Выбрать главу

Załóżmy, powiedziałem sobie, że „list” jest opisem rzeczy, i to na poziomie molekularnym. Kwintesencją wstępnego namysłu było uznanie „treści” listu za pozbawioną początku i końca, a zatem za kołową. Mogła to być „kołowa rzecz” lub taki sam proces. Różnica między jednym a drugim, jak się powiedziało, zależy po części od skali postrzegania. Gdybyśmy żyli bilion razy wolniej i o tyleż dłużej, gdyby sekunda odpowiadała w owym wyobrażeniu całemu stuleciu, zapewne uznalibyśmy kontynenty globu za procesy, ujrzawszy naocznie, jak bardzo są zmienne: poruszałyby się bowiem przed nami nie gorzej aniżeli wodospady czy morskie prądy. A gdybyśmy znów żyli bilion razy szybciej, uznalibyśmy wodospad za rzecz – gdyż przedstawiałby się nam jako coś wysoce nieruchomego i niezmiennego. Rozróżnieniem pomiędzy „rzeczą” a „procesem” nie trzeba się więc było kłopotać. Chodziło już tylko o to, by udowodnić, a nie tylko domyślać się, że „list” jest „kołem”, podobnie jak „kołem” jest wzór molekularny benzenu. Jeżeli nie chcę przesłać wizerunku tej molekuły na płaszczyźnie i pragnę go przekodować w postać liniową, w szereg następujących po sobie sygnałów, miejsce pierścienia benzenu, od którego rozpocznę opis, nie ma żadnego znaczenia. Każde jest tak samo dobre.

Z tych to pozycji ruszyłem do przełożenia problemu na język matematyki. Tego, co zrobiłem, nie potrafię wyraźnie przedstawić, ponieważ potoczny język nie ma odpowiednich pojęć ani słów. Mogę tylko wyjawić ogólnie, że badałem czysto formalne własności „listu” jako obiektu matematycznie interpretowanego, na cechy, które są ośrodkiem zainteresowania algebry topologicznej i algebry grup. Posługiwałem się przy tym transformacją grup przekształceń, która daje tak zwane infragrupy albo grupy Hogartha (nazwano je w ten sposób, ponieważ to ja je odkryłem). Gdybym otrzymał w wyniku strukturę „otwartą”, o niczym by to jeszcze nie świadczyło, bo mogłem po prostu wprowadzić w moją pracę błąd spowodowany fałszywym założeniem (takim założeniem mogło być np. twierdzenie o ilości znaków kodowych w jednym „wyrazie” listu). Lecz stało się inaczej. „List” zamknął mi się pięknie, jak odgraniczony od reszty świata przedmiot albo jak kołowy proces (mówiąc ściślej, jak OPIS, jak MODEL takiej rzeczy).

Przez trzy dni układałem program dla maszyn cyfrowych, które rozwiązały zadanie w czwartym. Rezultat powiadamiał, że „coś się jakoś zamyka”. Owym „czymś” był „list” – w całokształcie wzajemnych relacji swoich znaków, a w kwestii, „jak” do zamknięcia dochodzi, mogłem snuć tylko pewne domysły, ponieważ dowód mój był pośredni. Wykazał to tylko, iż „opisana rzecz” NIE jest „topologicznie otwarta”. Ujednoznacznić jednak „sposobu zamknięcia” za pomocą użytych środków matematycznych nie mogłem; zadanie takie było o kilka rzędów trudności cięższe od tego, jakie potrafiłem pokonać. Dowód był więc bardzo ogólny czy aż – ogólnikowy. Nie każdy jednak tekst wykazałby podobne własności. Na przykład partytura symfonii albo przekodowany liniowo obraz telewizyjny, lub zwykły tekst językowy (opowieść, traktat filozoficzny) nie zamykają się w taki sposób. Natomiast zamknąłby się opis bryły geometrycznej lub przedmiotu tak złożonego, jak genotyp bądź żywy organizm. Co prawda genotyp zamyka się inaczej niż bryła; jednakże wdając się bardziej szczegółowo, w rozważanie takich różnic raczej wprawię czytelnika w pomieszanie, aniżeli zdołam wyjaśnić, co właściwie zrobiłem z „listem”.

Muszą tylko podkreślić, że od wtargnięcia w jego „sens”, a mówiąc jeszcze bardziej potocznie, w to, o co tam „chodziło”, pozostałem tak daleko, jak przed wykonaniem tej pracy. Z nieprzeliczalnej liczby cech „listu” poznałem, i to pośrednio tylko, jedną, odnoszącą się do pewnej generalnej własności jego całościowej struktury. Ponieważ udało mi się tak dobrze, usiłowałem później zaatakować owo „drugie zadanie” – ujednoznacznienia struktury w jej „zamknięciu”, lecz podczas pracy w Projekcie nie dobiłem się żadnych wyników. Trzy lata później, już poza Projektem, ponowiłem wysiłki, ponieważ problem ten chodził za mną jak zmora; osiągnąłem tyle, że dowiodłem, iż przy użyciu aparatu algebry topologicznej i transformacyjnej zadania tego rozwiązać NIE można. Tego, naturalnie, biorąc się do rzeczy, nie mogłem wiedzieć. W każdym razie dostarczyłem poważnego argumentu na rzecz twierdzenia, że naprawdę otrzymaliśmy z Kosmosu coś takiego, czemu, ze względu na stopień zwartości, zogniskowania, spójności, dających „zamknięcie”, można przypisać cechy „obiektu” (to jest opisu obiektu, bo posługuję się tu skrótem).

Przedstawiałem pracę nie bez niepokoju. Okazało się jednak, że zrobiłem coś, o czym nikt nie pomyślał, a stało się tak, bo już podczas wstępnych dyskusji zwyciężyła koncepcja, że list musi być algorytmem (w sensie matematycznym), więc pewną funkcją ogólnorekurencyjną, i poszukiwaniem wartości tej funkcji udławiono wszystkie maszyny cyfrowe. Było to o tyle roztropne, że jeśliby się tylko zadanie udało rozwiązać, przyniosłoby już informację, jak drogowskaz kierującą ku dalszym etapom przekładowej pracy. Lecz rząd złożoności „listu” jako algorytmu był taki, że zadania nie rozwiązano. Natomiast „kołowość” listu spostrzeżono wprawdzie, lecz uznano za niezbyt istotną, bo nie obiecywała – w owej wstępnej epoce wielkich nadziei – szybkich, a zarazem znacznych sukcesów. Potem zaś już tak wszyscy ugrzęźli w ujęciu algorytmicznym, że nie mogli się od niego wyzwolić.

Można byłoby sądzić, że odniosłem na samym początku niemałe zwycięstwo. Udowodniłem, że list jest opisem zjawiska kołowego, a ponieważ wszystkie badania empiryczne szły w tym właśnie kierunku, obdarzyłem je niejako błogosławieństwem dowodu matematycznego, gwarantującego, że trop jest dobry. Zjednoczyłem tym skłóconych, albowiem między informacjonistami-matematykami a praktykami panował coraz większy rozbrat, który wreszcie skulminował w odwołaniu się antagonistów do mnie. Przyszłość miała wykazać, jak niewiele zdziałałem – wychodząc obronną ręką ze starcia z jednym tylko, ziemskim współzawodnikiem.

VII

Jeśli zapytacie przyrodnika, z czym kojarzy mu się pojęcie kołowego procesu, odpowie najpewniej, że z życiem. Domniemanie, jakoby przysłano nam opis czegoś żywego, co będziemy mogli zrekonstruować, wydawało się zarazem szokujące – i pociągające. Przez dwa miesiące po opisanych wypadkach przebywałem w Projekcie jako uczeń, studiując po kolei to, czego w ciągu roku dokonały wszystkie grupy operacyjne, zwane też „zespołami uderzeniowymi”. Mieliśmy ich sporo – biochemii, biofizyki, fizyki ciała stałego, połączonych potem częściowo (struktura organizacyjna Projektu w trakcie jego istnienia komplikowała się coraz bardziej i niektórzy powiadali, że już jest bardziej złożona od samego „listu”) w laboratorium syntez.

Pion teoretyczny, obejmujący informacjonistów, lingwistów, matematyków i fizyków-teoretyków, działał niezależnie od tamtego. Wszelkie zdobycze badań konfrontowane były na poziomie najwyższym – Rady Naukowej, gdzie zasiadali koordynatorzy grup oraz „Wielka Czwórka”, która stała się „Piątką” po moim przybyciu.

Projekt miał dwa, gdy się pojawiłem, konkretne osiągnięcia materialne, które były właściwie jednym i tym samym, niezależnie powtórzonym w zespołach biofizyki i biochemii. Tu i tam wytworzono – najpierw na papierze, a raczej w pamięci maszynowej – substancję „wyczytaną” z listu, którą nazwano – przez ową autarkię, dwa razy – „Żabim Skrzekiem” i „Panem Much”.

Jakkolwiek dublowanie wysiłków mogło się wydawać marnotrawstwem, miało swoją dobrą stronę – bo jeśli dwu ludzi, nie porozumiewając się, analogicznie przetłumaczy zagadkowy tekst, można sądzić, że naprawdę dotarli do jego „niezmienników”, że to, co uzyskali, jest w nim zawarte obiektywnie i nie stanowi wyniku ich uprzedzeń. Co prawda i taka konstatacja może być uznana za dyskusyjną. Dla dwu mahometan te same niewielkie „kawałki” Ewangelii są „prawdziwe” – w odróżnieniu od całej reszty. Jeśli przedprogramowanie ludzi jest identyczne, zbieżne mogą być rezultaty ich poszukiwań, choćby się i nie komunikowali. Gdyż osiągnięciom stawia granice – w danej epoce historycznej – poziom ogólny wiedzy. Dlatego na przykład tak podobne były atomistyczne a niezawisłe rozwiązania uzyskiwane przez fizyków Wschodu i Zachodu, dlatego nie mogli jedni odkryć zasady lasera tak, aby pozostała drugim nie znana. Zbieżności nie wolno więc w jej poznawczym sensie przeceniać.