– Czego?
– No, rentgenów, chłopie! Rentgenów! Przecież leci nie tylko światło. Promienie kosmiczne… mikrofale i takie inne bzdury. Swoje jaja możesz ugotować na twardo i zamarynować w occie, a potem trzymać w słoiku. Tyle z nich zostało, Dave.
– W czasie lotu, tam na górze, kazali zamykać szczelne klapy wokół bioder i krzyża. Pewnie dla ochrony, bo cholernie ciężkie.
Haigh spojrzał spode łba.
– Mówisz, nawet wokół krzyża. Ci faceci od transportu wiedzą, co robią. Ale pewnie i tak złapałeś anemię. Wychodzą włosy, co?
– Włosy to mi wychodziły już w kołysce. Sam się dziwię, skąd mi się jeszcze biorą na czaszce… Nie mam wątpliwości, że głupieję z wiekiem, widocznie mózg wyłazi mi przez gruczoły potowe i schnie na powietrzu, a wszyscy myślą, że to włosy. – Gavein dostroił się do sposobu ekspresji Haigha. Lubił go, w przeciwieństwie do wszystkich Tonescu.
Haigh dłubał w nosie i co chwilę oglądał palec.
– Mnie to mózg chyba wychodzi nosem. Tyle tam tego mam – powiedział.
Gavein skrzywił się z obrzydzenia.
– To dlatego samolot leci w nocy, a w dzień obniża się tak bardzo. Boby się zwyczajnie spalił! Od słońca – Gavein aż klepnął się w czoło.
– Nieźle, nieźle… wal dalej – powiedział Haigh.
– Co?
– No, wal mózgiem. To taka zachęta intelektualna – wyjaśnił grzecznie Haigh.
– Samoloty nie mogą latać zbyt wysoko, bo grozi to eksplozją. Stąd bariera kompensacyjna nie pozwalająca wyrównać więcej niż pięć lat.
– Noo! – Haigh wyraził swój podziw. Wstał, podszedł do drzwi i przylepił utoczoną kulkę do framugi. – Jakby któregoś dnia matka nie znalazła tego na zwykłym miejscu, to z pewnością wysłałaby mnie do psychiatry. Muszę dbać o wizerunek młodego buntownika – wyjaśnił. – A nie mówili, dlaczego nie posyłają metalowych samolotów? – zapytał.
– Mówili, że dawniej paliwo wybuchało od gorąca. Tylko start odbywa się przy użyciu silników odrzutowych. Paliwo się kończy i w czasie lotu pracują śmigłowe. Ktoś mówił, że parowe, ale trudno mi uwierzyć.
Gavein zamilkł, jakoś nie przywykł jeszcze do Haighowych metod dbania o image gniewnego.
– Haigh – odezwał się wreszcie. – Ale to przecież oznacza, że słońce świeci w zupełnie innym miejscu, niż je widzimy, bo światło nie nadąża w porę. Może kiedy u nas jest jasno, to naprawdę ma być noc i odwrotnie, co?
– Powiem ci więcej. – Haigh pracowicie wydobywał z nosa rzekome fragmenty mózgu. – Niektórzy faceci uważają, że opóźnienie może wynosić daleko więcej i Ziemię oplata, jak wstęga, jasna spirala dnia i ciemna spirala nocy. Oczywiście, jeśli Ziemia jest nieruchoma.
11.
Wrócili Tonescu, ale nie w komplecie: tylko Gunda, Haifan z gazetą i Torth. Starszy Tonescu – cichy jak nigdy dotąd, usiadł ze wzrokiem wlepionym w obrus. Młodszego nadal nie było.
– Miałeś rację, Haifan. Gwiazdy widać, bo każda z nich funkcjonuje w zwolnionym czasie, ale nie jest w stanie zauważyć spowolnienia – powiedział ponuro Haigh. – Przemyślałem sprawę. Miałeś rację. – Ostatnie stwierdzenie przypieczętował teatralnym skinieniem głowy.
Ta uwaga zrobiła wrażenie na Haifanie. Nie odpowiedział, swobodnie rozsiadł się i rozłożył gazetę. Odzyskał pewność siebie.
Haigh łypnął szelmowskim zezem na Gaveina, właśnie usuwającego z pizzy resztki tacki. Mrożonki sprzedawano na tekturowych podstawkach, które przywierały do potrawy. Łatwiej odklejały się po podgrzaniu, więc z garnka, a czasem dopiero spomiędzy zębów, wyławiano resztki tektury.
– Horror! Co ci gówniarze wyprawiają! – uniósł się Haifan. – Słuchajcie! Dzisiaj w godzinach przedpołudniowych grupa dzieci oblała benzyną, a następnie podpaliła ośmioletniego chłopca – czytał na głos. – Nieszczęsna ofiara wybiegła na jezdnię, wołając o pomoc. Przygodni świadkowie twierdzą, że dziecko wyglądało jak pochodnia. Dopiero po minucie zdołano chłopca schwytać, przewrócić i stłumić na nim ogień. Ofiara znajduje się w stanie krytycznym. Dotąd nie ustalono jego nazwiska. Sprawcy zbiegli. Rodziców prosimy o zgłaszanie się do Szpitala Miejskiego przy 5650 Alei, od 5430 Ulicy. Ależ to blisko nas…! Gunda spojrzała podejrzliwie na syna.