Walnął w kierownicę, uderzając niechcący w klakson. Stojący niedaleko gliniarze odwrócili się zdziwieni.
Komendant Judy Hammer też przeżywała złe chwile, siedząc nieopodal w restauracji Carpe Diem na South Tryon, naprzeciwko budynku Knight-Ridder. Dwie jej zastępczynie, Virginia West i Jeannie Goode, zajęły miejsca w zacisznym kącie stołu. Jadły lunch i zawzięcie dyskutowały. Goode, w wieku Virginii, była zazdrosna o każdą kobietę, która czegoś w życiu dokonała, zwłaszcza jeśli w dodatku nieźle wyglądała.
– To najbardziej zwariowana rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam – mówiła teraz, nabierając na widelec sałatkę z kurczaka. – Trzeba zacząć od tego, że on w ogóle nie powinien tam z nami być. Widziałyście nagłówek w dzisiejszej gazecie? Sugeruje, że to policja jest odpowiedzialna za wypadek, bo Michelle Johnson ścigała tego mercedesa. Niewiarygodne. Nie wspomnę już o tym, iż droga hamowania jednoznacznie pokazuje, że nasz wóz nie przejechał na czerwonym świetle.
– Andy Brazil nie napisał tego – oświadczyła Virginia, zwracając się do swojej szefowej, która jadła ser z owocami. – Proszę tylko, abym mogła przynajmniej jeszcze przez tydzień zabierać go na patrole.
– Chcesz jeździć do wezwań? – zdziwiła się Judy, sięgając po mrożoną herbatę.
– Zdecydowanie – odrzekła szefowa dochodzeniówki, widząc, że Jeannie patrzy na nią wzrokiem pełnym potępienia.
Judy Hammer odłożyła widelec i spojrzała na Virginię.
– Dlaczego on nie może jeździć z normalnym patrolem? Poza tym mamy jeszcze pięćdziesięciu innych wolontariuszy. Nie mógłby pracować z nimi?
Virginia zawahała się i dała znak kelnerce, że napiłaby się jeszcze kawy. Poprosiła też o dodatkowy majonez oraz keczup do swojej kanapki i frytek. Dopiero potem zwróciła się do przełożonej, ignorując zupełnie Jeannie.
– Nikt nie chce z nim jeździć – powiedziała. – Ponieważ jest dziennikarzem. Dobrze wiesz, co gliniarze sądzą o „Observerze”. Tego się nie da zmienić do jutra. Poza tym czuję tu spory element zazdrości. – Spojrzała znacząco na szefową patroli.
– Zapomniałaś dodać, że jest aroganckim mądralą o roszczeniowej postawie – wtrąciła tamta.
– Roszczeniowej? – Virginia przeciągnęła wypowiedziane słowo, które jak smuga pary wypełniło rozrzedzone powietrze w Carpe Diem, gdzie regularnie spotykały się silne kobiety. – Powiedz mi, Jeannie, kiedy ostatnio kierowałaś ruchem?
To była wstrętna robota. Mieszkańcy miasta nie traktowali poważnie policjantów z drogówki. Poziom tlenku węgla był niebezpiecznie wysoki, a zasada, że nie wolno odwracać się plecami do kierunku ruchu pojazdów, stawała się fikcją w przypadku poczwórnego skrzyżowania. Jak można stać przodem jednocześnie do czterech kierunków? Andy kwestionował to już w szkole policyjnej. Oczywiście bez skutku, zresztą i tak najgorszy był ten brak szacunku. Kiedy Brazil stał na skrzyżowaniu, co najmniej pół tuzina małolatów, kobiet i biznesmenów nabijało się z niego lub wykonywało obraźliwe gesty, na które nie mógł zareagować. O czym to świadczyło? Obywatele tego miasta dobrze znali takich stróżów prawa jak on, którzy nie nosili broni i wydawali się niedoświadczeni w swojej pracy. Zwracali na to uwagę. Komentowali.
– Hej, Star Trek! – wołała przez okno kobieta w średnim wieku. – Weź sobie miotacz ognia! – krzyknęła, skręcając w Enfield Road.
– Strzelasz ślepymi nabojami, prawda, królowo elfów? – darł się gość w zielonym dżipie, który miał wgnieciony zderzak, stelaż na sprzęt sportowy na dachu i drzwi typu safari.
Brazil przepuścił dżipa, zaciskając zęby i wpatrując się w kierowcę wzrokiem, który mógłby zabić. Właściwie chciałby, aby ten dupek wysiadł i stanął do walki. Andy poczuł, że świerzbi go ręka. Pragnął kogoś zatrzymać i czuł, że to tylko kwestia czasu i może znowu rozwali komuś nos.
Czasami Judy Hammer miała dość swojej diety. Pamiętała jednak, że gdy skończyła trzydzieści dziewięć lat, musiała się poddać zabiegowi częściowej histeroktomii, ponieważ jej macica przestała prawidłowo funkcjonować. Przytyła wtedy osiem kilogramów w ciągu trzech miesięcy, zmieniając rozmiar ubrań z czwórki na ósemkę. Lekarze powiedzieli, że za dużo jadła, ale jej zdaniem to głupoty. Zwykle winę za takie zmiany ponoszą hormony. Są w życiu kobiety jak pogoda. Hormony przepływają nad kobiecą planetą i decydują, czy panuje na niej nastrój kojący czy lodowaty, a może nadchodzi czas burzy. Hormony wywołują wilgoć lub wysuszają. Wpływają na to, czy kobieta chce pójść z kimś na spacer w księżycową noc czy też woli być sama.
– Co ma do tego kierowanie ruchem? – zapytała Jeannie Goode.
– Chodzi o to, że ten chłopak pracuje ciężej niż większość z nas, policjantów – wyjaśniła Virginia West. – A przecież jest tylko wolontariuszem. Nie musi tego robić. Mógłby zająć się własnymi problemami, ale nie chce.
Judy zastanawiała się, czy sól bardzo jej zaszkodzi. Boże, jak to byłoby wspaniale posmakować tego i owego i nie wyglądać potem jak jej mąż.
– To mnie podlegają patrole. A on właśnie tam został przydzielony – powiedziała Jeannie, odwracając widelcem liść sałaty, aby sprawdzić, czy nie zostało pod nim coś smacznego, na przykład kawałek grzanki lub orzeszek.
Brazil pocił się w swoim mundurze i jaskrawopomarańczowej kamizelce odblaskowej. Po zablokowaniu bocznej ulicy zwijał się jak w ukropie. Kierował samochody okrężną drogą w lewo lub w prawo, gwiżdżąc i sygnalizując polecenia rękami. Klaksony trąbiły, a jakiś kierowca natarczywie dopytywał się przez okno o kierunek jazdy. Andy pomagał wszystkim, jak mógł, lecz nikt tego nie doceniał ani mu nie dziękował. To była strasznie niewdzięczna robota, ale kochał ją, chociaż naprawdę nie rozumiał, dlaczego.
– Tak więc dzięki niemu przynajmniej jeden zawodowy policjant nie musi pełnić dyżuru na skrzyżowaniu – powiedziała Virginia do szefowej, która postanowiła nie słuchać obu swoich zastępczyń.
Prawdę powiedziawszy, Judy przywykła do kłótni między podwładnymi, ale wszystko miało swoje granice. To po prostu wydawało się nie mieć końca. Spojrzała na zegarek i wyobraziła sobie Cahoona na szczycie swojej korony. Głupiec. Gdyby ktoś go nie powstrzymał, zamieniłby to miasto w żandarma Ameryki. Byłoby zamieszkane przez prostaków ze spluwami, złotymi kartami kredytowymi i wypełnione lożami dla kibiców Panthers and Hornets.
Cahoona aż trzy razy zatrzymywano w drodze na lunch do restauracji na szesnastym piętrze. Czekał tam na niego przewodniczący, czterech wiceprzewodniczących, prezes i wiceprezes oraz członkini zarządu Dominion Tabacco Company, która to firma w ciągu najbliższych dwóch lat zamierzała pożyczyć z US-Bank ponad czterysta milionów dolarów na badania nad rakiem. Przy talerzu Sola piętrzyły się wydruki komputerowe. Stół był ozdobiony świeżymi kwiatami, a obok czekali w gotowości kelnerzy w smokingach.
– Dzień dobry. – Dyrektor przywitał się skinieniem głowy z siedzącymi gośćmi, zatrzymując na chwilę wzrok na kobiecie z zarządu firmy tytoniowej.
Cahoon nie lubił jej, chociaż nie był pewny dlaczego, jeśli nie chodziło tu o jego zadeklarowaną niechęć do papierosów, którą wykazywał od siedmiu lat, kiedy sam rzucił palenie. Sol miał poważne obawy przed udzieleniem tak poważnej pożyczki na projekt, który był tak bardzo naukowy i tajny, że nikt nie mógł dokładnie wyjaśnić, na czym polegał, poza oczywistym faktem, że US-Bank miałby swój udział w badaniach nad wynalezieniem pierwszych na świecie naprawdę nieszkodliwych dla zdrowia papierosów. Przejrzał materiały z niekończącymi się wykresami i projektami papierosa z filtrem, wokół którego widniała złota korona. Ów niezwykły produkt miał się nazywać US-Choice. Papierosy nowej generacji mogliby palić wszyscy, byłyby całkowicie nieszkodliwe, a nawet zawierałyby w swoim składzie różne witaminy, minerały i środki uspokajające, które po inhalowaniu zostały natychmiast zabsorbowane przez układ krwionośny. Gdy Cahoon sięgnął po wodę gazowaną, poczuł się nagle szczęśliwy. Pojął bowiem, że jego bank mógłby stać się dobroczyńcą całej ludzkości.