I to nudne hobby, gadanie z tym punkiem.
– Nie gadaj, że nie chciałabyś się zamienić z Magdaleną – wtrącił Haigh. – A tu biała ci dokosiła.
– Najbardziej wpieprzają mnie takie zarozumiałe czerwone szczeniaki. Z oczkami jak guziczki i ząbkami jak u wiewiórki.
– Wydaje mi się, że wcale nie jestem nudny, tylko bardzo interesujący – powiedział Gavein. – Zęby już mam białe i ostre. A jak mi do końca wylezie na wierzch czerep, to potem reszta czaszki też wyłoni się spod skóry. Wtedy będę jeszcze bardziej interesujący.
– Nie powtarzaj dwa razy tych samych dowcipów, Dave.
– Starzeję się.
Rozmowę przerwał telefon od Medvedca.
– Zmarł Ravitzer – poinformował.
– Wiem, że zmarł Ravitzer. Niepotrzebnie go tak dokładnie pokazali na ekranie. Jeszcze ktoś umarł? – Rozmowa wprawiła Gaveina w wisielczy humor, oczekiwał potwierdzenia swojej śmiercionośności.
– Tak, ale myślę, że nie ma związku…
– To się okaże.
– Doktor Alfer Bode. Zawał serca.
– Ze szpitala, w którym leżała Ra Mahleine?
– Z innego, chirurg.
– Zetknąłem się też z jeszcze jednym lekarzem. Wtedy, gdy wracałem z portu 0-2. To było… zaraz… To było dwudziestego grudnia. Odbierał kierowcę, który zmarł na serce. Nie pamiętam, przy której ulicy był ten szpital.
– To może okazać się ważne. Sprawdzę to.
– No, pewnie. – Dobry humor nie opuszczał Gaveina. – Jeszcze jedno, kapitanie: oglądałem program telewizyjny poświęcony Solobinie i Maslynnajej. Występowało w nim wiele osób, Miriam Ohindez i inni. Może pan przejrzeć taśmę.
– Co pan chce przez to powiedzieć?
– Nic. Po prostu ich ujrzałem.
Gavein odłożył słuchawkę.
Lorraine zbladła, a kogut na głowie Haigha sterczał tak pionowo, jakby chciał się oderwać.
– Ja naprawdę jestem cholerną śmiercią – powiedział Gavein. – Ty, Lorraine, nie odstępuj nas na krok. Śpij pod progiem jak pies, jeśli chcesz jeszcze pożyć. A ty, Haigh, tak samo, zamiast włóczyć się z jakimiś opryszkami.
– Zaczynasz wierzyć w ten artykuł – przerwał mu chłopak. – Tym mogą rządzić inne prawa, niż napisali w „Kurierze”. Tylko trzeba je poznać.
41.
Wieczorem Ra Mahleine dostała krwotoku. Nie powinna brać prysznica – zemdlała w kabinie. Gavein zaniósł ją mokrą na materac i cucił jak wtedy po przyjeździe. Odzyskawszy przytomność, zrobiła mu awanturę, że zmoczyła się pościel. Mógł przecież wcześniej chociaż częściowo ją wytrzeć…
Od rana zaczęło się. Zadzwonił Medvedec, że w porcie morskim 0-2, na kwarantannie białych, wybuchł bunt. Zanim okiełznano zdesperowane kobiety, zginęły trzy osoby, a mianowicie konwojentki Ross Berg i Linda Newton, które przytransportowały Ra Mahleine z kwarantanny do domu oraz Agippa Meljanz, szefowa strażniczek podczas rejsu numer 077-12. Zginął również porażony prądem szofer Syryl Pruja, który wiózł Ra Mahleine do domu. Gavein znał te osoby osobiście bądź z opowieści Ra Mahleine. Nie żałował ich.
W nadzwyczajnym wydaniu wiadomości poinformowano o wybuchu bomby na cmentarzu. Eksplozja przerwała wspólny pogrzeb obu artystek. Zamach był czynem szaleńca filantropa, który w liście do policji wyjaśnił, że chciał przyspieszyć nowe, doskonalsze inkarnacje ulubionych aktorów.
– Frank, dopisz nowych do twojej listy – powiedział Gavein.
– Co?!
– Jeśli masz gdzieś w pobliżu telewizor, to go włącz.
– Nie mam.
– …w wybuchu bomby zginęli: Clinton Prado, P, Miriam Ohindez, S oraz Lopez de Gabriel, S – Gavein powtarzał do słuchawki wiadomości z ekranu. – Ed Tayley, C, zmarł w karetce, w drodze do szpitala. Kilkanaście osób odniosło drobniejsze obrażenia. Bombę podłożono w wiązance kwiatów. Zbyt wiele zbiegów okoliczności, Frank – powiedział Gavein.
Potem na jakiś czas się uspokoiło. W antykwariacie Gavein starał się przesiadywać na zapleczu, aby przypadkiem nie zapamiętać lub, co gorsze, nie nawiązać bliższej znajomości z którymś z klientów. Wywołało to niechęć wypłoszonego ze swej kryjówki Wilcoxa. Gdyby Gavein mniej interesował się swoimi kłopotami, zauważyłby, że Wilcox przychodzi do pracy brudny, nie ogolony, blady z niewyspania, z podkrążonymi oczami. Nadal obsesyjnie czytał Gniazdo światów.
Wieczorem do ich domu przyszedł drobny, chudy człowieczek w średnim wieku, z sumiastym wąsem, i czarnymi włosami zaczesanymi na bok, żeby ukryć powiększającą się łysinę czołową. Niektórzy drobni mężczyźni zapuszczają przesadnie okazałe wąsiska. Prawdopodobnie dlatego, że na ogół oglądają się w małym lusterku przy goleniu i w nim, dzięki wielgachnym wąsiskom, wyglądają okazalej. W rzeczywistości upodabniają się do chrząszczy. Ted Puttkamella był psychologiem zatrudnionym w Urzędzie Naukowym. Obecnie włączono go do zespołu badającego fenomen Dave’a Throzza. Powiedział, że wyznaczono go na kierownika grupy, ponieważ nikt inny nie chciał się tego podjąć.
– Blady strach padł na panów profesorów – powiedział. – Każdy obawia się o swoją skórę. Woleli pozostać w cieniu… nieznani.
– A pan? Użył pan pseudonimu? – Gavein był złośliwy.
– Nie. Nie użyłem. To nie miałoby sensu. Jeśli obaj z Medvedcem nie jesteście stuknięci, to jest obojętne, czy pan zna moje nazwisko, czy nie.
– Psycholodzy nie prowadzą badań grożących utratą życia, raczej fizycy, biolodzy albo chemicy – zauważyła Ra Mahleine. – Jak się pan czuje w takiej sytuacji?
Puttkamella siedział na dywanie. Zaplótł nogi w półkwiat lotosu i popijał cienką davabelską kawę. Ra Mahleine na razie go oszczędzała i nie zrobiła mu herbatki Throzzów.
– Dobrze się czuję – odpowiedział swobodnie. – Ciepło tu, przytulnie. A jak mi się powiedzie – uśmiechnął się – i jeśli przeżyję, to sypnie publikacjami jak z rogu obfitości. Chyba, że to wszystko bzdura, wtedy trochę wstydu.
– Jego nie nakryjesz – zachichotał Gavein. – To psycholog. Ekspert od mówienia i wyciągania zwierzeń z innych. Byle nie z siebie samego…
Puttkamella wykonał wieloznaczny gest i uśmiechnął się blado. Zaraz przystąpił do szczegółowego wypytywania. Zbierał wszelkie informacje, jakie mógł wydobyć od Gaveina lub jego żony. O nim samym, jego życiu, dzieciństwie, nauce, pracy, zdrowiu. W końcu przyznał, że nie natrafił na nic szczególnego. Podobnie jak Medvedec, spisywał ludzi, z którymi stykał się Gavein. Wizyta przeciągnęła się do późna.
Telewizja milczała na temat Gaveina, ale wiadomości rozchodziły się szybko. Dowodem była choćby informacja w dzienniku, że wiele osób przenosi się z Centralnego Davabel na peryferie. Najdroższe mieszkania w centrum taniały, te zaś na obrzeżach miasta-kontynentu drożały. Edda obniżyła miesięczny czynsz Throzzom do trzystu paczek, wliczając obiad. Podobno Helgę Hoffard hospitalizowano z podejrzeniem wylewu krwi do mózgu. Medvedec powiedział, że ma ona na Imię Intralla, co znaczy „Przez wnętrze”, więc właściwie można ją już dopisać do listy.
42.
W nocy ktoś rozbił kamieniem szybę w jadalni. Szkło poraniło twarz Massmoudieha.
Zaraz potem Gavein, przy świetle latarki trzymanej przez Edgara, wstawiał nową szybę. Panował nieprzyjemny, wilgotny ziąb, a chodniki pokrywała mokra bryja.
W ciemności dostrzegł ruch.
– Nie chciałbym być w skórze głupca, który stłukł tę szybę – powiedział przesadnie głośno. – Dobrze wiadomo, co go czeka, jak pomyśli o nim straszliwy David Śmierć. A straszliwy David Śmierć potrafi sprowadzić zgon, nie znając imienia ofiary ani nie widząc jej twarzy. Wystarczy, że pomyśli: capnę tego, który rzucił kamieniem. Nie poleciał więcej żaden kamień.