Выбрать главу

– Mówiłeś prawdę, czy to było tylko straszenie? – spytał Edgar.

– Już sam nie wiem.

Nazajutrz podano, że rozwścieczony tłum ukamieniował niejakiego Davida Lanu, S, podejrzewając, że jest Davidem Śmiercią. W następnym wydaniu doniesiono o Davidzie Colesie, S, którego podczas snu żona zabiła brzytwą oraz o Davidzie Bharozzie, S, wyrzuconym przez okno. We wszystkich przypadkach chęć uwolnienia społeczeństwa od potwora była motywem lub pretekstem do pozbycia się kogoś.

– Nie wiem, co mi wolno robić, a czego nie Gavein żalił się żonie. – Co wywołuje te zgony? Czy moje jawne myśli, czy podświadomość. Może przypadkiem pomyślałem o tych cholernych Davidach.

Poprawił jej pościel.

Ra Mahleine była dziś zbyt słaba, żeby chodzić. Nott wyznaczyła termin operacji na przyszły miesiąc, za dwa tygodnie zaś miała zacząć przygotowywanie Ra Mahleine odpowiednimi lekami. Jak twierdziła, nie było powodów do pośpiechu, ale i nie było sensu zwlekać.

43.

Wilcox cuchnął. Siedział w brudnych skarpetkach na podłodze za regałem z książkami, spocony, spod tłustych, niemytych włosów wyglądał łupież. Wzrok jego kleił się do stronic książki. Wilcox pochłaniał, pożerał zawartość, nie zwracając uwagi na otoczenie. Czasem bezwiednie wpychał palec do nosa albo drapał się po plecach. Kiedy Gavein odebrał mu książkę, przyjął to z błyskiem ulgi w oczach. Gavein zatelefonował, żeby żona odebrała Wilcoxa z pracy. Niestety, już przed południem Brenda była kompletnie pijana. Odwiózł go jego własnym samochodem.

Wieczorem, w jadalni, zastał Haigha na lekturze.

– Co czytasz? – spytał. Włączył telewizor.

– Chciałeś powiedzieć: co wrzucam? – uprzejmie poprawił go Haigh.

– Właśnie tak.

– Coś masz nieustający zatward z nauką mowy.

– Och – Gavein wykonał dłonią gest Puttkamelli.

– Naturalna kolej rzeczy jest taka: najpierw się wrzuca, a potem wywala – pouczył go Haigh. – Wiedzę też najpierw się wrzuca, żeby potem walić albo chlapać mózgiem.

– Jasne. Co wrzucasz?

– A… taki jeden syf, kryminał. Jak przeczytasz jeden, to jakbyś przeczytał wszystkie. Niby zwyczajnie, a tu nagle ciach-ciach, pif-paf i przez resztę książki udają, że zgadują, kto i dlaczego. Jałowizna i chałtura. Jedynie czytelnik nie może być zabójcą, a bohaterowie… jak się autorowi zwidziało. Rachunek prawdopodobieństwa i tyle. Ale lepsze to, niż nieczytanie – zauważył filozoficznie. – Dziś na wykładach mówili o tobie, Dave. Sprawa robi się głośna. To chyba ten gnojek, Puttkamella, chrzani na lewo i na prawo, zamierza na tym zrobić karierę.

– Co mówili?

– Corbell stwierdził, że to przypadkowa koincydencja, która skończy się lada chwila. Że losy człowieka determinuje wyłącznie Imię Ważne. Potem Vodcev… Bo z seminarium zrobiła się otwarta dyskusja naukowa. Sala była pełna. Mnóstwo ludzi przyszło spoza kolegium. Siedzieli w przejściach, siedzieli też wokoło mówcy, tak że kolejni referenci tkwili w ciasnym kręgu wolnym od słuchaczy. No i ten Vodcev stwierdził, że od rozpoczęcia serii, od zgonu Brycego, w zdefiniowanym przez niego obszarze Davabel zmarło już więcej ludzi niż w ciągu całego zeszłego roku. Rozumiesz, jakie jajo?

– Pamiętasz, co to za obszar?

– Całkiem spory fragment Davabel. Od dworca lotniczego aż po nasze okolice. Dokładnego kształtu ci nie opiszę.

Ich rozmowę przerwała wiadomość telewizyjna o śmierci spikerki, która zapowiadała pogrzeb Solobiny i Maslynnajej.

– Zaraz zadzwoni Medvedec, żeby mi to oznajmić. Zapyta też, czy przypadkiem jej nie zabiłem. Przecież tych cholernych spikerów codziennie oglądam na ekranie – urwał. – Jakieś konkluzje z tego wykładu?

– Nic, zupełny zatward grupowy. Epidemia zgonów. Ale każdy przypadek da się racjonalnie wytłumaczyć. Powody zgonów są różne. To nie jest choroba. A mimo to umierają tylko niektórzy, wyłącznie ci, z którymi w jakiś sposób się zetknąłeś.

– Doskonale pamiętam cię, jak przyleciałeś do Davabel, Dave – włączyła się Lorraine. – Różniłeś się od innych podróżnych. To znaczy, też blady ze zmęczenia i ubrany na szaro, jak wszyscy z Lavath, ale spojrzenie miałeś ostre, przenikliwe, oczy zaglądały mi do środka czaszki…

– I trójka w paszporcie – zarechotał Haigh.

– Całą drogę myślałem o Ra Mahleine. Może miałem smutek w oczach.

Matka Lorraine włączyła telewizor na dziennik. Spiker czytał kolejne wiadomości:

– Dzisiaj rano zabito Davida Rottmana, S, Davida Rao, S, Davida Kopecho, S i Davida Zolta, S. Wszyscy niedawno przybyli z Lavath.

Nagle spiker krzyknął:

– Został tylko jeden… To on jest David Śmierć, teraz już wiadomo na pewno! Throzz! Nazywa się Throzz! Mieszka przy 5665 Alei! Zabijcie go! Zdążyłem ostrzec! Uratowałem Davabel!

Wypowiedź spikera przerwało gwałtowne zamieszanie. Ktoś zasłonił kamerę. Wyłączono wizję.

– Zwariował facet – powiedział Haigh.

– Może zmarł jakiś jego bliski – zauważył Gavein.

– Złapie niezły wyrok za namawianie do morderstwa.

– Dave, teraz nie możesz się już ode mnie wyprowadzić – powiedziała Edda, stojąc w drzwiach. – Miałam od początku rację, a ukrywany przede mną artykuł mówił prawdę.

44.

Gavein nie mógł tego znieść. Uciekł na górę do siebie. Ale i tam dopadł go Puttkamella. Znów wypytywał o kontakty, nazwiska, powiązania personalne, próbował wyciągać detale.

– Myślę, że powiedziałem już wszystko – zniecierpliwił się Gavein.

– Potrzebujemy każdej informacji. – Puttkamella starł pot z czoła. – Białe z transportu pana żony mrą jak muchy, jedna za drugą.

– Nie dziwię się! – powiedziała Ra Mahleine. – Po podróży na statku więziennym i późniejszej kwarantannie, to są ludzkie wraki.

– Ale umierają tylko te, które widział Dave. Pani Anabel de Grouvert zapamiętała, z której kamery korzystał. Niestety, zgadza się: zmarły juz prawie wszystkie więźniarki, które znalazły się w zasięgu tej kamery. Na skutek zatrucia talem lub w wyniku wyczerpania podróżą. Pułkownik Medvedec jest zawalony robotą. Dlatego nie dzwoni. Zrobili z niego szefa Biura Ewidencji Zgonów. Sporo komputerów, morze danych. Efekt nasila się…

– To niech mnie zabiją. Sprawa rozwiąże się sama. Puttkamella rzucił szybkie spojrzenie.

– No, wie pan…

– Zabić taką fajną Śmierć? – podjęła Ra Mahleine. – To zaraz znajdzie się inna, mniej przystojna. Przecież ludzie zawsze będą umierali, a lepiej mieć śmierć pod kontrolą. Nie bylibyście takimi głupcami?

– Oczywiście, że nie. Wie pan, że w tym momencie nie żyje już nikt z tych, co przylecieli z panem z Lavath?

Gavein milczał.

– Ten spiker narobił bigosu swoim wystąpieniem. Na peryferiach zaczyna brakować wolnych mieszkań.

– Po co pan to wszystko mówi?! Po co mu pan to opowiada?! – Ra Mahleine uniosła się. – Czego pan właściwie chce od niego?

– Ja? Nie, nic… No, po prostu, przekazuję informacje, których nie ma w prasie, ani w telewizji.

Rozmowę przerwał gwar ludzkich krzyków i brzęk tłuczonego szkła. Gavein wybiegł, narzucając kurtkę, a za nim Puttkamella, przytrzymując skajową torbę dyndającą mu na ramieniu.

Na jezdni zgromadziło się kilkadziesiąt osób, krzyczących i wygrażających. Kamieniami tłukli szyby.

– Co za dranie – syknął Gavein. – Cholerne bandziory! Tłum był coraz bardziej agresywny. Skandowano:

– David, wychodź!

– Śmierć, wychodź!

– Wykurzyć go, będzie spokój!

Kilku wyrostków przyniosło skrzynkę rozpuszczalnika benzynowego z pobliskiej drogerii. Gavein rozpoznał Glichę i Petruka. Zaczęto zestawiać koktajle Mołotowa. Darto szmaty na strzępy i zanurzano końce tak zaimprowizowanych knotów do wnętrza butelek.