– Co on robi? – Andy dalej kopał kamyki. – Wiesz, jak to wygląda? – Znowu podniósł głos. – Jedziesz przez nieznane miasto, jesteś zmęczona, daleko od domu, rozmyślasz nad wieloma sprawami. Tracisz orientację i zatrzymujesz się, aby zapytać kogoś o drogę. – Kolejny kamień potoczył się po asfalcie. – Ktoś cię kieruje do jakiegoś zapomnianego przez Boga i ludzi miejsca, na tyłach opuszczonego budynku czy magazynu.
Virginia przystanęła. Patrzyła, jak chłopak z furią kopie następny kamyk, okręcając się wokół własnej osi.
– Czujesz zimną stal przyłożoną do głowy i błagasz, aby nie zabijał! – zawołał, jakby ta zbrodnia przytrafiła się jemu. – A potem i tak twój mózg rozpryskuje się na strzępy!
Znieruchomiała, będąc pod wrażeniem tego, co mówił. Nigdy przedtem nie widziała, aby ktoś tak reagował. Na werandach pobliskich domów zaczęły zapalać się światła.
– Potem ściąga ci spodnie i maluje farbą ten symbol! Chciałabyś zginąć w ten sposób?
Pojawiło się więcej świateł. Słychać było szczekanie psów. Virginia instynktownie zareagowała jak policjantka. Podeszła do Brazila i chwyciła go za ramię.
– Andy, zakłócasz ciszę w całej okolicy. – Mówiła do niego spokojnym tonem. – Chodźmy do domu.
– Chcę coś z tym zrobić. – Popatrzył na nią wyzywająco.
– Wierz mi. Robisz. – Rozejrzała się nerwowo dookoła.
Pojawiło się jeszcze więcej świateł, ktoś wyszedł na werandę, aby sprawdzić, co za wariat awanturuje się w tej spokojnej okolicy. Chwilę wcześniej przyjechał w swoim meleksie Briddlewood.
– Musimy już wracać – perswadowała Virginia, popychając Brazila. – Chcesz pomóc. Dobrze, powiedz mi tylko, jak to sobie wyobrażasz, poza hałasami i słownymi deklaracjami.
– Może powinniśmy umieścić coś w moim artykule, aby zastawić pułapkę na mordercę.
– Chciałabym, aby to było takie proste – odparła. – Zakładasz, że on czytuje prasę?
– Założę się, że czyta.
Andy pragnął, aby porucznik West była bardziej otwarta. Proponował jej przecież działanie na podświadomość mordercy; coś, co mógłby zamieścić w swoim artykule, aby złapać tego potwora.
– Odpowiedź brzmi: nie. Żadnych podchwytliwych artykułów.
Brazil aż podskoczył z podekscytowania.
– Razem możemy go złapać! Ja to wiem.
– Co to znaczy: razem? – zapytała Virginia. – Jesteś tylko dziennikarzem. Przykro mi, że muszę ci o tym przypominać.
– Jestem policjantem wolontariuszem – poprawił ją Andy.
– Uhu. Nieuzbrojonym.
– Mogłabyś mi dać kilka lekcji strzelania – zaproponował. – Mój ojciec chodził ze mną na pola za miastem…
– Powinien był cię tam zostawić – stwierdziła.
– Strzelaliśmy do puszek z trzydziestkiósemki.
– Ile miałeś wtedy lat? – zapytała, gdy byli już na podjeździe przed jego domem.
– Zaczęliśmy, gdy miałem siedem, tak myślę. – Andy szedł, trzymając ręce w kieszeniach, i patrzył pod nogi, światło latarni iskrzyło się w jego włosach. – Chyba byłem w drugiej klasie.
– Pytałam o to, ile miałeś lat, kiedy zginął – powiedziała cicho.
– Dziesięć. Skończyłem dziesięć.
Andy przystanął. Nie chciał, aby Virginia odeszła. Nie chciał iść do domu i stawić czoła swojemu życiu.
– Nie mam pistoletu – powiedział.
– Dzięki Bogu – stwierdziła z ulgą.
7
Mijały kolejne dni. Virginia nie zamierzała dalej zajmować się sprawą Andy’ego Brazila. To jego problemy i już najwyższy czas, aby dorósł do ich rozwiązania. Gdy jednak nadeszła kolejna niedziela i Raines objawił chęć zjedzenia wspólnie drugiego śniadania, zadzwoniła do młodego dziennikarza. Miała przecież dyplom instruktora strzelania. Jeśli potrzebował lekcji, mogła mu ją zaoferować. Zapewnił ją, że będzie gotowy za dziesięć minut. Powiedziała, że ponieważ nie wybiera się do Davidson concorde’em, będzie tam najwcześniej za pół godziny.
Pojechała swoim samochodem, fordem explorerem z dwoma poduszkami powietrznymi. Był to biały, sportowy wóz z napędem na cztery koła. O trzeciej po południu wjechała z rykiem silnika na podjazd przy domu Andy’ego, który wybiegł tak szybko, że nie zdążyła otworzyć drzwi. W zasadzie najprościej byłoby, gdyby pojechali na strzelnicę do akademii policyjnej, ale Virginia nie mogła tam zabrać Brazila, ponieważ zarówno wolontariusze, jak i goście mieli tam wstęp wzbroniony. Postanowiła więc pojechać z nim do strzelnicy Firing Line na Wilkinson Boulevard, gdzie można się było dostać, mijając Bob’s Pawn Shop, parking dla ciężkich wozów, motel Oakden, budynek Country City USA i bar Coyote Joe’s.
Gdyby przejechali jeszcze dwie przecznice dalej, znaleźliby się w okolicy parkingu Paper Doll Lounge. Virginia dobrze pamiętała to miejsce z policyjnych akcji. Było naprawdę okropne. Sąsiadowały tam ze sobą lokale z półnagimi kobietami, sklepy z bronią oraz lombardy, jakby gołe piersi i podwiązki należały do tej samej kategorii co używane rzeczy i broń. Zastanawiała się, czy Brazil był kiedykolwiek w lokalu z panienkami topless i siedział sztywno na krześle, trzymając ręce na poręczy, z palcami zaciśniętymi i zbielałymi kostkami, podczas gdy naga kobieta pieściła wewnętrzne strony jego ud.
Pewnie nie, uznała po chwili namysłu. Miała wrażenie, że był przybyszem z innych stron, który nie znał tego języka, nie kosztował tego typu strawy i nie poznał innych atrakcji. Jak to możliwe? Czyżby w gimnazjum i w college’u nie biegały za nim dziewczyny? Lub chłopcy? Nie, zdecydowanie nie rozumiała Andy’ego Brazila, który buszował tymczasem po półkach sklepowych z amunicją, wybierając naboje Winchestera 95 do trzydziestkiósemki oraz lugera 115 i zastanawiał się nad automatyczną czterdziestkąpiątką, Federal Hi-Power, Hydra-Shok i Super X 50 Centerfire, które były stanowczo zbyt drogie do nauki strzelania. Kompletnie zwariował. To był dla niego sklep ze słodyczami, a ona fundowała.
Huk wystrzałów brzmiał jak odgłosy bitwy, rozgrywającej się w środku strzelnicy, gdzie wsiochy z Narodowego Stowarzyszenia Strzeleckiego oddawały cześć swoim spluwom, a forsiaści handlarze narkotyków wprawiali się w zabijaniu. Virginia West i Brazil nałożyli protektory na uszy, okulary ochronne i zapakowali pudełka z amunicją. Drobna kobieta w dżinsach uzbrojona była w dwa pistolety ciężkiego kalibru. Groźnie wyglądający faceci rzucali jej nienawistne spojrzenia, niezbyt zadowoleni, że wtargnęła do ich klubu. Brazil także odbierał wrogie sygnały, gdy rozglądał się wokoło.
Najwyraźniej również nie spodobał się obecnym. Pod ciężarem ich wzroku uświadomił sobie nagle, że ubrany był w dres z kortu tenisowego w Davidson, a na głowie miał kolorową bandankę, którą przewiązał włosy, aby nie wpadały mu do oczu. Wszyscy ci faceci zaś mieli wielkie brzuszyska i szerokie ramiona, jakby pracowali na podnośnikach widłowych i nosili beczki z piwem. Andy widział na parkingu ich ciężkie wozy, niektóre z sześcioma kołami, jakby musieli pokonać góry i strumienie, aby przejechać z drogi I-74 do I-40. Brazil nie rozumiał męskiego plemienia, wśród którego dorastał w Karolinie Północnej.
To było coś więcej niż tylko biologia, genitalia, hormony czy testosteron. Niektórzy z tych gości mieli przyklejone na błotnikach swoich krążowników zdjęcia gołych kobiet, co go naprawdę przerażało. Koleś zobaczył rudą babkę z ponętnym ciałem i chciał, aby chroniła opony jego samochodu przed żwirem? To nie dla Andy’ego. On chciałby ją zabrać do kina, na kolację przy świecach.
Przymocował pistoletem ze zszywkami do kartonu kolejną planszę z celem i umieścił ją na statywie w swojej linii. Instruktorka West oglądała wcześniejsze rezultaty strzelania swojego podopiecznego. Sylwetka, którą poprzednio umocowała na planszy, miała otwory po kulach bardzo blisko siebie, w samym centrum na piersi. Virginia była zdumiona. Obserwowała, jak Brazil ładował magazynek sigsauera trzydziestkiósemki z nierdzewnej stali.