Chłopak zaczerwienił się, gdy rysował w powietrzu cyfrę osiem.
Brazil podał mu notatnik.
– Możesz to narysować? – zapytał.
Ku jego zaskoczeniu Deedrick drżącą ręką nakreślił klepsydrę.
– Jak pająk czarna wdowa – mruknął Brazil, obserwując Virginię West i Judy Hammer, które wyszły zza policyjnej taśmy, gotowe do odjazdu.
Skończył wywiad w pośpiechu, obawiając się, że Virginia go zostawi. Chciał też zadać jej i pani Hammer parę pytań. Najpierw zwrócił się do komendantki, respektując jej stanowisko.
– Czy morderca wymalował pomarańczową farbą w sprayu znak klepsydry na ciałach wszystkich ofiar? – zapytał szybko, podniecony.
Virginia milczała, co w jej przypadku było rzadkością. Stała bez ruchu, a Brazil pomyślał, że komendant Hammer była najbardziej władczą osobą, jaką kiedykolwiek spotkał. Dała znak ręką, że nie będzie żadnych komentarzy.
– Powierzam ci tę sprawę – powiedziała do swojej zastępczyni.
Pani Hammer ruszyła w stronę pogrążonego w ciemnościach miejsca, gdzie stał jej samochód. Virginia West bez słowa skierowała się do swojego forda, a kiedy Andy wsiadł do środka i zapiął pas, okazało się, że nie mają sobie nic do powiedzenia. Skaner cały czas pracował, zrobiło się już bardzo późno. Nadszedł czas, aby Brazil wrócił na parking, przesiadł się do własnego samochodu i zniknął jej z oczu. To właśnie myślała porucznik West. Co za noc.
Gdy wracali do Centrum, dochodziła już północ, oboje byli zdenerwowani i spięci. Virginia nie mogła pogodzić się z myślą, że osobiście dowiozła młodego dziennikarza na miejsce zbrodni. Dręczyło ją to przez całą drogę. To tak, jakby przeżywała inne życie w wymiarze, nad którym nie miała kontroli, co przypomniało jej czasy, o których nikomu i nigdy nie opowiadała. Chodziła wtedy do ostatniej klasy małej, kościelnej szkoły w Bristolu, w stanie Tennessee. Kłopoty zaczęły się od momentu, gdy poznała Mildred.
Mildred była bardzo duża i wszystkie dziewczyny mieszkające na tym samym piętrze bały się jej. Ale nie Virginia. Dla niej Mildred była szansą, ponieważ dziewczyna pochodziła z Miami. Rodzice posłali ją do King College, aby sprowadzić rozwydrzoną córkę na właściwą drogę. Mildred znalazła kogoś w Kingsport, kto znał kogoś w Johnson City, kto załatwiał interesy z chłopakiem z Eastman Kodak, który handlował trawką. Pewnego wieczora obie zapaliły skręty na kortach tenisowych, gdzie nic nie było widać, może z wyjątkiem maleńkich, pomarańczowych punkcików, które żarzyły się i przygasały obok słupka do siatki na korcie numer dwa.
To było okropne. Virginia nigdy dotąd nie zrobiła czegoś tak okropnego. Straciła nad sobą kontrolę, brzuch trząsł jej się ze śmiechu i opowiadała jakieś dziwaczne historie, a Mildred wyznała wtedy, że od dziecka była gruba, toteż doskonale rozumie, co to znaczy być czarną i dyskryminowaną. Mildred to był ktoś. Obie przesiadywały całymi godzinami na czerwonozielonym kocu, a potem kładły się na plecach i gapiły na gwiazdy i księżyc, który wyglądał jak olbrzymia, żółta huśtawka otoczona okrągłym cieniem nadziei. Rozmawiały o tym, jak to będzie, gdy będą miały dzieci. Piły colę i jadły to, co Mildred przynosiła w swojej teczce.
Najczęściej były to różne batoniki i tym podobne rzeczy. Boże, jakże Virginia nienawidziła wspomnień z tamtych czasów. Miała szczęście, że marihuana doprowadziła ją w końcu do paranoi. Po kilku machach przy trzecim skręcie miała ochotę uciec jak najszybciej, schować się w pokoju, zamknąć za sobą drzwi, ukryć się pod łóżkiem i wyjść dopiero w przebraniu. Mildred uznała wreszcie, że Virginia jest fizycznie atrakcyjna, ale nie był to najlepszy moment.
Virginia uważała, że kobiety są wspaniałe. Kochała się w każdej nauczycielce i trenerce, tak długo, jak długo wydawały jej się miłe. To ściągało pewne problemy. Nigdy jednak tak naprawdę nie zastanawiała się, co może wyniknąć dla niej, dla jej rodziny albo dla jej przyszłego życia z faktu, że Mildred się nią zainteresowała. Mildred zabierała się do niej tak, jak robiłby to facet. Nawet nie pytała jej o zdanie, co było dość niefortunne, ponieważ Virginia była w przebraniu, a przynajmniej tak jej się zdawało. Skręciła na parking dla gości przed budynkiem Centrum.
– Nic wolno ci tego zrobić – powiedziała do Brazila ostrzegawczym tonem.
– Czego? – zapytał spokojnie.
– Wiesz, o czym mówię. Po pierwsze, nie powinieneś rozmawiać ze świadkami – oświadczyła.
– Na tym polega praca dziennikarza – odpowiedział.
– Po drugie, o klepsydrze wie tylko morderca. Rozumiesz? Nie wolno ci pisać o tym w gazecie. Kropka.
– Skąd może być pani pewna, że tylko morderca o tym wie? – Andy zaczynał tracić cierpliwość. – Skąd pani wie, że nie dowiedziałem się o tym od kogoś z zewnątrz?
– Jeśli to zrobisz, jesteś następną ofiarą morderstwa w tym mieście. – Podniosła głos, żałując, że kiedykolwiek spotkała na swojej drodze Andy’ego Brazila.
– Będziesz – poprawił ją spokojnie.
– Właśnie. – Wjechała na poziom dla policjantów. Nie miała ochoty wysłuchiwać, jak ten zarozumialec koryguje jej gramatykę. – Jesteś martwy.
– Wydaje mi się, że pani mi grozi – zwrócił jej uwagę dziennikarz.
– Ależ skąd. To nie jest groźba – odrzekła. – To obietnica. – Zaparkowała wóz. – Znajdź sobie kogoś innego, z kim będziesz jeździł. – Ogarnęła ją dzika wściekłość. – Gdzie stoi twój samochód?
Brazil nacisnął klamkę, zastanawiając się nad morderczą odpowiedzią.
– Wie pani co? Mam panią gdzieś!.
Wysiadł i trzasnął drzwiami. Rozpłynął się w ciemności. Zdążył na czas napisać swój tekst do gazety i ruszył do domu. Po drodze kupił dwie półlitrowe puszki piwa Miller Lite i popijał je, prowadząc wóz z dużą prędkością. Brazil miał niebezpieczne skłonności do szybkiej jazdy. Ponieważ prędkościomierz w jego samochodzie był zepsuty, mógł tylko zgadywać, jak szybko jechał. Czuł, że prawie unosił się w powietrzu, co wskazywało na to, że pędził jakieś sto sześćdziesiąt na godzinę i nie było to po raz pierwszy. Czasami zastanawiał się, czy przypadkiem nie próbuje się zabić.
W domu sprawdził, co z matką. Leżała pijana na łóżku, chrapiąc przez otwarte usta. Andy oparł się w ciemności o ścianę. Był załamany i rozdrażniony. Myślał o porucznik West i zastanawiał się, czemu ta kobieta nie ma serca.
Virginia wróciła do swojego niewielkiego domu i rzuciła klucze na kuchenny blat. Natychmiast pojawił się Niles, jej abisyński kot. Chodził za nią krok w krok, zupełnie jak Brazil przez cały wieczór. Włączyła muzykę i głos Eltona Johna przypomniał jej, że jest noc. Zmieniła płytę na Roya Orbisona. Weszła do kuchni, otworzyła puszkę piwa i nie wiedzieć czemu nagle ogarnął ją rzewny nastrój. Wróciła do saloniku i włączyła telewizor, aby wysłuchać nocnych wiadomości. Cały materiał informacyjny poświęcony był ostatniemu morderstwu. Virginia usiadła ciężko na kanapie, a kot natychmiast ułożył się obok. Kochał swoją panią i czekał, aż się nim zainteresuje po wysłuchaniu fatalnych informacji o kolejnym przerażającym mordzie w mieście.
– Należy sądzić, że kolejny biznesmen, który przyjechał do naszego miasta, znalazł się po prostu w złym czasie w złym miejscu – mówił do kamery Webb.
West czuła się wyczerpana, bez sił i jednocześnie zdegustowana. Poza tym była zła na Nilesa. Gdy nie było jej w domu, wdrapał się na regał z książkami. Mogła się tego spodziewać. Cóż to dla niego za problem? Pokonał trzy półki, zwalił podpórki na książki i wazonik. A fotografia w ramce, przedstawiająca jej ojca na farmie? Czemu Niles miałby na nią uważać? To tylko kot. West nienawidziła go. Nienawidziła wszystkich.