Rita biegała po pokoju jak mała dziewczynka i klaskała w ręce.
– Tatusiu, jestem pewna, że tyle będzie miał tatuś wspólnych tematów z Bronisławem! Czuję to! On jest matematykiem tak jak tatuś i świetnie gra w szachy!
Teraz, kiedy już jestem samodzielna, wiem, jak bardzo tatę kocham! Będziemy wszyscy razem jeździli na wycieczki!
Tatko, ciocia, tatki wnuk, ja i Bronisław. On tak lubi Karpaty!
Lwów, dnia 22 listopada 1938 r.
Drogi Eberhardzie,
bardzo Cię przepraszam za moje milczenie, przerywane jedynie zdawkowymi życzeniami świątecznymi. W tym czasie przeżyłem bardzo wiele – zwłaszcza między śmiercią a zmartwychwstaniem Rity. Twoje listy piętrzyły się na moim biurku jak wyrzuty sumienia, a jak sam wiesz, wyrzuty sumienia, gdy je wytłumić pracą lub alkoholem, w końcu cichną, by całkiem umilknąć. I ja chciałem się pozbyć wyrzutów sumienia. Któregoś dnia w pijackiej irytacji zgarnąłem wszystkie Twoje listy do popielnicy i spaliłem. Nie chciałem nic wiedzieć o śledztwie, które prowadzisz, i o sprawach jakiegoś barona. Nic mnie to nie interesowało, bo zamknąłem się w swoich kłopotach. Ale słyszałem, że moja kuzynka Leokadia korespondowała z Tobą i wszystko Ci opisała: powrót brzemiennej Rity i jej ślub z doktorem i hrabią w jednej osobie, Bronisławem Woronieckim-Kulikiem. Rita go kocha, Leokadia go lubi, a ja – nienawidzę. Nie wiem, dlaczego moja córka go pokochała. Może dlatego, że byli do siebie podobni, bo i ona, i on zawiedli nadzieje swoich rodziców? A może on był szatanem i kusicielem, który ją opętał? Nie będę Ci więcej o nim pisał, bo sama myśl o jego zwyrodnieniach napełnia mnie obrzydzeniem. Powiem tylko jedno: jest to potwór i obłąkany zbrodniarz. Tak, nie oszalałem, Eberhardzie. Powtarzam to w pełnej świadomości: jest to szalony morderca, który nigdy nie będzie osądzony za swoje zbrodnie. Wiesz dlaczego? Bo tylko ja je znam, nie licząc jego dwóch pretorianów. A ja nie wystąpię przeciwko niemu! Przecież nie zabiorę ojca Jerzykowi, mojemu ukochanemu wnukowi, który szczęśliwie narodził się w lutym tego roku! Pewnie jesteś ciekaw, skąd wiem o łotrostwach mojego zięcia. Otóż od niego samego! Powiedział mi to zupełnie świadomie. Wysłuchać go i nie zamknąć – to tak, jakby samemu być jego wspólnikiem. A ja się nim stałem. Wysłuchałem go i puściłem wolno. Wiesz dlaczego? Bo mnie zaszantażował. Po pół roku nieobecności Rity, kiedy już ją w myślach pogrzebałem, zjawił się u mnie jaśnie wielmożny pan hrabia i powiedział: twoja córka jest ze mną, możesz ją odzyskać, kiedy mnie wysłuchasz, lub stracić, jeśli wzgardzisz moją opowieścią. Wybieraj. A ja wybrałem córkę. I opowiedział mi o swoich przerażających zbrodniach, o których muszę milczeć.
Mój drogi, pragnę odejść na emeryturę. Zubik nawet nie chce o tym słyszeć i błaga mnie, bym został. Stałem się jeszcze sławniejszy i cieszę się względami samego komendanta wojewódzkiego policji. A to dlatego, że Zdzisław Potok się znalazł: moja to niby zasługa, że policja w ogóle wpadła na jego ślad. Tak, znalazł się we wsi Strzelczyska w powiecie Mościska, w województwie lwowskim. Martwy, z odrąbaną głową. Do ciebie nie docierają raczej wieści z Polski, to może o tym nie wiesz, chyba że Ci Leokadia donosiła. Nasz medyk sądowy i psycholog, doktor Iwan Pidhirny, znalazł psychologiczne wytłumaczenie zboczenia i kanibalizmu Potoka. Doktor sądzi, że zbrodniarz ten, naznaczony potworną brzydotą, był wyśmiewany przez kobiety i mścił się na nich. Pozbawiając dziewictwa i oszpecając, naznaczał je po prostu. To tylko hipoteza Pidhimego. Potok zabrał swą tajemnicę do grobu.
Eberhardzie, piszę ten list, żeby podziękować za Twoją pomoc. Za to, że mogłem zawsze na Tobie polegać. Piszę ten list też po to, aby się z Tobą pożegnać. Nie mogę się z Tobą widzieć ani korespondować, bo muszę wyrzucić ze swojej pamięci wszystko, co przypomina mi sprawę Minotaura. Była ona dla mnie krwawą łaźnią, dantejskim piekłem i czyśćcem. Pozostawiła wspomnienia, które muszę usunąć. Żegnając się z Tobą, żegnam się z pracą w policji, o czym już wyżej pisałem. Nie mogę być policjantem, nie mogę reprezentować prawa, jednocześnie zapewniając nietykalność mordercy. On zabił we mnie policjanta, zdeprawował mnie – na zawsze i bez przebaczenia. Żegnaj, mój drogi, i wybacz mi to hamletyzowanie.
Twój Eduard
PS. Składam Ci serdeczne życzenia spokojnych i błogosławionych Świąt. Ty mi nie składaj. Te święta spędzę w towarzystwie mordercy. Czego się nie robi dla własnego dziecka?
Breslau, dnia 20 grudnia 1938 r.
Drogi Eduardzie,
zasmucił mnie Twój list bardzo. Nade wszystko boleję nad tym, że chcesz zerwać nasze stosunki z powodu, który rozumiem, ale który nie może być rozstrzygający.
Bo czas leczy wszelkie rany i będziesz się jeszcze śmiał ze sprawy Minotaura. Na razie proszę Cię tylko o jedno. Gotów byłem nawet przekonywać Cię na miejscu, we Lwowie – bo byłem zatroskany o Ciebie – lecz z powodu nawału pilnych spraw nie mogłem tego dokonać. Zaklinam cię, nie odchodź z policji. Uwierz nieco starszemu koledze, paradoksalnie, siedząc przy jednym stole z mordercą, masz okazję, by być jeszcze lepszym policjantem, niż jesteś. Patrz na niego cały czas i zapamiętuj dobrze jego twarz – bezczelną, pewną siebie, bezkarną. Ta twarz musi Ci się wryć w pamięć nieodwołalnie, tak jak się niegdyś w niej odcisnęły greckie czasowniki nieregularne. Musisz ją umieć przywołać w każdym momencie. A zwłaszcza wtedy, kiedy będziesz ścigał innego mordercę. W chwili zwątpienia, gdy ręce będą Ci opadać z bezradności, a zbrodniarz wciąż będzie Ci się wymykał, przypomnij sobie twarz, którą widzisz dziś u boku Twej córki. Niech ten pysk będzie pyskiem wszystkich morderców tego świata, niech ta morda będzie mordą szatana albo Minotaura – jak wolisz. Przeżywając szczyt nienawiści, staniesz się pogromcą szatana, prawdziwym psem gończym, który albo zagryzie mordercę, albo się udławi jego juchą. Przyjmij, Eduardzie, moją wskazówkę, lecz zrób, jak chcesz. Jeśli stary Ebi przypomina Ci sprawę Minotaura, to zapomnij na jakiś czas o starym Ebim. Ale nie na zawsze, na Boga! Z kim się wódki napiję i pójdę na dziewczynki, jak nie z Tobą?
Twój Eberhard
Post scriptum: l pamiętaj – zawsze możesz na mnie polegać.
Lwów, Wigilia, 1938 rok,
godzina szósta po południu
Przy wigilijnym stole siedziała cała rodzina Popielskich: Edward, Leokadia, Rita oraz jej mąż, doktor Bronisław hrabia Woroniecki-Kulik. Był jeszcze jeden, najmniejszy członek rodziny, liczący sobie dziesięć miesięcy Jerzyk Woroniecki-Kulik, którego służąca Hanna nazywała „mucko najsłodsze”. Dziecko rozwijało się prawidłowo, a apetyt odziedziczyło chyba po dziadku, bo za pożywienie uważało wszystko, co napotykało na swej drodze. A ponieważ Jerzyk poruszał się głównie na czworakach, jadł więc te rzeczy, które były dostępne pół metra od ziemi. Atakował zatem – jak mały psiak wszystkie nogi od krzeseł i stołów oraz koronkowe serwety, zwieszające się z różnych szafek i stolików. Niedobrze było wtedy, kiedy „hrabczuk” – bo i tak go nazywała poczciwa służąca, która go nadzwyczaj ukochała wraz z serwetą ściągał jakieś naczynia. Pół biedy, gdy był to talerzyk z ciastkami, natychmiast zjadanymi, gorzej, kiedy mały z równym zapałem zajmował się zawartością dziadkowej popielnicy.
W czasie swej pierwszej w życiu wigilijnej kolacji dziecko było bardzo niespokojne. Najpewniej nastrój powszechnego pośpiechu, napięcia i bieganiny wybił je z normalnego rytmu dnia, bo nie chciało zasnąć po południu i w związku z tym było marudne i nieznośne. Nie dawało się uspokoić nawet dziadkowi, który miał na nie zawsze kojący wpływ. Nie tyle zresztą sam dziadek, ile jego łysina. Jerzyk zwykle dotykał dziadkowej głowy z takim zapamiętaniem, jakby odkrywał nieznane lądy. Pomruki, które Edward przy tym wydawał, sprawiały, iż niemowlę radośnie piszczało i odsłaniało w uśmiechu swoje dziąsełka – najpierw bezzębne, potem ozdobione dwoma ostrymi mleczakami.