– Mam lepszy plan. Dostarczy mi pan śmigłowiec. Jeden z trzech ostatnich, jakie pozostały lotnictwu wojskowemu Davabel.
– Otrzymaliśmy już z fabryki trzy nowe maszyny. Lotnictwo ma całą eskadrę.
– Nieważne. Śmigłowiec opuści sznurową drabinkę, ponieważ nie ma gdzie wylądować. Ja wejdę po niej na pokład i wyskoczę z większej wysokości.
– Zgoda. Śmigłowiec zaraz wystartuje. Proszę czekać na środku ulicy, dobrze widoczny dla pilota. Niezwłocznie wyślę ambulans po zwłoki pana żony.
– Będę czekał. Mam jeszcze jedną prośbę.
– Słucham.
– Proszę na zawsze zamrozić ciało mojej żony.
– Rozumiem, że to warunek konieczny dla pańskiego samobójstwa.
– Tak. To jest żądanie. – Gavein rozumiał intencję prezydenta.
– Dobrze. Rozmowa jest rejestrowana i moja decyzja ma moc prawną: Z funduszy rządowych zostanie wydzielony kapitał i zdeponowany w Banku Davabel. Procenty z niego pokryją koszty przechowywania ciała pańskiej żony. Pańskie zwłoki umieszczone zostaną razem z nią. Zgoda?
– Tak. Proszę wysłać śmigłowiec. Nie chcę być przy tym, jak ją będą wynosić.
– Śmigłowiec zaraz będzie.
– Proszę pozdrowić pułkownika Medvedca.
– Medvedec nie żyje. Zmarł na zawał serca. Proszę czekać na śmigłowiec.
– On też – Gavein westchnął. – Medvedec lubił piwo?
– Pojęcia nie mam, panie Throzz – żachnął się prezydent.
128.
Spojrzał na Ra Mahleine. Wyglądała, jakby zdrzemnęła się na chwilę.
Niebo było bezchmurne. Budynki rzucały w zachodzącym słońcu długie cienie. Czuł się jasny i lekki. Wierzył, że już wkrótce połączy się z nią; tym razem na zawsze. Katalog wyobrażał sobie niemal namacalnie: opasła księga o rogach startych od częstego wertowania, leżąca może nie na półce, może nawet na biurku Bibliotekarza.
Po kilku minutach usłyszał warkot śmigłowca. Ujrzał znany mu już, duży, wojskowy aparat. Tym razem zaczepy uzbrojenia były puste.
Ileż tych dziwacznych maszyn latających ostatnio przewinęło się przez moje życie.
Śmigłowiec zawisł nad ulicą; wzniósł tumany kurzu. Gavein musiał zasłonić oczy. Z otwartych drzwi wychylił się ktoś, spojrzał w dół i wyrzucił sznurową drabinkę. Rozwinęła się w wyprężoną linię.
Gavein z początku miał trudności ze wspinaniem się, bo koniec drabinki odchylał się na bok, wywracając go w przeciwną stronę. Wyżej było łatwiej, ciężar zwisającej części sznura stabilizował położenie. Starał się nie patrzyć w dół, aby uniknąć zawrotu głowy.
Wreszcie, przy pomocy jednego z lotników wszedł do wnętrza śmigłowca. Potężna i groźna z oddali maszyna, z bliska wyglądała licho: powgniatane, nieoczekiwanie cienkie blachy poszycia; obity lakier, pogięte wsporniki.
W dole migał kolorowymi światłami ambulans. Śmigłowiec unosił się poniżej obszaru spowolnienia czasu. Aż po horyzont ciągnęły się dachy domów Davabel; jak izolowane wyspy, wyodrębniały się miejsca o wyższej zabudowie. Cały kontynent wyglądał z góry tak samo.
Piloci w lustrzanych goglach i zielonych kaskach patrzyli na niego, oczekując poleceń. Gavein gestem wskazał, by oddalili się od jego domu. Pilot przeniósł maszynę ponad inną ulicę.
Gavein spojrzał w dół. Nie czuł lęku. Wiara, że jest tylko bohaterem powieści zagnieżdżonej w innym świecie i nadzieja na Katalog sprawiły, że poczuł się niezwiązany ze swoim światem.
Byle szybko zginąć, zanim czas zatrze w jego umyśle rysy twarzy Ra Mahleine…
– Tylko mi nie zrób głupiego kawału i nie przestań czytać w tym momencie! – powiedział głośno. Piloci spojrzeli po sobie.
Nabrał głęboko powietrza w płuca i wyskoczył. Skulił ręce i nogi, żeby dodatkowo przyspieszyć i żeby skutek był pewniejszy. Pęd uderzył go w twarz.
Równie mocno uderzyły stare wątpliwości: Do żadnej ze śmierci nie przyczynił się niczym więcej jak zetknięciem czy kontaktem z daną osobą. Przecież wszyscy w Davabel byli ze sobą powiązani, choćby przez to, że zamieszkiwali w jednej Krainie. Jak pajęczyna pojawiła się w myślach sieć kontaktów międzyludzkich. Jasne, że każdy był ośrodkiem takiej samej sieci.