Pomocnikiem w kostnicy był potężny mężczyzna, który mocno się pocił. Podłączył do przedłużacza piłę do autopsji i zabrał się do czaszki. Tego West nie lubiła. Dźwięk był jeszcze gorszy niż warkot dentystycznej wiertarki, kość śmierdziała, nie mówiąc już o samym widoku. Virginia nie chciałaby być ofiarą morderstwa lub zginąć w podejrzanych okolicznościach. Nie chciałaby, aby coś podobnego robiono z jej ciałem, aby patrzyli na nie tacy ludzie jak Brewster, a urzędnicy oglądali zdjęcia i komentowali.
– Rany kontaktowe, wyjścia po kulach są tutaj, za prawym uchem. – Doktor Odom wskazał jej miejsce palcem w zakrwawionej rękawiczce. – Duży kaliber. To wygląda na egzekucję.
– Zupełnie tak samo jak w poprzednich przypadkach – zauważył Brewster.
– A co z łuskami? – zapytał doktor Odom.
Czterdziestkapiątka, Winchester, prawdopodobnie Silvertips – odpowiedziała Virginia, myśląc znowu o artykule Brazila i tym wszystkim, co ujawnił. – Pięć za każdym razem. Przestępca nie pofatygował się nawet, aby je pozbierać, w ogóle o to nie dbał. Musimy zwrócić się do FBI.
– Cholerna prasa – powiedział Brewster.
Virginia nigdy nie była w Quantico. Marzyła, aby dostać się do Narodowej Akademii FBI, która była czymś w rodzaju Uniwersytetu Oxfordzkiego w rankingu szkół policyjnych. Ale od początku miała dużo pracy, potem zaczęła awansować, w końcu zaś skierowano ją na szkolenie dla kierowników. A to oznaczało całe gromady szefów z wielkimi brzuchami, asystentów szefów, szeryfów, którzy na strzelnicy usiłowali się nauczyć, jak odróżniać trzydziestkęósemkę od pistoletu półautomatycznego. Nasłuchała się przy okazji wielu opowieści. Judy obiecała, że wyśle ją do akademii na ostatni rok nauki, nic z tego jednak nie wyszło i Virginia nigdy nie była w FBI.
– Ciekawa jestem, co powiedzieliby ich psychologowie – odezwała się z namysłem.
– Zapomnij o tym. – Brewster skrzywił się, żując wykałaczkę, i zapuścił sobie krople do nosa.
Doktor Odom wziął dużą gąbkę i pokropił wodą organy, a następnie odessał krew z otwartej klatki piersiowej.
– Cuchnie, jakby pił alkohol – zauważył detektyw, który nie czuł już niczego poza wspomnieniami z dziecięcych przeziębień.
– Może wypił coś w samolocie. – Odom pokiwał głową. – I co z tymi facetami z Quantico?
Spojrzał na Brewstera, jakby to nie Virginia poruszyła ten temat.
– Są zajęci jak pszczółki – odrzekł detektyw. – Tak jak mówiłem, zapomnijmy o tym. Czym oni dysponują? Mają dziesięciu, może jedenastu psychologów policyjnych, rozpracowali już pewnie z tysiąc przypadków. Myślicie, że rząd będzie finansował gówno? Nie, nie gówno, do cholery. To niedobrze. Ponieważ ci psychologowie są cholernie dobrzy.
Brewster także usiłował dostać się do FBI i jemu również się nie udało. Nie było naboru, a może miało to coś wspólnego z testem na wykrywaczu kłamstw, którego nie przeszedł. Wciągnął jeszcze trochę kropli do nosa. Boże, jak on nienawidził śmierci! Była wstrętna i śmierdziała. Obnażała ludzi. Weźmy na przykład fujarę tego gościa. Facet wyglądał jak balon z małym supełkiem, żeby nie mogło z niego ujść powietrze.
Virginia była wściekła. Z zaciśniętymi ustami patrzyła na mięsiste, nagie ciało, rozkrojone od szyi do pępka i połyskujące pomarańczową farbą, której nie można było zmyć. Pomyślała o żonie i rodzinie denata. Żaden człowiek nigdy nie powinien znaleźć się w tak potwornym miejscu i przechodzić przez coś podobnego. Znowu ogarnął ją gniew na Brazila.
Czekała na niego przed budynkiem Knight-Ridder. Po pewnym czasie wyszedł, trzymając w ręku notatnik. Widać było, że śpieszył się do samochodu i kolejnych tekstów. Virginia, w policyjnym mundurze, wysiadła z nieoznakowanego forda i ruszyła w stronę Brazila, jakby chciała się z nim zmierzyć. Żałowała, że nie można zamknąć w butelce odrobiny trupiego zapachu. Z ochotą psiknęłaby nim w twarz temu dziennikarzynie, wepchnęłaby jego nos w taką rzeczywistość, z którą sama musiała się stykać każdego dnia. Andy szedł szybko, zamyślony. Skaner podał informację, że na parkingu przed szpitalem psychiatrycznym paliła się honda. Prawdopodobnie nic poważnego, ale jeśli w środku ktoś był? Zatrzymał się zdumiony, gdy porucznik West szturchnęła go wyciągniętym palcem w pierś.
– Hej! – zawołał i złapał ją za rękę.
– Jak się dziś czuje dziennikarz od Czarnej Wdowy? – spytała zimno. – Wiesz, co ci powiem? Właśnie wracam z kostnicy, gdzie kroi się zwłoki. Założę się, że nigdy tam nie byłeś. Może ktoś powinien ci kazać kiedyś na to popatrzeć. Mógłbyś napisać fantastyczny artykuł, mam rację? Leży tam facet, który spokojnie mógłby być twoim ojcem. Rude włosy, waga dziewięćdziesiąt siedem kilogramów. Zgadnij, jakie miał hobby?
Brazil puścił jej rękę. Chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił znaleźć słów.
– Tryktrak, fotografia. Pisywał do gazetki kościelnej, a jego żona umiera na raka. Mieli dwoje dzieci, jedno już dorosłe, drugie studiuje na pierwszym roku na Uniwersytecie Karoliny. Chcesz coś jeszcze o nim wiedzieć? A może pan Parsons jest dla ciebie tylko materiałem do artykułu? Drobne literki na papierze?
Dziennikarz najwyraźniej był wstrząśnięty. Podszedł do swojego BMW, ale nie przejmował się już płonącą na parkingu hondą. Jednak Virginia nie zamierzała mu pozwolić tak łatwo odejść. Schwyciła go za ramię.
– Niech pani weźmie te cholerne ręce – rzucił. Uwolnił się, otworzył samochód i wsiadł do środka.
– Wkurzasz mnie, Andy – powiedziała Virginia.
Brazil odjechał, a ona wróciła do centrum, lecz nie poszła od razu do działu dochodzeń, ponieważ jedno śledztwo miała zamiar przeprowadzić sama. Wstąpiła do archiwum, gdzie rządziły kobiety w innych mundurach. Naprawdę musiała zabiegać o ich względy, zwłaszcza Wandy, która ważyła jakieś sto dwadzieścia kilogramów i umiała pisać na maszynie z prędkością stu pięciu słów na minutę. Gdy Virginia musiała zerknąć w jakieś akta lub przygotować raport o zaginionej osobie, wtedy Wanda była albo dobrym duchem, albo diabelskim nasieniem, wszystko zależało od tego, kiedy ostatnio jadła. Virginia przynosiła jej raz w miesiącu sporą porcyjkę z KFC, a także czekoladę lub ciasteczka. Teraz podeszła do kontuaru i zawołała Wandę, która ją uwielbiała. Wanda marzyła w głębi duszy, aby być detektywem i pracować dla porucznik West.
– Potrzebuję twojej pomocy – powiedziała Virginia, a policyjny pas znowu zaczął tak ją uciskać, że wywoływał bóle kręgosłupa.
Wanda rzuciła okiem na nazwisko podane jej na kartce.
– Na litość boską, pamiętam wszystko, jakby to miało miejsce wczoraj.
Virginia nie była pewna, ale wydawało jej się, że tamta jeszcze przytyła. Niech Bóg ma ją w swojej opiece. I tak zajmuje już tyle miejsca, co dwie osoby.
– Siadaj. – Wanda wskazała jej krzesło. – Zaraz przyniosę mikrofilmy.
Asystentki Wandy stukały w klawiatury, układały fiszki i wkładały je do kartoteki, a Virginia, w okularach, przeglądała mikrofilm. Była poruszona tym, co znalazła w starych artykułach o ojcu Brazila. Na imię miał też Andrew, ale nazywano go Drew. Służył tu jako policjant, gdy ona była jeszcze na stażu. Zupełnie o nim zapomniała i ich drogi nigdy się nie przecięły. Chryste, podczas przeglądania mikrofilmów wróciły wspomnienia o tamtej tragedii i życie Brazila stanęło jej przed oczyma.