.

— To? — zapytała Reck. — Te kamienie były tylko sposobem przekazywania wiedzy z pokolenia na pokolenie glizdawców. Wy, ludzie, przynieśliście na tę planetę inny sposób. I on nadal istnieje.

— Dom Heffiji — szepnęła Patience.

— To, czego nauczyliśmy się kiedyś, możemy poznać znowu — powiedziała Reck. — Ruin już teraz coś tam paple o założeniu uniwersytetu, administrowanego przez geblingi, którego głównym zadaniem byłaby opieka nad Heffiji i skatalogowanie informacji zebranych w jej domu. Nic nie zostanie stracone.

— Poza tymi starcami.

— I jakaż jest w tym tragedia, heptarchini? — zapytała Reck. — Czy to, co się im przydarzyło, jest gorsze niż śmierć? A przecież nią kończy się każde życie. Ich wiedza żyje nadal w domu Heffiji. O większej nieśmiertelności trudno marzyć. A ci staruszkowie na dodatek żyją. Nieważne, co teraz o tym myślisz, to jednak życie jest dobre i słodkie, nawet kiedy mamy za sobą wielką stratę i głęboki żal.

— Straciłam obu moich ojców — wyszeptała Patience — obu ich zabiłam własnymi rękami.

— Byłaś w rękach Nieglizdawca, kiedy umierał Angel.

Patience skierowała się w stronę drugiego paleniska.

Will leżał na sienniku, wyciągnięty przed ogniem. Kristiano klęczał koło olbrzyma, wycierając jego nagi, spocony tors wilgotną szmatką. Patience uklękła obok chłopaka.

— On to lubi — powiedział Kristiano. — Ale boi się.

Patience ujęła dłoń gaunta w swoje ręce.

— Czy ja mogę?

Kristiano upuścił szmatkę, uśmiechając się słodko, ale enigmatycznie. Przez chwilę Patience zobaczyła siebie oczami gaunta: ta ludzka kobieta przyszła usłużyć Willowi przez moment, ale to gaunt służył mu wiele godzin, bez przerwy. Jeśli miłość polega na dawaniu tego, co najbardziej pożądane, w takim razie tylko gaunty kochają prawdziwie. Ale Patience odrzuciła niemą ironię tego pięknego dziecka. Jesteś, kim jesteś. Ja mam inne zadania do wykonania i nie mogę ofiarować wszystkiego jednemu człowiekowi. A nawet nie wiem, czy mogę obdarować czymkolwiek pojedynczego człowieka.

Oczy Willa patrzyły na nią, ale nie odezwał się ani słowem. Ani Patience nie przesłała mu uśmiechu, ani on jej. Nieglizdawiec zginął. To było zwycięstwo. Ale Patience zabiła Nieglizdawca i trzymała w rękach jego jedyne dziecko, kiedy umierało. Jej pamięć wypełniało tyle okropności i bólu, że już nie była pewna, czy zostało w niej miejsce na miłość.

Ruin siedział w pobliżu, jego złamana noga była mocno poharatana, a twarz posępna, kiedy tak patrzył w ogień. Po chwili podeszła Reck z karafką wody i dała Ruinowi się napić. Pił długo i chciwie, potem dotknął jej ręki w milczącym podziękowaniu. Reck podała karafkę Patience, która uniosła głowę Willa i wlała mu wodę do ust. Will chłeptał z wdzięcznością. Wreszcie delikatnie położyła go znowu na sienniku.

Teraz Will odezwał się:

— Skąd wzięłaś siłę, żeby to zrobić? — wyszeptał.

— To nie była moja siła — odpowiedziała mu Patience. — Użyczono mi jej. Geblingi wołały do mnie. Razem, jednym głosem. Na tyle uwolnili mnie od Nieglizdawca, że potrafiłam znaleźć własne ja. A więc wykonałam zadanie swego życia.

— Uratowałaś świat.

— Zamordowałam wroga, który mi ufał. Do końca pozostałam skrytobójczynią.

— Wykonałaś wolę Boga — wyszeptał Will. A potem zamknął oczy.

— On ma rację — odezwał się Ruin — i ty to wiesz. To prawda, co mówił o woli Boga. W każdym razie takiego Boga, w którego ja wierzę. Pragnienie życia nas wszystkich — ludzi, geblingów, gauntów i dwelfów — było silniejsze niż dążenie Nieglizdawca do naszej śmierci. Każdy element był potrzebny. Ty nie mogłaś wcześniej zabić Angela, bo musiał przynieść w miejsce narodzin noże, przeznaczone do zadania ciosu Nieglizdawcowi, który uważał, że odebrał ci już wszelką broń. Strzała Reck uratowała ciebie. Will złamał mi nogę i w ten sposób uratował mnie. Sken, bezużyteczna i głupia, powstrzymała Reck przed popełnieniem samobójstwa pod wpływem Nieglizdawca. Mnóstwo elementów, zawiła i trudna do powiązania sieć; pajęczyna, która mogła się zerwać w każdym miejscu.

Ruin kiwnął głową, czując gniew na samego siebie, że tak mocno wierzy we własne słowa.

— To my jesteśmy Bogiem, jeśli Bóg jest. Nieglizdawiec padł przed nami.

Patience przypomniała sobie niewyobrażalną radość, jaką czuła, leżąc pod ciałem Nieglizdawca. A potem znowu lejącą się na nią posokę i nóż zagłębiający się we wnętrzu jego ciała. I nie było teraz ważne, co wtedy czuło jej ciało, ale to, co działo się w jej umyśle. Kiedy nadeszła śmierć, Nieglizdawiec krzyknął do niej swym niemym głosem, tym samym, który tak długo rządził jej życiem. Krzyknął: ja żyję! Chcę żyć! Muszę żyć! I był to jednocześnie desperacki krzyk jej własnego serca. Przecież nie chciał niczego więcej niż każdy człowiek. Żyć, przekazywać swe geny własnym dzieciom, oddalać od siebie śmierć tak długo, jak tylko się da. Życie glizdawców trwało całe wieki, ale on żył najdłużej ze wszystkich, czekając na chwilę, gdy zostanie zbawcą swojej rasy. A jego śmierć stała się śmiercią dziesięciu tysięcy pokoleń glizdawców.