– Pani Eisler? – spytał urzędnik.
Kobieta cofnęła się, zgarniając na piersiach podomkę.
– Tak… tak… proszę… proszę… Czekamy już od południa – zagdakała. Wtłoczyła się w ortalionową kurtkę syna. Na piętro szło się po drewnianych zewnętrznych schodach, z tyłu budynku.
Skromny apartament składał się z dwóch pokoi, kuchni i łazienki. Małe okna wpuszczały niewiele światła. Podłogę przykryto wykładziną o bardzo długim włosie. Wokół żadnych mebli, tylko zrolowany dmuchany materac.
– Jedno z najtańszych ogłoszeń prasowych, a lokalizacja niezła i spory apartament – powiedział urzędnik. – Ile pani chce za miesiąc? – zwrócił się do kobiety.
– Trzysta osiemnaście paczek. A jeśli będzie odpowiadać moja kuchnia, Dave, to jeszcze sześćdziesiąt cztery za obiady – powiedziała. O nazwisku przyszłego lokatora powiadomiono ją już wcześniej.
Kwotę usłyszał Gavein jeszcze na lotnisku. Czekali teraz na jego decyzję.
– A inne warunki?
– Tak, jak wszędzie – powiedziała szybko. – Za pierwszy i ostatni miesiąc płatne od razu. Potem za kolejne z góry. Gaz, prąd i ogrzewanie wliczone w cenę.
– Dobrze. – Wyciągnął zwitek banknotów.
– Nosi pan aż tyle gotówki? – urzędnik świsnął przez zęby. – Do banku z tym! Po co kusić los?
Kobieta zerkała na banknoty i potakiwała w milczeniu. W pokoju było zbyt gorąco, duszno. Gavein zdjął kurtkę; pod spodem miał drugą, szarą, półwojskowego kroju.
– Przecież nie ma na czym usiąść – zdziwił się.
– Siada się na dywanie – zauważył urzędnik. – Nakrycia są tekturowe, jednorazowe.
– My z mężem też nie mogliśmy się przyzwyczaić – powiedziała kobieta – i kupiliśmy wiele mebli. Krzesła do jadalni… i w ogóle.
– Ale to jest pusty pokój…
– Tak, myślę, że trzeba by przeprowadzać dłuższe zajęcia adaptacyjne dla nowo przybyłych – powiedział urzędnik. – Ale dłuższy pobyt na lotnisku to wyższy rachunek. Długo spłacałby pan kredyt. I tak hotel adaptacyjny kosztuje. Może pan przecież kupić jakieś meble. Ale są droższe niż w Lavath, znacznie droższe.
– Potrzebne rzeczy to: samochód, telefon, telewizor też… wytworne ubranie mniej, a meble najmniej. Tu nikt nie wkłada zbyt wiele wysiłku, aby pięknie się ubierać. – Kobieta spróbowała przeprowadzić skróconą procedurę adaptacyjną.
– W Lavath nie noszą droższych ciuchów niż tu. Ale noszą je… odpowiednio… – zaczął Gavein, niemal od razu zauważając swoją niezręczność.
– To znaczy?
– Ja wiem. Odpowiednio do okazji.
Kobieta ściślej zacisnęła kurtkę dłonią.
– Podoba mi się ten apartament – powiedział, przerywając milczenie. W rzeczywistości uważał, że mieszkanie jest ciasne i zaniedbane, ale nie stać go było na droższe. Ściany brudnawe, przynajmniej białe – to rozjaśniało pomieszczenia. Lakier na framugach odprysnął w wielu miejscach.
– Mamy jeszcze jeden, podobny, na parterze i drugi w suterenie – dodała.
– Ten jest wystarczający.
– Mów mi Edda. Za godzinę będzie obiad. Poznasz męża i innych lokatorów. Wszyscy jedzą z nami.
7.
W lekkich, sportowych butach o mało nie wybił zębów na lodowej tafli podwórka. Zakołatał do gospodarzy. Formalność, drzwi nie zamknięto, a przez szybę widać było gościa. Inni już czekali na niego przy stole, był przecież atrakcją wieczoru.
Leo Eisler, C, mniejszy i szczuplejszy od Eddy, choć rudy jak i ona. Gdy schylał głowę nad talerzem, w świetle żarówki przebłyskiwało jego ciemię pokryte piegami.
Haifan Tonescu, S, i jego żona Gundula, także S, oboje pewni siebie i głośni, byli tu oczywiście najważniejsi. Wynajmowali najlepszy apartament na parterze: z klimatyzacją i własnym ogródkiem. Pomiędzy nimi siedziały ich dwa nieznośne bachory, jak na ironię wściekle rude. Z regularnością zegarka starszy dźgał młodszego palcem, a następnie wykrzywiał się do niego. Gdy tylko rodzice byli zajęci czym innym, młodszy z zemsty nabierał brudnawą rączką twarożek i wcierał go w spodnie starszego. Wtedy następowało nadprogramowe szczypnięcie i wrzask.