– Nie wyjdę stąd, póki się nie dowiem. Ale… ale to znaczy, że jest szansa, że nie umarła? – zreflektował się.
– Czy wyjeżdżała przed, czy po twoim odlocie?
Oczywiście domyślił się, do czego ona zmierza: Ra Mahleine mogła zmienić decyzję w ostatniej chwili. Dotąd ufał żonie bezgranicznie, nie dopuszczał myśli, że mogła sobie znaleźć kogoś innego. Robak wątpliwości powinien zalęgnąć się pod czaszką Gaveina – tak chciała ta dziewczyna w drucianych składanych okularach i uniformie morskich służb transportowych.
– Trzy tygodnie po moim odlocie – powiedział Gavein. Robak niepewności tył i rozrastał się. – Nie ustąpię, póki nie zobaczę każdej z przybyłych – powiedział z naciskiem.
– Słuchaj, Dave, one teraz odbywają kwarantannę. Dłuższą niż rutynowa, bo na pokładzie była epidemia. Jeśli ona tam jest, to znajdzie się sama. Może przyjedziesz drugi raz, kiedy kwarantanna dobiegnie końca? – urwała, spojrzawszy na zaciętą twarz Gaveina.
– Zaczekam tutaj. Do skutku. Tu będę sypiał – wskazał na podłogę przykrytą strzyżoną wykładziną. Nie była wiele gorsza niż wykładzina w jego pokoju, na której wylegiwał się często.
– Skoro zależy ci aż tak bardzo. Ale to potrwa.
13.
Przynajmniej nie próbowano usunąć go siłą. Czekał w pustym pokoju. Trochę siedział, trochę drzemał, czasem chodził tam i z powrotem. Sprawdził, że wszystkie szafy zamknięto na klucz.
Po paru godzinach Anabel wróciła, ciągnąc wózek z kartotekami. Gavein pomyślał, że dumne imię, wywodzące się od nazwy kraju urodzenia, nie pomoże jej, gdy przeniesie się do Ayrrah.
– Wyszukałam kartotekę rejsu twojej żony. Są tu wszystkie pasażerki – wskazała wielkie tekturowe pudło.
– A te skrzynki obok to rejsy: 077-13 i 077-11, sąsiednie.
Może w nich się zapodziała. Jest też trzecia możliwość: ona mogła nie wytrzymać nerwowo i przesiąść się na wodnopłat. Takie osoby nie figurują w tych kartotekach, ale zdołam odnaleźć pełną listę kobiet, które wyjechały. – Karmiła robaka troskami Gaveina.
– Anabel, to był kawał ciężkiej roboty.
Uśmiechnęła się. Zanim poszła, pouczyła go jeszcze, jak posługiwać się kartoteką.
Było to proste: wsuwało się kartę w szczelinę czytnika, a na monitorze pojawiał się czarno-biały portret pasażerki zrobiony przy wyjeździe z Lavath, a następnie kolejne, robione co trzy miesiące, kończąc na obecnym. Niektóre kartoteki zawierały mniej zdjęć, wówczas dane kończyła adnotacja z datą śmierci. Jakość zdjęć była niska, raster gruby.
Dziesiątki twarzy zmieniających się zbyt szybko. Brzydły, chudły lub tyły; tylko niektóre nie poddawały się upływowi czasu. Te portrety przypadkowych kobiet, zestawione chronologicznie, wymownie przedstawiały grozę podróży w czasie realnym.
Gdy dotarł do końca, za oknami panowała głęboka ciemność. Ra Mahleine nie znalazł.
Wróciła Anabeclass="underline"
– Dave, my już kończymy pracę na dziś. Port jest zamykany aż do świtu.
– Nie ma jej.
– Jutro też jest dzień. Musisz gdzieś przenocować. Masz jakieś miejsce?
– Niezupełnie.
– Możesz przenocować u moich rodziców w pokoju na górze. Za trzydzieści paczek. W tym czysta pościel i kolacja, za dodatkowe trzy paczki mama zrobi śniadanie, dobrze?
Ciekawe, co jeszcze jest wliczone w te trzydzieści trzy paczki. Ale zaraz przyszła myśclass="underline" Gdy raz stąd wyjdzie, to już nigdy więcej tu nie trafi. Ten cholerny gąszcz urzędników, kojców, stanowisk. Jeśli z jakichś względów starają się zataić los Ra Mahleine, to ostrzeżeni urzędnicy będą go zwodzić fałszywymi wskazówkami, a on będzie błądził po ogromnym gmachu, aż do udręczenia i rezygnacji.
– Potrafię to docenić, Anabel, ale nie zmrużyłbym oka przez całą noc. Muszę wiedzieć! Jest obojętne, czy będę siedział tu, czy tam – i tak nie usnę. A tu mogę nadal szukać. Tyle kart jeszcze pozostało do przejrzenia.
– Ale to jest niedozwolone. Wbrew przepisom.