Выбрать главу

Nawisłe czoło, bezwłosy czerep i patrzące na boki oczy upodabniały Maxa do embriona lub pędraka. Max jadł bardzo głośno, sapiąc i mlaskając. Czasem przypominał sobie o tej przywarze i usiłował jeść ciszej. Wysiłek, jaki mu to sprawiało, objawiał się zdenerwowaniem i jeszcze głośniejszym sapaniem.

Gavein uznał, że Max nie powinien powstrzymywać przyrodzonego mu mlaskania, gdyż i tak nikt inny nie był w stanie jeść, gdy on jadł, a przynajmniej on sam mniej by się męczył.

Podjęli ponownie rozmowę, chcąc przytłumić odgłosy jedzącego Maxa.

– Nadaliście już Imię małemu? – nieoczekiwanie włączył się Max, wycierając pełne usta chusteczką.

Gavein znieruchomiał. W Lavath takie pytanie było grubym nietaktem. Widać, tu było dopuszczalne.

– Właśnie wczoraj zarejestrowałam w administracji. Będzie miał Myzzt, a na potoczne Duarte – odpowiedziała Edda, choć Max już nie słuchał.

– Wy wybraliście, czy sam sobie przyniósł na świat? – włączył się Haifan.

– Przyniósł sobie, ale nam odpowiada, będzie niemal panem swojego losu – odparła.

– Przecież nad losem nie da się zapanować?

– Będzie to zależało wyłącznie od niego, nie od innych.

Max głośno żerował.

8.

Oddział Urzędu Imigracyjnego mieścił się przy 5665 Alei, w zasięgu godzinnego marszu. Gaveinowi zajęło to dwa razy więcej, odwilż zmieniła śnieg w wodnistą maź, skrywającą jeszcze bardziej śliską niż zwykle lodową polewę. Przejeżdżające samochody bryzgały na chodnik słoną, szarą bryją.

Skromny parterowy budyneczek wykończono z zewnątrz ozdobną, zielonkawą cegłą. Leo mówił, że budynki wznosi się tu z drewna i styropianu albo płyt pilśniowych czy prasowanej tektury, w najlepszym razie z cienkich płyt gipsowych. A ładne cegły z zewnątrz to tylko atrapa, oblicowanie. W Lavath budowano z szarego betonu, na którym zostawały ślady oszalowania.

Trzeba było dopełnić reszty formalności imigracyjnych. Chciał chociaż częściowo ulżyć Ra Mahleine w upadku ze szczytu drabiny społecznej na sam dół. Drabina miała cztery szczeble.

Podszedł do okienka z napisem: „Rejestracja nowo przybyłych”. Po paru minutach pojawił się urzędnik niezadowolony, że przerywa mu się drugie śniadanie.

– Niedobrze pan zrobił, przedwcześnie wybierając żonę – powiedział. – To należy załatwić w drugiej części życia. Nie ma wtedy rozstań przy przejazdach. – Dopijał cienką, pozbawioną kofeiny kawę z tekturowego kubka.

Gavein nie znosił tutejszej kawy.

– Przedwczesne małżeństwo to komplikacja, ale mała.

Tu jest Davabel. Mając w paszporcie S łatwo przeprowadzi pan anulowanie związku. Albo autoryzuje decyzję pozostania przy swojej dawnej kobiecie. Ładna jest chociaż?

– Wypowiedź urzędnika przypominała wyciek niepowiązanych fraz. – Czarna jak pan?

– Biała.

– To nieporozumienie. Białych nie bierze się pod uwagę. – Niełatwo było wytrącić go z uderzenia. Znał swój fach.

– Tutaj, jako posiadaczowi trójki, przysługuje panu żona czarna lub nawet dwie czerwone. Dotychczasowy związek nie musi być unieważniany, ponieważ nie istnieje w oczach prawa. – Urzędnik wkleił do paszportu Gaveina duży formularz. – Osobiście nie radzę mieć na raz żon z dwójką i trójką, choć to też da się załatwić, ale takie małżeństwa nie są stabilne. Jestem przekonany, że te przepisy zostaną wkrótce zmienione.

– Moja żona nazywa się Ra Mahleine. Chciałbym, żeby pan zaznaczył to w moim paszporcie. Jeszcze nie zdążyłem jej odebrać z portu, ale oceniam, że już przyjechała.

– Ależ białych nie wpisuje się do paszportu. Może pan ich mieć, ile chce. Jako nałożnice. Niestety, szybko się starzeją, brzydną. Niepotrzebny kłopot.

– Jednak proszę wpisać ją jako żonę.

– Była młodsza od pana?

– Tak.

– Podróżowała w czasie realnym, a pan z dylatacją, prawda?

– Tak.

– Niech pan sobie obliczy, o ile się postarzała… Teraz ma trzydzieści pięć lat, biologicznie i metrykalnie.