– Jak się nazywała? – rzuciła Anabel.
Był zły, że musi przypominać. Nie miał wątpliwości, że zapamiętała tych szesnaście liter.
Za chwilę Ra Mahleine pojawiła się w innym monitorze. Spokojnie patrzyła w obiektyw kamery, przepisowo wyprężona na baczność.
– Podać tożsamość – Anabel rzuciła do mikrofonu.
– Numer 077-12-747 – odpowiedziała sucho Ra Mahleine. Miała chrypkę.
– Chodzi mi o nazwisko i imię.
– Wybijaliście mi to z głowy przez lata. Nie chcę znowu podpaść – mówiła inaczej niż dawniej, hardo. Znikła dawna słodycz.
– Podać nazwisko i imię z Lavath. To rozkaz – powiedziała Anabel.
– Ra Mahleine Throzz.
– Czy mogę coś do niej powiedzieć?
– To nie jest możliwe – odrzekła Anabel. – Z dwóch powodów: na pokładzie była epidemia wywołująca zaburzenia psychiczne i ona mogłaby tego nie znieść, a poza tym prawo na to nie zezwala.
Gavein czuł, że tym razem kierowniczka nie ustąpi.
– Pyta o ciebie niejaki Dave. Znasz go?
– Nie znam żadnego Dave’a. Nie będę się rozbierać do kamery tylko dlatego, że jakiś obcy typ sobie mnie upatrzył. Myślę, że mój mąż nie zapomniał o mnie w ciągu dwóch tygodni i wreszcie się zgłosi, choćby po to… – urwała.
Dusza Gaveina cieszyła się i śpiewała.
– Anabel, przecież ona zna mnie pod innym imieniem.
– Nie przeszkadzaj. To zwykła procedura. Teraz was sprawdzam. – Anabel stała się wcieloną służbistością.
– On zna twoje imię – zwróciła się do Ra Mahleine.
– Nie wiem, skąd zna – Ra Mahleine wzruszyła ramionami. – To nie była żadna tajemnica. Sama mu mogłaś powiedzieć. Już raz próbowałaś mi wmówić, że Gavein mnie sprzedał.
Gavein drgnął: jednak dobra wola Anabel, troska i chęć pomocy były grą obliczoną na zniechęcenie go. Od początku wiedziała, kogo on szuka.
– Nie bądź bezczelna – warknęła Anabel. Nie wyglądała na dziewczynę, którą pasjonuje wypiek ciast. – On chce cię stąd zabrać! I rozbierzesz się, jak ci każe!
– O, tyle! – Ra Mahleine pokazała do kamery zaciśniętą pięść i ją pocałowała.
– Każę sprowadzić strażniczki!
– Nie masz prawa, Anabel, a ten zapis z kamery jest dowodem zajścia – zareplikowała Ra Mahleine. Nie poznawał żony, imponowała determinacją. Ta rozmowa jawiła się jako potyczka w wojnie trwającej już od długiego czasu.
– Ten człowiek w Lavath nazywał się Gavein Throzz. Znasz takiego?
– Tak nazywał się mój mąż. Ale ci nie wierzę, że to on tam stoi. Już próbowałaś swojej sztuczki i ci się nie udało. Daj sobie spokój i tym razem. – Wyczuł, że Ra Mahleine nie była już tak pewna siebie jak poprzednio.
– Nie chcę, żeby się tu rozbierała. To upokarzające. Przestań, Anabel. Ja nie mam wątpliwości, że to ta właściwa.
– Nie, to nie – prychnęła Anabel. – Będziesz musiał podpisać oświadczenie, że w razie pomyłki rezygnujesz z roszczeń i dalszych poszukiwań i godzisz się na nią. Gdyby się rozebrała, miałbyś potem prawo do reklamacji i ponownych poszukiwań.
Dlaczego tak nalega? Jakiej reakcji Ra Mahleine oczekiwała?
– Podpiszę odpowiednie oświadczenie.
– W porządku. Za dwa tygodnie skończy kwarantannę, wtedy przywieziemy ją pod twój dom.
– Nie pojedzie ze mną?
– Niemożliwe. Względy sanitarne. Ona może być nosicielem choroby – odpowiedziała Anabel. – Numer 077-12-747, od dzisiaj przenosisz się do przygotowalni – rzuciła do mikrofonu.
– Gavein – powiedziała Ra Mahleine. – Widzisz mnie? Lepiej teraz nie patrz. – Zasłoniła twarz dłońmi. Umilkła.
– Numer 077-12-747, natychmiast opuść pokój przesłuchań. Sprawa została rozpatrzona Zostałaś rozpoznana i pan Throzz cię odbierze. Wyjdź.