– Tak… Dobrze… Gavein… – Ra Mahleine przecierała okulary skrajem bluzy. – Szkła mi zaparowały. Popsuł mi się wzrok, Gavein.
Anabel ze złością wyłączyła monitor.
– No, to sprawa rozwiązała się, jak chciałeś – powiedziała do Gaveina. – Co z nią zrobisz? Przecież nie może być twoją żoną. Białych nie wpisuje się do paszportów.
– Została wpisana. Dla mnie zrobili wyjątek.
– To tylko notatka zapewniająca jej bezpieczeństwo osobiste, nic więcej. Poza nią możesz mieć normalną żonę.
– Albo dwie czerwone. Już mnie poinformowano.
– Musisz dbać o jej zdrowie. Po tylu latach na statku. Klimat Davabel nie służy jasnowłosym.
– Tak. Nie służy. Będę dbał.
Podpisał odpowiednie papiery, starannie czytając, co podpisuje. Pożegnał się.
15.
Na niekończącym się, zasypanym śniegiem parkingu, odnalazł znajomy mikrobus. Pat i Goft spali; dwoje pasażerów drzemało na siedzeniach. Goft obudził się, otworzył drzwi.
– Co to? Sam? – spytał. – To jeszcze nie świadczy o niczym – dodał, widząc minę Gaveina. – Czasem pomylą port. Na pewno są jakieś szanse.
– Znalazłem ją. Jest na kwarantannie.
– No, proszę. – Goft poklepał go po ramieniu.
Pat otworzył jedno oko.
– Zaczekamy do wieczora – powiedział. – Dwóch pasażerów jeszcze załatwia swoje sprawy.
Formalności przesiedleńcze rzadko kiedy trwały jeden dzień. Obaj kierowcy przesypiali noc w mikrobusie, oczekując na powrót pasażerów.
Gavein zasypiał w lekkiej euforii. Nie przeszkadzała mu niewygodna pozycja i chrapanie sąsiadów. Ra Mahleine żyła, nie zmieniła się, nie zbrzydła ani się nie spasła. W okularach podobała mu się jeszcze bardziej – zawsze lubił dziewczyny w okularach.
Zbudził się, kiedy ruszali w drogę. Jeden z podróżnych nie powrócił, ale zgodnie z umową nie czekano dłużej; drugi przyprowadził syna nie widzianego od trzydziestu lat – przez pięć lat będą rodziną, a potem rozstaną się już na zawsze.
Gavein zaczął pogwizdywać, ale przestał skarcony surowymi spojrzeniami innych. W Davabel gwizdanie w miejscu publicznym było poważnym nietaktem. Marząc o Ra Mahleine, zasnął.
Nad ranem zbudził się zaniepokojony. Wyczuł, że dzieje się coś niedobrego. Pat siedział za kierowca, twarzą do pasażerów. Jego twarz zsiniała jeszcze bardziej niż zwykle, dłońmi trzymał się za gardło i ciężko dyszał.
– Pat, co jest?! – zapytał Gavein. Inni pasażerowie spali. Pat cicho rzęził. Oczy nabiegły mu krwią.
– Goft, do najbliższego szpitala! Z Patem jest niedobrze! Goft dodał gazu i skręcił na najbliższym skrzyżowaniu.
W tej części miasta nie musiał pytać o drogę. Pat stracił przytomność.
Po kwadransie zatrzymali się przed oświetlonymi drzwiami szpitala. Goft wyskoczył z mikrobusu. Wrócił z dwoma sanitariuszami ciągnącymi wózek. Wspólnymi siłami przetoczyli bezwładne ciało Pata na nosze. Przybiegł lekarz, zaczął go badać.
– Chyba zawał. I chyba spóźniliście się – rzucił, ale podłączył Pata do respiratora. Biegiem odwieźli go do windy. Goft pobiegł za nimi. Gavein czekał przy dyżurce.
Pozostali pasażerowie spali. Było przejmująco zimno.
Po godzinie wrócił Goft.
– Robią mu stale masaż serca, ale chyba nic z tego nie wyjdzie. To był stary Aktid i już od dawna mówiłem mu, żeby dał sobie z tym spokój. Był za stary na taką pracę.
Zadzwoniłem do jego rodziny.
Aktid było z grupy Imion Człowieka i znaczyło: „Przez działanie”.
16.
Goft odwiózł pasażerów. Z postojów dzwonił do szpitala. Za drugim razem powiedziano mu, że reanimacja została przerwana. Śmierć wspólnika stawiała pod znakiem zapytania przyszłość firmy.
Podjeżdżając pod dom, Gavein spostrzegł ożywienie, pomimo trzeciej w nocy. Kręciło się wiele osób; stało też kilka samochodów. Migały nie wygaszone niebieskie i czerwone światła. Dwa wozy policyjne i jeden straży pożarnej.