Wyczuł wahanie w jej głosie. Był przekonany, że Anabel kłamie. Intuicja. A jeśli nie było lepszych wskazówek niż intuicja, uwierzył intuicji.
– Poradzę sobie, Anabel, z nieżyczliwą urzędniczką. Wezwij kierowniczkę, to nagadam babie do słuchu, znam swoje prawa. To jest niedopuszczalne, żeby tak długo nie można było odnaleźć pasażerki – blefował.
– Właściwie, ja tu jestem kierowniczką – odpowiedziała. Jej ton świadczył, że blef się udał.
Gavein uśmiechał się bezradnie. Zapadło króciutkie milczenie. Przeczekał ją.
– No dobrze, zrobię to dla ciebie, Dave. Daj paszport, muszę załatwić nocną przepustkę. Nie miałeś konfliktów z prawem? – spojrzała z ukosa. – Nawet mandatów komunikacyjnych?
Pokiwał przecząco głową.
– Zaczekaj tutaj.
Wkrótce wróciła z paszportem, przepustką, kluczem magnetycznym otwierającym pokój z szafami i toaletę. Klucz nie nadawał się do innych drzwi. Przytoczyła drugi wózek z aktami. Spisała się lepiej, niż oczekiwał.
– Tu są rejsy 077-10 i 077-14. Jeśli wśród nich nie znajdziesz, to już nie wiem.
Wiedział, że jest niezadowolona z jego decyzji. Nie dbał o to. Zresztą zmyła się wkrótce. Zaczął od przejrzenia list, ale nic nie znalazł. Jedyną możliwością był błąd w nazwisku. Wprawdzie wierzył, że Ra Mahleine wypłynęła w rejs, ale robak wątpliwości miał się coraz lepiej, sprawnie drążył mózg. Podsuwał obrazy znudzonej Ra Mahleine, zawierającej znajomość z przystojnym pilotem wodnopłatowca i uciekającej razem z nim z pokładu statku. Ostatecznie, tak krótko byli małżeństwem. Właściwie, czy kiedyś ją rozumiał? Musiała myśleć zupełnie innymi kategoriami, była przecież aż o cztery lata młodsza. Jednak podróż kompensująca była jej pomysłem. Cóż, jakiś ślad musiał pozostać.
Czarna zaraza – pomyślał o Anabel. – Zabiła mi klina.
Spokój i pewność przepadły nieodwołalnie: wreszcie uświadomił sobie proporcje czasowe – on rozstał się z żoną dwa tygodnie temu, ona z nim cztery lata. Cztery lata to długi czas.
W nocy przeglądanie kartotek szło wolniej. Przejrzał wszystkie rejsy, a 077-12 dwukrotnie. Kochanej twarzy Ra Mahleine nie znalazł. Dopiero na samym końcu kartoteki rejsu 077-14 dokonał odkrycia: wszystkie pasażerki ujęte w niej miały kategorię rasową. W rubryce widniało zawsze S, C lub P, nigdy bk. Rubrykę tę umieszczono w kącie ekranu i ginęła w powodzi innych liczb.
– Stary numer – burknął. – Ile razy jeszcze się nabiorę? Przewertował kolejny raz rejs 077-12: ani jednej białej, wyłącznie czarne, czerwone lub szare. Odetchnął. Należało szukać gdzie indziej. Nawet nie miał za złe Anabel, że go okłamała – wszyscy urzędnicy postępowali podobnie.
Świtało.
14.
Zbudziła go po trzech godzinach. Czuł się wymięty i pognieciony. Leżał przecież na wykładzinie podłogowej, bolały go kości; czuł się brudny i nieświeży. Anabel przyniosła kanapki, ciasto i kawę w papierowym kubku. Odebrał jej troskę jako coś więcej niż zwykłą życzliwość urzędnika. Powiedział jej o swoim nocnym odkryciu. Obserwował, jak zadowolenie na jej twarzy klęśnie niczym przekłuty balon.
– Nie przypuszczałam, że to biała. Oczywiście, białych nie ma w kartotece.
Gavein pamiętał, ze wspominał o kolorze włosów żony, ale zmilczał.
– Ale jest ich lista, co? Albo można je obejrzeć?
– Jest spis. Ale tam są tylko numery.
– Jak to numery?
– Zwyczajnie: płynęły na statku będącym własnością Davabel, wszystkie formalności związane ze zmianą obywatelstwa przeprowadzono zaraz po opuszczeniu Lavath.
– To znaczy?
– To znaczy, że ona ma obecnie tylko numer, zaś jej imię i nazwisko z Lavath nie zostały zachowane w dokumentacji, jeśli jeszcze… żyje.
Gavein zatarł ręce. Chciał sprawiać wrażenie wypoczętego, pełnego chęci do dalszych zmagań, nieskorego do ustępstw czy rezygnacji.
– Jestem przekonany, że wszystko będzie dobrze. Kawa była fantastyczna, a placek jeszcze lepszy. Napełniły mnie optymizmem. Sama piekłaś?