Niestety, w Wigilię na Jerzyka ani dziadkowa łysina, ani jego mruczenie nie miały kojącego wpływu. Chłopiec, ubrany jak dziewczynka w sukienkę z koronkowym kołnierzem, wyginał się na jego kolanach, wrzeszczał, wkładał do buzi pulchną rączkę, wierzgał, aż w końcu kopnął w wazę z czerwonym barszczem. Z talerza trysnęła fontanna kropel. Ich większa część osiadła na obrusie, a kilka – na śnieżnobiałej koszuli dziadka. Popielski nawet nie zwrócił na to uwagi; wziął wnuczka na ręce i zaczął z nim chodzić po pokoju, co – nawiasem mówiąc – trochę uspokoiło małego.
Zebrani patrzyli na tę sielankową scenę rodzinną i myśli każdego z nich krążyły w innych rejonach. Rita uśmiechała się. Coraz częściej rodziła się w niej nadzieja, że w końcu dobrze się ułożą stosunki ojca z jej mężem. Po smutnym dniu ślubu, na którym ojciec był nieobecny, po pierwszych lodowatych miesiącach, kiedy nie dostrzegał swojego zięcia na ulicy, po Wigilii, którą po raz pierwszy w życiu spędzili osobno, wszystko się zmieniło, kiedy urodził się wnuczek, a dziadek oszalał na jego punkcie. Nastąpiło w końcu tak upragnione przez Ritę zaproszenie na wieczerzę wigilijną. Cieszyła się jak dziecko, kiedy ojciec do niej zatelefonował i zaprosił „pod choinkę”, jak zawsze nazywał tę uroczystość. Nie wiedziała, że to zaproszenie zawdzięcza mężowi, który posłużył się nazwiskiem Mariana Zubika.
Leokadia przecierała oczy ze zdumienia. Sama bezdzietna, nie potrafiła w sobie wykrzesać tyle miłości do
Jerzyka, który ją drażnił swoją płaczliwością i częstymi zmianami nastrojów. Nigdy zatem nie sądziłaby, że dziecko może tak odmienić człowieka. Popielski, który kiedyś na widok kropli po zupie na krawacie czy marynarce dostawał szału, wstawał od stołu, miotał się, szukając jakiejś ścierki i tłumiąc w ustach koszarowe przekleństwa, teraz w ogóle nie zwrócił uwagi na poplamioną koszulę i tańczył z wnuczkiem po pokoju, a ten, przytulony do dziadka, pobrudził mu jeszcze kołnierzyk. Leokadię cieszyła ta zmiana u Edwarda. Cieszyłoby ją zresztą każde inne zachowanie kuzyna, byle nie jego straceńcze eskapady po knajpach i nienaturalny uśmiech rano po nieprzespanej nocy.
Bronisław Woroniecki-Kulik, mimo że siedział spokojnie, w głębi ducha był rozdrażniony. Milczał jak zaklęty, głowę spuścił na piersi, złośliwie się uśmiechał i jedynie strzelał dokoła wściekłym wzrokiem. Nie mógł wybaczyć Popielskiemu jego ostentacyjnej niechęci. Nie mógł zrozumieć, iż ten nie cieszy się ze szczęścia swojej córki, która żyje w przepychu i co ważniejsze – dzięki jego stosunkom – zaczyna robić karierę, występując pod pseudonimem „Rita Pop”. Już zagrała małą rolę w filmie Ogień w sercu u samego Henryka Szaro. A ten łysy skurwysyn wciąż nie podaje mu ręki na powitanie i nie uściskał go przy składaniu życzeń świątecznych. Kiwnął mu tylko głową i coś mruknął – tak jak teraz mruczy do tego cholernego bachora, który ciągle drze mordę!
Dziecko się uspokoiło i Popielski usiadł do stołu wraz z wnukiem.
– Może już tak wzięlibyśmy te prezenty spod choinki. -Woroniecki-Kulik uśmiechał się wymuszenie. – To mały dostałby prezent i byłby spokojny, co? Mogę już mu dać?
– Broniu – Rita spojrzała niespokojnie na ojca i pogłaskała męża po dłoni – to tylko na chwilę go uspokoi. Główny powód to niewyspanie. Nie spał dzisiaj w dzień. Zaraz go położę, a Hanna zaśpiewa mu kołysankę. Jeszcze chwilę go przemęczmy, to szybciej uśnie.
Jerzyk przestał się interesować łysiną dziadka, wypluł na podłogę smoczek, zmrużył oczy i zaczął się drzeć wniebogłosy.
– Niech mu pan da ten prezent – hrabia łypnął wściekle na Popielskiego – albo ja mu dam!
– Nie zna pan, młody człowieku – Popielski podrzucał wnuczka na kolanie – zwyczajów tego domu. U nas się najpierw je kolację, a potem najstarszy, czyli ja, powtarzam: ja, rozdaje prezenty. I tak będzie zawsze.
– Zaraz… zaraz… Zwyczaje zwyczajami… – Woronie-cki-Kulik ściskał w ręku łyżkę tak mocno, że aż mu zbielały kostki.
– Niech tatuś mi poda Jerzyka – przerwała mu szybko Rita. – Może teraz u mnie się trochę uspokoi…
– Chciał pan coś powiedzieć, młody człowieku? – Popielski podał wnuka córce. – Coś o zwyczajach mojego domu?
– Tatusiu, proszę – wyszeptała Rita i odebrała syna z rąk ojca.
Hrabia zacisnął usta i przepołowił łyżką uszko pływające w barszczu. Podniósł je do ust i żuł powoli. Nie połknął jednak, lecz wypluł z powrotem na łyżkę. Leokadia patrzyła na niego z obrzydzeniem. Jerzyk znów krzyczał przeraźliwie, a kiedy matka go przytulała, bił ją piąstkami po twarzy.
– Dajesz mu ten prezent czy nie? – wysyczał Woroniecki-Kulik w stronę Popielskiego.
– Jak śmiesz tak się zwracać do mojego ojca?! – krzyknęła Rita. – I co ty robisz, na Boga, z tym uszkiem?
– Chyba go zęby bolą. – Popielski uśmiechał się krzywo i odłożył sztućce. – Musi jeść miękkie…
– Edziu, nie denerwuj się. – Leokadia patrzyła na niego błagalnie. – Jeszcze ci to zaszkodzi… Masz takie wysokie ciśnienie…
– Proszę cię, nie mów do mnie „Edziu”! – Popielski z kamienną miną przekrzykiwał rwetes, jaki wszczął wnuczek. – Po śmierci Wilhelma nie chcę, by ktokolwiek tak do mnie mówił…
Woroniecki-Kulik przechylił łyżkę i zsunął sobie na dłoń przeżutą masę. Wstał, podszedł do Popielskiego i podsunął mu ją pod nos. Jerzyk się uspokoił, patrząc na swojego ojca.
– Żryj, łysy! – Hrabia uśmiechał się szeroko. – Przecież ci mówiłem, że z ręki mi będziesz jadł!
Wszyscy zastygli. Wykorzystał to Jerzyk, który błyskawicznie wspiął się z kolan matki na stół i sięgnął po kryształowy dzban z kompotem z suszu. Dzban runął na obrus jak w zwolnionym tempie, a jego zawartość chlusnęła na beżową sukienkę Leokadii. Dziecko, widząc skutki swojego zachowania, wybuchnęło płaczem. Tarło przy tym piąstkami oczy. Krzyk wibrował. Takiego natężenia decybeli w mieszkaniu Popielskiego jeszcze nie było. Nawet dziadek przykrył dłońmi zdeformowane jak u zapaśnika uszy.
Bronisław rzucił przeżute uszko na dywan, podskoczył do stołu i przycisnął dziecko do blatu. Chwycił obiema rękami jego główkę i zaczął wciskać kciuki w oczy syna.
– Co tak trzesz te oczy, ty bękarcie! – syczał. – Wyłupię ci te gały…
Popielski rzucił się na niego. Kiedy Woroniecki-Kulik, zdziwiony, odwrócił głowę w stronę szarżującego teścia, dostał pięścią w skroń. Zatoczył się, zrobiło mu się ciemno przed oczami. Wtedy poczuł tak silny cios w podbródek, że runął na zegar stojący w salonie. Padając na podłogę, usłyszał, jak maszyneria dzwoni i wybija jakieś fałszywe kuranty. Jego broda, rozdarta sygnetem Popielskiego, paliła z bólu i broczyła krwią. Komisarz pochylił się nad nim. Chwycił go za kołnierz garnituru i wytargał do przedpokoju. Nie zwracając uwagi na płaczącą Ritę, która czepiała się jego rąk, otworzył drzwi i wywalił przez nie szczupłe ciało swojego zięcia. Wyrzucił za nim jego płaszcz, kapelusz i laskę.
Woroniecki-Kulik siedział pod poręczą i uśmiechał się drwiąco do Popielskiego.
– Edziu – zawołał – szykuj się do kryminału!
– Pociągnę cię tam za sobą! – krzyknął Popielski. Klatka schodowa rozbrzmiewała śpiewem kolędników.
–
Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi. Wstańcie pasterze, Bóg się nam rodzi…
Popielski zamknął drzwi, wszedł do zdemolowanego salonu i usiadł ciężko na fotelu przy przewróconym zegarze. Płakała Leokadia i Rita. Płakała i Hanna, która nosiła Jerzyka po pokoju, śpiewając mu kołysankę Bałam-bałam. Tylko Popielski nie płakał.
Lwów, poniedziałek 13 marca 1939 roku,
godzina druga w nocy
Ritę obudził stukot zamykanych drzwi. Od roku, od narodzin Jerzyka, jej sen był czujny jak sen ptaka. Budziła się, kiedy śpiące dziecko westchnęło, gdy wiatr zawył za oknem, a nawet kiedy jakiś pijak awanturował się na ulicy. Wiedziała, że wrócił Bronisław. Zamknęła oczy. Nie chciała, by dostrzegł, że nie śpi. Nie miała teraz ochoty na spełnianie małżeńskiej powinności, natomiast jej mąż miał na to ochotę wszędzie i zawsze. A najbardziej, kiedy wracał późną nocą z różnych, jak twierdził, spotkań w interesach. Patrzył na nią uważnie, rozbierał się do naga i domagał się od niej rzeczy, których nie lubiła. Dlatego od pewnego czasu, by tego uniknąć, udawała, że śpi, a nawet pochrapywała, co przy jej aktorskim talencie łatwo wprowadzało w błąd niespożytego męża.