Odkąd sięgał pamięcią, zawsze pisał, i kiedy po ukończeniu College’u Davidson szukał pracy, obiecał wydawcy „Observera”, Richardowi Panesie, że jeśli tylko da mu szansę, gazeta z pewnością na tym nie straci. Panesa zatrudnił go w dziale „Tydzień w telewizji”, gdzie Andy zajmował się przygotowywaniem bieżącego programu telewizyjnego i pisaniem notek o programach i filmach. Nienawidził pisania o czymś, czego nawet nie oglądał. Poza tym nie lubił kolegów z działu i swojego szefa, nadciśnieniowca z nadwagą. Jedyną szansę dla siebie widział w obietnicy, jaką złożył mu wydawca, że któregoś dnia zleci mu napisanie materiału dnia. W związku z tym zaczął się pojawiać w redakcji już o czwartej rano, dzięki czemu zwykle koło południa miał zebrane wszystkie informacje o programach telewizyjnych.
Przez resztę dnia mógł wędrować po redakcji od biurka do biurka, prosząc o artykuły, które doświadczeni dziennikarze wyrzucali do koszy na śmieci, jako nieudane. Zwykle było tego mnóstwo. Dział ekonomiczny podrzucił mu kiedyś sensację o najnowszym kompresorze powietrza firmy Ingersoll Rand. Brazil napisał też duży artykuł o pokazie mody „Ebony”, który odbył się w Charlotte, jak również o kolekcjonerach znaczków pocztowych i o mistrzostwach tryktraka w Radisson Hotel. Przeprowadził również wywiad z Rickiem Flairem, zapaśnikiem o długich, platynowych włosach, gościem honorowym na zjeździe skautów.
Po pięciu miesiącach pracy w „Observerze” miał aż sto nadgodzin i napisał więcej artykułów niż większość zatrudnionych tam dziennikarzy. Gdy przepracował w gazecie pół roku, Panesa zwołał zebranie za zamkniętymi drzwiami, na które zaprosił redaktora naczelnego, szefa administracji gazety oraz redaktora merytorycznego, aby przedyskutować możliwość zatrudnienia tego zdolnego praktykanta jako dziennikarza. Uzyskał zgodę współpracowników i nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy reakcję Brazila. Podejrzewał, że ta wiadomość zrobi na młodym adepcie wstrząsające wrażenie. Nie zrobiła.
Andy zapisał się już wcześniej do szkoły dla wolontariuszy przy departamencie policji w Charlotte. Wstępne testy przeszedł pozytywnie i zakwalifikował się na kurs rozpoczynający się wiosną. Do tego czasu postanowił kontynuować swoje nudne zajęcie w dziale telewizyjnym, ponieważ zapewniało mu ruchomy czas pracy. Miał nadzieję, że po ukończeniu kursu wydawca przydzieli mu sprawy związane z policją i będzie mógł kontynuować pracę w gazecie, a jednocześnie być wolontariuszem. Zamierzał pisywać najbardziej rzeczowe i wnikliwe artykuły o pracy policji, jakie kiedykolwiek czytano w tym mieście. Gdyby „Observer” nie poszedł na to, Brazil miał zamiar znaleźć jakąś agencję informacyjną, która chciałaby skorzystać z jego materiałów. Mógłby też zostać zawodowym policjantem. Zresztą niezależnie od tego, co inni pomyślą, i tak będzie robił swoje.
Ranek był gorący i parny i Andy zaczął się pocić jak mysz na początku dziewiątego kilometra. Przyglądał się pochodzącym sprzed wojny domowej domom z czerwonej cegły, porośniętym bluszczem, zwieńczonemu kopułą budynkowi z salami wykładowymi i kortom tenisowym, na których zmagał się z kolegami ze studiów z taką determinacją, jakby przegrana oznaczała śmierć. Przez całe swoje dotychczasowe życie walczył o to, aby mieć prawo przesunąć się trzydzieści kilometrów wzdłuż drogi numer I-77, na South Tryon Street, do samego serca miasta, gdzie mógłby zarabiać na życie pisaniem. Pamiętał, że zaczął jeździć do Charlotte w wieku szesnastu lat. Wtedy sylwetka miasta wyraźnie rysowała się na tle nieba, a centrum było miejscem, gdzie miło spędzało się czas. Teraz przypominało ponad miarę rozrośnięte imperium z kamienia i szkła, które wciąż się powiększało. Nie był już pewien, czy wciąż jeszcze je lubi. Nie był też pewien, czy ono lubi jego.
Po dziewięciu kilometrach rzucił się na trawę i zaczął robić pompki. Ramiona miał silne i dobrze umięśnione, a napięte żyły podkreślały ich kształt. Na wilgotnej skórze Andy’ego lśniły złote włoski, twarz zaczerwieniła mu się z wysiłku. Przewrócił się na plecy i wdychał świeże powietrze. Po chwili powoli usiadł, leniwie się przeciągnął i bez pośpiechu stanął na nogi, co znaczyło, że na dziś koniec.
Pobiegł z powrotem do swojego zaparkowanego na ulicy dwudziestopięcioletniego czarnego BMW 2002. Auto było wywoskowane i pokryte lakierem firmy Armor Ali, oryginalny białoniebieski emblemat na bagażniku dawno już wytarł się całkowicie i został pięknie pomalowany nową farbą. Samochód miał na liczniku prawie sto osiemdziesiąt tysięcy kilometrów i psuł się mniej więcej raz na miesiąc, ale Andy sam wszystko reperował. Auto miało skórzaną tapicerkę, a do tego było wyposażone w policyjny skaner i radio. Chociaż obowiązki Brazila w „Observerze” zaczynały się dopiero o czwartej po południu, już o dwunastej zatrzymał wóz na swoim miejscu do parkowania przed redakcją. Był dziennikarzem od spraw policyjnych i musiał parkować na specjalnie wydzielonym miejscu tuż przy drzwiach, aby w razie konieczności móc natychmiast ruszyć w miasto.
Gdy wszedł do holu, natychmiast poczuł zapach świeżej farby drukarskiej, tak jak wampiry wyczuwają zapach ludzkiej krwi. Ta woń podniecała go tak samo silnie jak światła policyjnego radiowozu i dźwięk syren. Brazil był zadowolony, że strażnik w recepcji nie prosi go już o przepustkę. Czuł się tu zadomowiony. Wszedł na ruchome schody i pobiegł w górę, przeskakując po kilka metalowych stopni, jakby był spóźniony. Po drugiej stronie barierki stali nieruchomo ludzie zjeżdżający w dół. Przyglądali mu się ze zdziwieniem. Chociaż w redakcji „Observera” wszyscy doskonale znali młodego pracoholika, nikt się z nim nie przyjaźnił.
Pomieszczenie redakcji było obszerne, ale urządzone bez wyrazu. W środku aż huczało od zmasowanych uderzeń w klawiatury, dzwonków telefonicznych, warkotu drukarek, przekazujących najnowsze wiadomości wprost z ekranów komputerów. Dziennikarze wpatrywali się z napięciem w monitory, przerzucając nerwowo notatniki z nazwą gazety na kartonowych okładkach. Kręcili się po sali, a reporterka zajmująca się lokalną polityką po każdej sensacyjnej wiadomości wybiegała na zewnątrz. Brazil ciągle nie mógł uwierzyć, że należy do tego ważnego, burzliwego świata, gdzie słowa mogły zmienić losy i sposób myślenia ludzi. On sam czuł się w stresujących sytuacjach jak ryba w wodzie, być może dlatego, że był nimi karmiony od urodzenia, aczkolwiek nie zawsze wychodziło mu to na dobre.
Jego nowe biurko stało w dziale miejskim, zaraz za przeszklonym gabinetem Panesy, którego Brazil lubił i za wszelką cenę chciał na nim zrobić dobre wrażenie. Wydawca był przystojnym, szczupłym mężczyzną o srebrzystosiwych włosach i nawet po przekroczeniu czterdziestki nie stracił nic ze swojej atrakcyjności. Wysoki i wyprostowany, nosił eleganckie granatowe lub czarne garnitury i używał doskonałej wody kolońskiej. Andy uważał Panesę za mądrego człowieka, chociaż nie miał jeszcze konkretnych dowodów, że było tak w istocie.
Panesa pisywał felietony do niedzielnego wydania gazety. Dostawał mnóstwo listów od kobiet z Charlotte, które w skrytości ducha zastanawiały się, jaki jest w łóżku Richard Panesa, chociaż może Andy tylko to sobie wyobrażał. Panesa miał właśnie spotkanie w swoim gabinecie, kiedy Brazil zasiadł za biurkiem i zerkał ukradkiem na znajdujące się za przezroczystą ścianą królestwo wydawcy. Chciał wyglądać na bardzo zajętego, kartkował więc gorączkowo notatki, otwierał szuflady i przeglądał wycinki ze starymi artykułami. Panesa zauważył, że młody, gorliwy dziennikarz przyjechał do pracy cztery godziny przed rozpoczęciem nowych obowiązków na dyżurze policyjnym. Nie był jednak ani trochę tym zaskoczony.