– Kiedy będę mógł odebrać żonę z portu?
– Tak, pamiętam Lavath – teraz dopiero odpowiedział na poprzednie pytanie. – Pieprzona młodość czerwonego w Lavath. Nie mam powodu przepadać za białymi. Rozumie pan?
Miał włosy ufarbowane na czarno; na ciemieniu, spod czapki wyglądało przepisowe rude pasmo.
– Zostanie pan zawiadomiony telefonicznie. Osobiście dopilnuję. Tu jest moja wizytówka. Kiedyś wpadnijcie oboje. Żona przygotuje znakomitą pizzę i niezłą pastę. Pogadamy, powspominamy.
Na kartoniku napisano: Ian Hanning, C, kilka skrótów oznaczających stanowisko i adres.
9.
Apartament Gaveina mógł przyprawić o klaustrofobię. Białe, puste, gładkie ściany o nierównej wysokości; sufit oddający krzywiznami spad dachu – pokoje jak połówki nieforemnych czasz. Wąskie, wysokie okna. Za nimi równe szeregi małych domków, różniących się tylko detalami: balustradami, ganeczkami czy rozkładem okien.
W Lavath rzadko wznoszono małe domy, solidne jak betonowe bunkierki. Dawały możliwość porównania, znalezienia skali, stwierdzenia co duże, co małe. Tu wszystkie domy były jednakowej wielkości.
Gavein godzinami wylegiwał się na dmuchanym materacu, patrząc w sufit lub w ściany, gdzie farba łuszczyła się i odpadała. Zainstalował telefon (było to obowiązkowe), ale i tak nikt nie dzwonił. Ra Mahleine jeszcze nie przyjechała.
Jedynymi wydarzeniami były obiady u Eddy. Jakoś chroniły przed obłędem. Co dzień pasta odgrzewana z mrożonki. Herbata parzona z torebki lub kawa bez kofeiny. Haigh, starszy syn Eddy, jadał pastę przed innymi i wyszywał na swojej czarnej, skórzanej kurtce coraz to nowe trupie czaszki lub piszczele. Przy stole pojawiał się równo z pizzą. (Z pewnością był wymienionym synem Eddy. Miała ona obecnie najwyżej czterdziestkę). Dzieci Haifana i Gundy zwykle jadały ze wszystkimi. Młodszy został w szkole na dodatkowych zajęciach. Starszy, Torth, był dziś samotny, może dlatego z nienaturalnym spokojem wsysał długie nitki makaronu.
Haigh wykańczał kolejną czaszkę z błyszczącymi cekinami zamiast oczodołów. Inni mozolili się nad stygnącą pastą.
– Co się tak stroisz? – zapytała Edda.
Haigh nosił na głowie świeżo usztywniony rudy grzebień. Gaveinowi przypominało to piejącego, nadętego koguta.
– U Batsa grają film za trzy paczki. Całe cztery godziny za trzy paczki – podkreślił Haigh.
– Jaki tytuł? – zainteresował się Gavein. Ostatnie kawałki makaronu były krótkie, nie trzeba ich było mozolnie nawijać na widelec. Dało się rozmawiać.
– Tytuł nieważny. Gra Solobina, była koszykarka, dużo seksu…
– Haigh – wmieszała się Edda, zerkając na Tortha.
– A na dodatek Maslynnaja. Jest mała, drobna i podobno całkowicie łysa. Wszędzie używa peruk – ciągnął niezrażony.
– Idziesz z dziewczyną na taki film? – obruszyła się Edda.
– Zoo odwinęła się i nie nawinęła dotąd znowu. – Zawsze, gdy Haigh mówił o kobietach, posługiwał się identycznym żargonem.
Gavein nie cierpiał tego stylu; on sam mówił o kobietach jak o ludziach, nie jak o przedmiotach; nie nauczył się tego dopiero z wiekiem – tak było zawsze. Jednak robienie uwag Haighowi teraz nie miało sensu.
Odstęp pomiędzy pierwszym i drugim daniem był dziś dłuższy, ponieważ Edda zapomniała wyjąć pizzę z zamrażalnika. Biesiadnicy rozeszli się, przy stole pozostali Gavein i Haifan.
– To kto idzie z tobą? – zapytała Edda.
– Petruk, Fasola, Hans i taki nowy. Mówią na niego Glicha, ale jest czarny. Bierzemy wodę sodową.
– Do lania? – Edda kontynuowała inwigilację.
– Do lania. Będziemy lali z balkonu na tych z parteru, ale dopiero po drugiej godzinie filmu. Jest umowa.
Lanie było łagodną formą staczania walk. Zwykle jednak i tak kończyło się zwyczajną bijatyką.
– A co na to ci z parteru? – zaciekawił się Gavein.
– Biorą parasole. Było ogłoszenie. Fasola nalepił. Jest umowa.
– Nie będzie awantury?
– Nie będzie. Jest umowa. W przyszłym tygodniu my będziemy siedzieli na parterze, a oni na balkonie.
– Tylko nie włóczcie się po ulicach po nocy, bo poza salą umowy nie obowiązują.
Z paczki Haigha Gavein znał tylko Fasolę i Glichę. Kiedyś wpadli po Haigha, gdy Gavein pomagał w kuchni.
Niezwykle wysoki Fasola miał ponurą, zapryszczoną gębę i długie ręce. Jako biały mieszkał w pobliskiej dzielnicy ruder. Nie interesował się niczym i o nic nie dbał zbytnio. Co drugie zdanie używał swojego ulubionego słowa: „Luz”. Wypowiedzi brzmiały jednostajnie, ale mogło być gorzej.
Glicha był nowy w paczce Haigha. Przyjęli go, bo był czarny. Wysoki jak Fasola, ale wątły, o długich, patykowatych kończynach, kojarzył się Gaveinowi z wieszakiem na odzież.
10.
– Czegoś tutaj nie rozumiem – przerwał milczenie Haigh, niby zwracając się do Gaveina, ale łypiąc w stronę Haifana. – Twoja żona, Dave, jest od ciebie młodsza o parę lat, a każdy zmienia Lavath, Davabel czy Ayrrah, gdy ma dokładnie trzydzieści pięć albo siedemdziesiąt lat, nigdy inaczej. No, chyba żeby dożył stu pięciu i mianowali go gerontem. Ty masz właśnie trzydzieści pięć, to jak to możliwe, że ona przyjechała równo z tobą?
– Ja leciałem samolotem, a ona płynęła statkiem – Gavein wzruszył ramionami. Domyślił się, że Haigh zamierza wciągnąć do rozmowy Haifana, nauczyciela fizyki i astronomii w elitarnej szkole średniej wyłącznie dla czarnych. Haifan nie wiedział, że ufryzowany na koguta Haigh, już za samo to wart zlekceważenia, przygotowuje się do egzaminu na bakałarza fizyki i tylko czeka, aż nadęty Haifan się podłoży.
Ryba złapała haczyk: Haifan odłożył gazetę i rozpoczął wykład, pewnym i donośnym głosem wiedzącego lepiej.
– To można prosto wytłumaczyć. Otóż, szybkość upływu czasu zależy od wysokości nad poziomem morza. Im wyżej się wzniesiesz, tym wolniej płynie czas. Gdy na twoim zegarku, tu w Davabel, upłynie godzina, to na wielkiej wysokości minuta, wyżej tylko sekunda, a jeszcze wyżej nawet mniej.
– Na jaką wysokość wzniósł się samolot?
– Pilot ogłosił, że na sekundową.
– No właśnie. Dlatego, jeśli dwie osoby chcą równocześnie dotrzeć do którejś Krainy, ale jedna z nich nie ma trzydziestu pięciu lub siedemdziesięciu lat, to młodsza z nich podróżuje statkiem w czasie realnym, czyli takim, jaki upłynie na ziemi, a starsza leci samolotem. Trasę i wysokość dobiera się tak, że na końcu podróży, osiągając Davabel czy Ayrrah, czy Lavath mają dokładnie tyle samo lat, to znaczy wiek Końca Młodości lub Początku Starości, a dla wybranych wiek Dostojeństwa. Czasami konieczne jest połączenie podróży statkiem i samolotem, bo kursów nie jest dość i każdy ma jedną lub nawet kilka przesiadek. Wodnopłaty służą tym, którzy podróżują statkiem i samolotem. Ty leciałeś wodnopłatowcem, Gavein?
– Nie, ale widziałem przelatujący obok.
– To dlaczego widać gwiazdy, jeśli przy nich czas prawie nie upływa? – wbił szpilę Haigh.
– Nie ma znaczenia – Haifan nie tracił pewności siebie. – Gwiazda nie wie, że funkcjonuje w zwolnionym czasie i pali się normalnie. Światło dociera do nas i ją widzimy.
– Nawijasz, Haifan. Raz widziałem, jak samochody jechały sznurkiem 5300 Aleją, tą autostradą, wiesz? Takim gęstym sznurkiem, z prędkością siedemdziesiąt na godzinę. Potem był znak, że można przyspieszyć do stu na godzinę i wszystkie przyspieszały przy znaku. I wiesz, co się stało? Sznurek się rozrzedził.
– Nie rozumiem – burknął Haifan. Był zbyt inteligentny, aby nie zrozumieć. Spocił się, głos mu ścieniał, oczy zwilgotniały.