Выбрать главу

– To powiem jeszcze raz. Prościej. – Haigh wiedział, że ma przeciwnika pod obcasem. – Załóżmy, że centymetr kwadratowy gwiazdy wysyła milion fotonów na sekundę. Liczbę tę wyssałem z palca, ty pewnie wiesz, ile naprawdę wysyła, ale chodzi mi o co innego: widzimy, że gwiazda pali się, bo dociera od niej dużo fotonów. Ale to jest sekunda dla gwiazdy, a dla nas milion lat. A milion fotonów na milion lat, to foton na rok, czyli nic, zupełna ciemność. Więc gwiazdy nie widać! Ale ty, Haifan, widzisz gwiazdy, jak zadrzesz głowę do góry, no nie? – Haigh wydymał szary pęcherz gumy do żucia.

Haifan mruknął pod nosem, że gwiazdy jednak świecą; dodał, że się śpieszy i musi teraz wyjść, a wróci dopiero na pizzę. Zostawił gazetę. Zwycięstwo Haigha było druzgocące. Wydawało się, że rudy grzebień na jego głowie stał się jeszcze czerwieńszy.

– Często go tak przeganiasz? – zapytał wesoło Gavein.

Haigh zaprzeczył gestem i wciągnął szary bąbel.

– Dzisiaj był pierwszy raz – powiedział poważnie. – Ale tak będzie już zawsze. Przez skurwiela powtarzałem klasę. Przysłali go raz z komisją do naszej szkoły. Nie pamięta mnie.

– A jak z tym jest naprawdę?

– Nie wiadomo, jak jest naprawdę. Ale on o tym nie wiedział. Na ogół uważają, że przestrzeń przypomina kawał żółtego sera. W dziurach czas płynie szybko, znaczy normalnie. I w tych dziurach znajdują się gwiazdy lub planety, a tam gdzie nic nie ma… czyli w serze, czas zwalnia. Dlatego widać, że gwiazdy świecą.

– To znaczy, że szybkość upływu czasu zależy od odległości od masy? – upewnił się Gavein.

Haigh potwierdził nonszalanckim gestem, wydymając gumę.

– Ale w takim razie coś powinno dziać się w rejonach, gdzie czas zwalnia, czyli w tym serze, jak mówisz. Obserwowałem biegaczy, którzy osiągnęli metę i zaczęli iść. Nagle zrobiło się ich jakby więcej, stało się tłoczniej, gęściej, niż kiedy biegli…

– Cholerne myślaki żyją w tym Lavath – mruknął Haigh niechętnie. Niewątpliwie zarozumialstwo łączyło go z Haifanem. – Masz cholerną rację, Dave. Tam, gdzie czas zwalnia, robi się gęsto od fotonów i jest jasno. No, jak było na minutowej wysokości czy wyżej?

– Jasno, cholernie jasno, aż płótno pokrycia przeświecało czerwonawo. Potem kazali założyć specjalne okulary, żeby się oczy nie schrzaniły.

– Skurwiele puszczają ludzi w płóciennych samolotach – prychnął Haigh. – Musiałeś łapnąć zdrową dawkę.

– Czego?

– No, rentgenów, chłopie! Rentgenów! Przecież leci nie tylko światło. Promienie kosmiczne… mikrofale i takie inne bzdury. Swoje jaja możesz ugotować na twardo i zamarynować w occie, a potem trzymać w słoiku. Tyle z nich zostało, Dave.

– W czasie lotu, tam na górze, kazali zamykać szczelne klapy wokół bioder i krzyża. Pewnie dla ochrony, bo cholernie ciężkie.

Haigh spojrzał spode łba.

– Mówisz, nawet wokół krzyża. Ci faceci od transportu wiedzą, co robią. Ale pewnie i tak złapałeś anemię. Wychodzą włosy, co?

– Włosy to mi wychodziły już w kołysce. Sam się dziwię, skąd mi się jeszcze biorą na czaszce… Nie mam wątpliwości, że głupieję z wiekiem, widocznie mózg wyłazi mi przez gruczoły potowe i schnie na powietrzu, a wszyscy myślą, że to włosy. – Gavein dostroił się do sposobu ekspresji Haigha. Lubił go, w przeciwieństwie do wszystkich Tonescu.

Haigh dłubał w nosie i co chwilę oglądał palec.

– Mnie to mózg chyba wychodzi nosem. Tyle tam tego mam – powiedział.

Gavein skrzywił się z obrzydzenia.

– To dlatego samolot leci w nocy, a w dzień obniża się tak bardzo. Boby się zwyczajnie spalił! Od słońca – Gavein aż klepnął się w czoło.

– Nieźle, nieźle… wal dalej – powiedział Haigh.

– Co?

– No, wal mózgiem. To taka zachęta intelektualna – wyjaśnił grzecznie Haigh.

– Samoloty nie mogą latać zbyt wysoko, bo grozi to eksplozją. Stąd bariera kompensacyjna nie pozwalająca wyrównać więcej niż pięć lat.

– Noo! – Haigh wyraził swój podziw. Wstał, podszedł do drzwi i przylepił utoczoną kulkę do framugi. – Jakby któregoś dnia matka nie znalazła tego na zwykłym miejscu, to z pewnością wysłałaby mnie do psychiatry. Muszę dbać o wizerunek młodego buntownika – wyjaśnił. – A nie mówili, dlaczego nie posyłają metalowych samolotów? – zapytał.

– Mówili, że dawniej paliwo wybuchało od gorąca. Tylko start odbywa się przy użyciu silników odrzutowych. Paliwo się kończy i w czasie lotu pracują śmigłowe. Ktoś mówił, że parowe, ale trudno mi uwierzyć.

Gavein zamilkł, jakoś nie przywykł jeszcze do Haighowych metod dbania o image gniewnego.

– Haigh – odezwał się wreszcie. – Ale to przecież oznacza, że słońce świeci w zupełnie innym miejscu, niż je widzimy, bo światło nie nadąża w porę. Może kiedy u nas jest jasno, to naprawdę ma być noc i odwrotnie, co?

– Powiem ci więcej. – Haigh pracowicie wydobywał z nosa rzekome fragmenty mózgu. – Niektórzy faceci uważają, że opóźnienie może wynosić daleko więcej i Ziemię oplata, jak wstęga, jasna spirala dnia i ciemna spirala nocy. Oczywiście, jeśli Ziemia jest nieruchoma.

11.

Wrócili Tonescu, ale nie w komplecie: tylko Gunda, Haifan z gazetą i Torth. Starszy Tonescu – cichy jak nigdy dotąd, usiadł ze wzrokiem wlepionym w obrus. Młodszego nadal nie było.

– Miałeś rację, Haifan. Gwiazdy widać, bo każda z nich funkcjonuje w zwolnionym czasie, ale nie jest w stanie zauważyć spowolnienia – powiedział ponuro Haigh. – Przemyślałem sprawę. Miałeś rację. – Ostatnie stwierdzenie przypieczętował teatralnym skinieniem głowy.

Ta uwaga zrobiła wrażenie na Haifanie. Nie odpowiedział, swobodnie rozsiadł się i rozłożył gazetę. Odzyskał pewność siebie.

Haigh łypnął szelmowskim zezem na Gaveina, właśnie usuwającego z pizzy resztki tacki. Mrożonki sprzedawano na tekturowych podstawkach, które przywierały do potrawy. Łatwiej odklejały się po podgrzaniu, więc z garnka, a czasem dopiero spomiędzy zębów, wyławiano resztki tektury.

– Horror! Co ci gówniarze wyprawiają! – uniósł się Haifan. – Słuchajcie! Dzisiaj w godzinach przedpołudniowych grupa dzieci oblała benzyną, a następnie podpaliła ośmioletniego chłopca – czytał na głos. – Nieszczęsna ofiara wybiegła na jezdnię, wołając o pomoc. Przygodni świadkowie twierdzą, że dziecko wyglądało jak pochodnia. Dopiero po minucie zdołano chłopca schwytać, przewrócić i stłumić na nim ogień. Ofiara znajduje się w stanie krytycznym. Dotąd nie ustalono jego nazwiska. Sprawcy zbiegli. Rodziców prosimy o zgłaszanie się do Szpitala Miejskiego przy 5650 Alei, od 5430 Ulicy. Ależ to blisko nas…! Gunda spojrzała podejrzliwie na syna.

– Torth, jeśli maczałeś w tym swoje brudne łapska, to cię rozerwę na strzępy – wysyczała. – Czuję, że coś ukrywa – zwróciła się do męża. – Patrz mi w oczy, a nie w obrus! – warknęła do syna.

Starszy Tonescu rozpłakał się.

– To nie ja. Ja go tylko trzymałem. – Rozmazał się i posmarkał. – Potem było mi żal, bo Aladar tak okropnie krzyczał. – Torth płakał w głos.

– Aladar! – krzyknęła Gunda.

Rzuciła się na syna, ale Haifan zdołał ją powstrzymać. Potem wydarzenia potoczyły się błyskawicznie: Gunda zemdlała, Edda ją cuciła, Leo poszedł wyprowadzić wóz z garażu, bo ani Haifan, ani tym bardziej jego żona, nie byli w stanie prowadzić; potem Haifan próbował spuścić lanie synowi, ale przerwał w połowie.

Potem równie nagle zrobiło się bardzo cicho, gdy Leo, Haifan, Gunda i Torth pojechali do szpitala.

– Jak miał na Imię Aladar? – Gavein pierwszy raz w życiu odważył się spytać o czyjeś Imię Ważne.

– Flomir – odpowiedziała Edda.