Выбрать главу

Czekając na Paradę Wolności, ludzie zgromadzeni wzdłuż Eastway Drive także czuli się szczęśliwi. Byli pełni nadziei i oczekiwań, Shrinersi jeździli zygzakiem na skuterach, machali do tłumu, przypominając wszystkim o karach i dobrych uczynkach. Brazil zauważył, że policjanci na innych skrzyżowaniach nudzili się trochę i niecierpliwili. Nie było aż takich tłumów, jak się spodziewano. W pewnej chwili Andy zobaczył jadący w jego stronę wóz patrolowy. Usłyszał klakson i krzyki jakiejś wściekłej kobiety w chevrolecie. Chociaż bardzo się starał, była nieprzyjemna i nie chciała go słuchać.

– Proszę pani – powiedział uprzejmie – musi pani zawrócić i pojechać Shamrok Drive.

Parsknęła coś opryskliwie i odjechała z rykiem silnika, a tuż za nią do stanowiska Brazila zbliżył się wóz patrolowy z wyraźnie zdenerwowanym policjantem za kierownicą.

– Okazało się, że parada i pogrzeb spotkają się dokładnie w tym miejscu – wyjaśnił pośpiesznie Brazilowi.

– Co takiego? – zapytał Andy z niedowierzaniem. – Jak to?

Ale wóz patrolowy już odjechał.

– Nic mnie nie obchodzi, że pomaga w kierowaniu ruchem – mówiła Jeannie Goode, kończąc jedzenie. – Nie chcę go. On jest szpiegiem, CIA, KGB, jak wolicie.

– Czy musimy wysłuchiwać tych głupot? – zapytała Virginia, odsuwając talerz. – Na Boga.

Judy Hammer milczała, rozglądając się po restauracji i szukając znajomych twarzy.

Nieopodal jedli lunch felietonista z „Observera” i pewien redaktor z tej samej gazety, ale siedzieli przy osobnych stolikach. Komendantka nie miała zaufania do żadnego z nich. Nie znała osobiście Andy’ego Brazila, ale może to wcale nie jest zły pomysł. Z opowiadań Virginii wydawał się interesującym młodym człowiekiem.

Karawany jechały wolno, spowite w czerń, z zapalonymi światłami. Brazil przyglądał się im z niedowierzaniem, usiłując jednocześnie zatrzymać ruch po swojej stronie ulicy i kierując samochody na objazd. Niekończący się kondukt pogrzebowy posuwał się do przodu powoli i z godnością, a setki ludzi oczekiwało Shrinersów na skuterach, pijąc wodę sodową, patrząc i machając rękami. Nie tego się spodziewali, gdy rano wyruszali z domów po odrobinę darmowej rozrywki, ale skoro już tu przyszli, niech będzie, jak jest.

Wewnątrz długiej, czarnej limuzyny lincoln Continental, z siedzeniami z białej skóry, telewizorem i magnetowidem, siedzieli odświętnie ubrani osierocony brat i wdowa, wyglądając przez przyciemnione szyby. Byli pod wrażeniem tłumów zgromadzonych wzdłuż ulicy. Ludzie składali hołd zmarłemu. Wielu miało ze sobą coś do jedzenia i picia, a dzieci trzymały w rękach amerykańskie flagi. Machali do nich i pozdrawiali, bo tak to właśnie miało być, gdy ktoś przechodził na drugą stronę, aby znaleźć się w kochających ramionach Jezusa, bardzo uroczyście.

– Nie wiedziałem, że Tyvola miał tylu przyjaciół – dziwił się brat zmarłego, pozdrawiając tłumy.

– I tylu policjantów tu przyjechało. – Wdowa także nieśmiało machała ręką.

Brazil zagwizdał ostro, gdy omal nie przejechał go dodge’em dart starszy mężczyzna, który najwyraźniej nie zrozumiał, że policjant wyciągający przed siebie obie dłonie daje znak, żeby się zatrzymał. Nieprzerwany potok limuzyn, miejskich samochodów, karawanów, wszystkich czarnych i z włączonymi światłami najwyraźniej z niczym się nie kojarzył Howiemu Songowi, który jechał swoim dodge’em, nie zwracając na nic uwagi. Ugrzązł w połowie skrzyżowania, a tuż za nim stał rząd samochodów, zderzak przy zderzaku. Nie mógł się już cofnąć, chyba że ktoś zrobiłby mu miejsce.

– Nie ruszaj się! – ostrzegł Brazil niecierpliwego kierowcę, który miał włączone na cały regulator radio i słuchał muzyki country.

Andy ustawił przed dodge’em trzy słupki, które rozsypały się jak kręgle w tej samej chwili, gdy odszedł skierować inne wozy do tyłu. Amator westernowej muzyki z darta posuwał się dalej w stronę Boulevard pewien, że sunące wolno pogrzebowe limuzyny pozwolą mu przejechać i dostać się w końcu do sklepu z narzędziami.

O to ci właśnie chodzi, pomyślał Chad Tilly, dyrektor Rodzinnego Domu Pogrzebowego Tilly, słynącego z klimatyzowanego budynku, wybitych pluszem salonów i wysokiej jakości trumien. Pokaźnych rozmiarów ogłoszenie firmowe na pięćset trzydziestej siódmej stronie Yellow Pages zostało niefortunnie wydrukowane zaraz obok anonsu firmy zajmującej się usuwaniem grzybów i pleśni. Sekretarka ciągle musiała tłumaczyć ludziom przez telefon, że aczkolwiek mogą im pomóc przy zorganizowaniu pogrzebu, nie są w stanie nic poradzić na pleśń w piwnicy lub przeciekającą pompę ściekową.

Tilly nie pamiętał już nawet, w ilu uroczystościach pogrzebowych brał udział. Nie był ofermą, ale świetnym biznesmenem, który nosił wykwintne garnitury i kosztowną biżuterię. Najpierw udaremnił temu śmieciowi w niebieskim dodge’u przejechanie przez kondukt, a potem włączył radio w samochodzie. Natychmiast skontaktował się ze swoim pracownikiem, jadącym w pierwszym aucie na czele kolumny.

– Flip – odezwał się do człowieka numer dwa w swojej firmie.

– Słucham, szefie.

– Daj po hamulcach – polecił Tilly.

– Jest pan pewien?

– Jak zawsze – oświadczył Tilly.

Cały kondukt czarnych samochodów z zapalonymi światłami zatrzymał się nagle. Teraz dart nie mógł przejechać przez ulicę i Song nagle stracił orientację. Zatrzymał się, a wówczas kierujący ruchem policjant szarpnął drzwiczki auta i wyciągnął z niego upartego faceta.

– Flip. – Tilly ponownie połączył się ze swoim pracownikiem. – Jedziemy.

Zachichotał cicho.

Judy Hammer nie było do śmiechu, gdy po lunchu poprawiała szminkę i słuchała, jak jej zastępczynie kłóciły się ze sobą niczym zazdrosne siostry.

– Ja kieruję patrolami – oznajmiła Jeannie Goode w Carpe Diem, jakby nazwa restauracji właśnie do niej się odnosiła. – I nie pozwolę, aby on z nami jeździł. Bóg jeden wie, co tam jeszcze powypisuje w tej swojej gazecie. Jeśli jesteś tak na niego napalona, niech jeździ z twoimi ludźmi.

Judy zamknęła puderniczkę i spojrzała na zegarek.

– Dochodzeniówka nie bierze nikogo do samochodów. Nigdy – odpowiedziała porucznik West. – To wbrew naszym zasadom.

– Co zatem proponujesz? – zapytała Goode.

– Odkąd tu pracuję, osoby towarzyszące i wolontariusze zawsze jeździli z patrolami – przypomniała jej Virginia ostrym tonem.

Judy Hammer wyjęła portfel i zaczęła studiować rachunek.

– Zastanawiam się, czy nie wchodzą tu w grę jakieś sprawy osobiste – stwierdziła Jeannie.

Virginia doskonale wiedziała, co ta suka usiłuje insynuować. W całym departamencie już gadano, że Andy Brazil to niezły przystojniaczek, chociaż zastępczyni komendantki była znana z tego, że nie umawia się na randki. Aktualna plotka głosiła jednak, że znalazła sobie zabawkę, ponieważ nie mogła mieć prawdziwego faceta. Porucznik West już dawno nauczyła się ignorować takie opinie.

– Chodzi też o to – kontynuowała tamta – że wolontariusze zwykle nie jeżdżą z zastępczynią komendantki, która od pięćdziesięciu lat nikogo nie aresztowała ani nawet nie wypisała mandatu. On nawet nie może czuć się bezpieczny z kimś takim jak ty.

– W kilku sytuacjach poradziliśmy sobie lepiej niż regularny patrol – oświadczyła Virginia.