Выбрать главу

– O Boże! – wyrwało mu się. – Coście z nią zrobili?!

– Sprawiała poważne trudności – wyjaśniła Ross. – Musiałyśmy wielokrotnie doprowadzać ją do porządku.

– Zadbam, abyście straciły pracę – powiedział. – Zadzwonię do Anabel. – W duchu nie był wcale pewny, jak dalece wolno mu interweniować.

Strażniczki nie odpowiedziały, ale wmieszała się sama Ra Mahleine:

– Lepiej będzie tego nie robić, Gavein. One traktowały mnie po ludzku. To jest rutynowa procedura. Nic ponadto. Nie znęcały się. Nie wybiły mi ani jednego zęba.

Twarze strażniczek wypogodziły się. Były świadome swej mocy. Obie nadal trzymały za ramiona Ra Mahleine, która dygotała coraz mocniej. Rozmowa toczyła się w oparach moczu.

– Nie mogę stać. Posadźcie mnie na ziemi – powiedziała.

Położyły ją na zimnej podłodze.

– To co? Bierze pan jak jest? – Ross była znowu arogancka. Znów podsunęła niebieskawy formularz.

Gavein złożył podpis, potwierdzając odbiór przesyłki: „Magdalena Throzz”. Strażniczki odmeldowały się, a wkrótce dobiegł warkot odjeżdżającej budy.

18.

Ra Mahleine nie mogła usiedzieć o własnych siłach. Spróbował ją podnieść, chciał tulić.

– Nie… Nie teraz… Nie tak… – sprzeciwiła się. – Najpierw ściągnij ze mnie te zaświnione łachy, potem mnie rozwiąż – powiedziała. – Wiem, jak cuchnę. Najpierw z tym się uporaj.

– Wykąpię cię. Będzie dobrze.

– Rozetnij te cholerne szmaty. Boli mnie wszystko.

– Może zsunę ci to przez głowę. – Miała na sobie płaszcz bez rękawów, z grubego, szarego drelichu.

– Daj spokój. – Już się zniecierpliwiła. – Za bardzo mnie boli, a z tego płaszcza i tak nic nie będzie, bo obsrany.

Gavein odszukał nożyczki i delikatnie, na szwie, ciął cuchnącą tkaninę. Robił to wolno, aby jej nie zranić.

– Do cholery, tnijże szybciej! Nie mogę wytrzymać! – Była bardziej obcesowa, niż ją pamiętał.

Wcisnął zdjęty płaszcz do torby foliowej. Ra Mahleine miała na sobie szare spodnie i bluzę z kwarantanny. Wykręcone ręce związano jej wysoko na plecach. Posadził ją i rozciął więzy. Nie było to łatwe, rzemienie głęboko wcisnęły się w opuchliznę.

– Bydlaki! Co oni z tobą zrobili? Dlaczego?

– Strażniczki były w porządku. One mnie tylko kilka razy trzepnęły, gdy za bardzo krzyczałam. To kierowniczka… Przez tę cholerę zostałam zapleciona.

– Co?

– No, powiązana.

– Która kierowniczka?

– Taka czarna zaraza w okularach, Anabel.

– Wiem, która.

– Pastwiła się nade mną psychicznie. Kilka razy dziennie wzywała mnie do pokoju przesłuchań i kazała się rozbierać, że niby ty tam siedzisz i tego chcesz. Ale ty byłeś tylko za pierwszym razem i nie chciałeś, żebym się rozbierała? – zaniepokoiła się. Rozcierała zdrętwiałe ręce. Pomagał jej.

– Dwudziestego piątego.

– Zgadza się. Zorientowałam się od razu, że to ty. Potem była tylko ona sama, zawsze kiedy powołałam się na regulamin, rezygnowała z rozbierania. Za to regularnie ładowała mi karniaka. Najpierw awanturowała się, wrzeszczała. Potem mnie biły w tym karniaku, ta Ross i jeszcze kilka innych. Z całego transportu tylko ty zgłosiłeś się po białą żonę. Na do widzenia kazała mnie skrępować, spuściła lanie i skopała. Miała coś do mnie czarna zaraza. Bluzę i spodnie też rozetnij – monologowała, Gavein zaś próbował wydobyć jej łokcie z cuchnącego, wilgotnego łacha.

W łazience huczała woda na kąpiel. Smród był nie do zniesienia.

– Dobrze, że nie zgłosiłeś reklamacji, o to, że strażniczki mnie skatowały. To była pułapka. Odwiozłyby mnie z powrotem do wyleczenia po pobiciu, a stamtąd nie wyszłabym żywa.

– Nie tak wyobrażałem sobie powitanie – zauważył, masując jej zdrętwiałe dłonie. Wiła się i syczała, gdy krew zaczynała krążyć na powrót.

– Myślałeś, że pójdziemy poszaleć do łóżka, głuptasie?