Выбрать главу

Haigh wykańczał kolejną czaszkę z błyszczącymi cekinami zamiast oczodołów. Inni mozolili się nad stygnącą pastą.

– Co się tak stroisz? – zapytała Edda.

Haigh nosił na głowie świeżo usztywniony rudy grzebień. Gaveinowi przypominało to piejącego, nadętego koguta.

– U Batsa grają film za trzy paczki. Całe cztery godziny za trzy paczki – podkreślił Haigh.

– Jaki tytuł? – zainteresował się Gavein. Ostatnie kawałki makaronu były krótkie, nie trzeba ich było mozolnie nawijać na widelec. Dało się rozmawiać.

– Tytuł nieważny. Gra Solobina, była koszykarka, dużo seksu…

– Haigh – wmieszała się Edda, zerkając na Tortha.

– A na dodatek Maslynnaja. Jest mała, drobna i podobno całkowicie łysa. Wszędzie używa peruk – ciągnął niezrażony.

– Idziesz z dziewczyną na taki film? – obruszyła się Edda.

– Zoo odwinęła się i nie nawinęła dotąd znowu. – Zawsze, gdy Haigh mówił o kobietach, posługiwał się identycznym żargonem.

Gavein nie cierpiał tego stylu; on sam mówił o kobietach jak o ludziach, nie jak o przedmiotach; nie nauczył się tego dopiero z wiekiem – tak było zawsze. Jednak robienie uwag Haighowi teraz nie miało sensu.

Odstęp pomiędzy pierwszym i drugim daniem był dziś dłuższy, ponieważ Edda zapomniała wyjąć pizzę z zamrażalnika. Biesiadnicy rozeszli się, przy stole pozostali Gavein i Haifan.

– To kto idzie z tobą? – zapytała Edda.

– Petruk, Fasola, Hans i taki nowy. Mówią na niego Glicha, ale jest czarny. Bierzemy wodę sodową.

– Do lania? – Edda kontynuowała inwigilację.

– Do lania. Będziemy lali z balkonu na tych z parteru, ale dopiero po drugiej godzinie filmu. Jest umowa.

Lanie było łagodną formą staczania walk. Zwykle jednak i tak kończyło się zwyczajną bijatyką.

– A co na to ci z parteru? – zaciekawił się Gavein.

– Biorą parasole. Było ogłoszenie. Fasola nalepił. Jest umowa.

– Nie będzie awantury?

– Nie będzie. Jest umowa. W przyszłym tygodniu my będziemy siedzieli na parterze, a oni na balkonie.

– Tylko nie włóczcie się po ulicach po nocy, bo poza salą umowy nie obowiązują.

Z paczki Haigha Gavein znał tylko Fasolę i Glichę. Kiedyś wpadli po Haigha, gdy Gavein pomagał w kuchni.

Niezwykle wysoki Fasola miał ponurą, zapryszczoną gębę i długie ręce. Jako biały mieszkał w pobliskiej dzielnicy ruder. Nie interesował się niczym i o nic nie dbał zbytnio. Co drugie zdanie używał swojego ulubionego słowa: „Luz”. Wypowiedzi brzmiały jednostajnie, ale mogło być gorzej.

Glicha był nowy w paczce Haigha. Przyjęli go, bo był czarny. Wysoki jak Fasola, ale wątły, o długich, patykowatych kończynach, kojarzył się Gaveinowi z wieszakiem na odzież.

10.

– Czegoś tutaj nie rozumiem – przerwał milczenie Haigh, niby zwracając się do Gaveina, ale łypiąc w stronę Haifana. – Twoja żona, Dave, jest od ciebie młodsza o parę lat, a każdy zmienia Lavath, Davabel czy Ayrrah, gdy ma dokładnie trzydzieści pięć albo siedemdziesiąt lat, nigdy inaczej. No, chyba żeby dożył stu pięciu i mianowali go gerontem. Ty masz właśnie trzydzieści pięć, to jak to możliwe, że ona przyjechała równo z tobą?

– Ja leciałem samolotem, a ona płynęła statkiem – Gavein wzruszył ramionami. Domyślił się, że Haigh zamierza wciągnąć do rozmowy Haifana, nauczyciela fizyki i astronomii w elitarnej szkole średniej wyłącznie dla czarnych. Haifan nie wiedział, że ufryzowany na koguta Haigh, już za samo to wart zlekceważenia, przygotowuje się do egzaminu na bakałarza fizyki i tylko czeka, aż nadęty Haifan się podłoży.

Ryba złapała haczyk: Haifan odłożył gazetę i rozpoczął wykład, pewnym i donośnym głosem wiedzącego lepiej.

– To można prosto wytłumaczyć. Otóż, szybkość upływu czasu zależy od wysokości nad poziomem morza. Im wyżej się wzniesiesz, tym wolniej płynie czas. Gdy na twoim zegarku, tu w Davabel, upłynie godzina, to na wielkiej wysokości minuta, wyżej tylko sekunda, a jeszcze wyżej nawet mniej.