Выбрать главу

Ich szefowa miała już dosyć.

– Oto, co zrobimy – powiedziała. – Virginio, zgadzam się, abyś jeździła z nim na patrole. To ciekawy pomysł. Może nauczymy się czegoś nowego. Ja z pewnością już dawno powinnam zrobić to samo. – Położyła na stole pieniądze, a obie jej zastępczynie zrobiły to samo. Komendantka spojrzała znacząco na Jeannie Goode.

– A ty zrobisz wszystko, aby pomóc – rozkazała.

Jeannie wstała i chłodno spojrzała naVirginię.

– Liczę, że nie będzie z tym żadnych problemów – wyraziła nadzieję. – Pamiętaj, że twoje stanowisko nie jest stałe.

– Podobnie jak twoje – przypomniała jej szefowa. – Mogę cię zwolnić bez powodu. Ot tak. – Strzeliła palcami, w głębi duszy życząc sobie, aby ta kobieta znalazła sobie jakąś inną pracę. Na przykład w zakładzie pogrzebowym.

9

Chad Tilly powinien był jednak zatrudnić innego pracownika w swoim domu pogrzebowym. Wprawdzie znakomicie załatwił sprawę z dodge’em dartem i jego kierowcą-kamikadze, słuchającym westernowej muzyki, i tę rundę dyrektor wygrał bez trudu, ale Tilly powinien był pamiętać, że kiedy czuł się zrelaksowany i jego uwaga malała, wtedy zwykle dostawał kopa w tyłek. Posuwał się wolniutko do przodu i nagle zachciało mu się jednocześnie zapalić cygaro i pobawić się radiem.

Nie zauważył młodego blondyna w mundurze i bez broni, który nagle zatrzymał cały kondukt, gdyż na horyzoncie, jakby wszystkiego było jeszcze mało, pojawiła się niespodziewanie platforma na kołach, jak na Dzień Niepodległości, która zepchnęła już pierwszą limuzynę z drogi. To wprost niesamowite. Słodki Jezu, to niemożliwe! Tilly z impetem nacisnął na hamulce i w tej samej chwili okazało się, że jego pracownik nie domknął tylnych drzwi karawanu. Trumna w miedzianym kolorze, suto wyłożona w środku atłasem, uderzyła najpierw w ściankę przy szoferce, a następnie odbiła się i rykoszetem rąbnęła w drzwi niczym pocisk ze stopu metali lekkich. Później zaś wraz z zawartością wypadła na chodnik i poturlała się dalej, ponieważ kondukt pogrzebowy znajdował się właśnie na lekkim wzniesieniu.

Brazila nie uczono, jak postępować w takich sytuacjach, więc natychmiast, zanim jeszcze w polu jego widzenia pojawiła się następna platforma, włączył krótkofalówkę. To było straszne. Na jego skrzyżowaniu! To tylko jego wina. Był spocony, a serce waliło mu jak oszalałe, gdy próbował jakoś zaradzić temu największemu na świecie nieszczęściu. Z limuzyn wybiegli mężczyźni w czarnych garniturach, ze złotymi sygnetami i złotymi koronkami w zębach, i rzucili się w pogoń za uciekającą w dół po bulwarze paradną trumną. Boże, nie! Brazil zagwizdał i zatrzymał cały ruch na ulicy, łącznie z dwoma platformami. Potem dołączył do pościgu za trumną, która kontynuowała swoją samotną podróż. Ludzie gapili się na biegnącego policjanta i kibicowali mu.

– Dogonię ją! – krzyknął Andy do facetów w garniturach, przyśpieszając.

Pościg był krótki, porządek został przywrócony, a elegancki mężczyzna, który przedstawił się jako Tilly, oficjalnie podziękował Brazilowi za interwencję.

– Czy mogę jeszcze w czymś pomóc? – zapytał go Brazil, miejski policjant.

– Tak – warknął dyrektor domu pogrzebowego. – Zabierz mi z drogi te pieprzone platformy!

Platformy usunięto, aby zrobić miejsce, i przez godzinę żadna z nich nie drgnęła ani o centymetr. Nikt z gapiów nie poszedł do domu, za to przyszło wielu innych. To była najlepsza Parada Wolności w historii Charlotte.

Jeannie Goode, szefowa sekcji patroli, nie podzielała tego entuzjazmu, gdyż podlegała jej także kontrola ruchu drogowego, a uciekająca trumna to nie było coś, o czym chciałaby usłyszeć w wieczornych wiadomościach. Zamierzała osobiście wyjaśnić tę sprawę, ale trochę później. Wzięła swoją lekką torebkę z miękkiej skóry i poszła na parking. Miasto płaciło dziewiętnaście dolarów miesięcznie za to miejsce do parkowania. Miała zwyczaj przyjeżdżać do pracy własnym samochodem, czarną miatą.

Wsiadła do wozu, otworzyła torebkę, z której wyciągnęła perfumy Obsession i obficie się nimi spryskała. Przeczyściła też zęby suchą szczoteczką. Poprawiła trochę włosy i wrzuciła wsteczny bieg. Lubiła, gdy silnik warczał. Ruszyła w stronę Myers Park, najbogatszej i najstarszej dzielnicy, gdzie stały okazałe rezydencje z dachami pokrytymi dachówką, a podwórka i chodniki wokół były wyłożone kostką brukową, aby nie dotarł tu brud miasta.

Zbudowany z szarego kamienia kościół metodystów w Myers Park wznosił się na horyzoncie jak zamek. Jeannie Goode nigdy nie była tam na mszy, ale doskonale znała przylegający do niego parking, ponieważ regularnie się na nim modliła. Brent Webb miał przerwę po wiadomościach o szóstej wieczorem i jego porsche stało pod drzewem magnolii w kącie parkingu. Zgasił silnik w samochodzie, chociaż inny już się rozgrzewał. Reporter wyszedł z auta, rozejrzał się w jedną i drugą stronę, jakby miał zamiar przejść przez ulicę, i wślizgnął się do wozu szefowej patroli.

Bardzo rzadko rozmawiali, chyba że miała dla niego jakąś sensacyjną wiadomość, o której powinien wiedzieć. Ich usta zwarły się, ssały, gryzły i atakowały, podobnie jak języki i ręce. Prowadzili się nawzajem tam, gdzie żadne z nich nigdy nie było, i za każdym razem odbywało się to bardziej prymitywnie i nietypowo. Nawzajem podniecali się swoim szaleństwem i siłą. Webb miał sekretne fantazje o Jeannie w mundurze, jak błyskawicznym ruchem wyciągała kajdanki i pistolet. Ona lubiła oglądać go w telewizji, gdy była sama w domu i smakowała każdą sylabę, którą wypowiadał, cytując światu jej słowa, o czym wiedzieli tylko oni.

– Domyślam się, że słyszałeś o kłopotach z trumną. – Jeannie Goode mówiła z trudem, i – Jakich? – zapytał Webb, który nigdy o niczym nie wiedział, jeśli nie ukradł informacji lub nie dotarł do niego jakiś przeciek.

– Nieważne.

Oddychali ciężko, w radiu śpiewały Pointer Sisters. Męczyli się na przednim siedzeniu, tak manewrując, aby nie uszkodzić skrzyni biegów. Przez przednią szybę widać było rozświetlone niebo nad miastem, na którego tle rysowała się sylwetka US-Bank Corporate Center, symbolu dobrego humoru Webba. Odpiął stanik Jeannie, chociaż nie wiedział, czemu tak się trudzi. Wyobraził ją sobie w krawacie i w policyjnym pasie i jego podniecenie wzrosło.

Policjantka Jenny Frankel także czuła się podniecona, ponieważ była młoda i entuzjastycznie nastawiona do swojej pracy. Szukała guza, prosiła się o niego, a wręcz modliła, kiedy więc zauważyła dwa samochody stojące w oddalonym kącie na parkingu przy kościele metodystów w Myers Park, postanowiła sprawdzić, co się tam dzieje. Po pierwsze, chór miał zajęcia wczoraj, a spotkania AA odbywały się zawsze w czwartki. Poza tym handlarze narkotyków byli wszędzie i niczego się nie bali. Cholera, to przecież jej obowiązek. Oczyści to miasto, odda je z powrotem skromnym i ciężko pracującym ludziom, nawet gdyby miała to być ostatnia rzecz, jakiej w życiu dokona.

Zaparkowała w cieniu, skąd nie było jej widać. Stała jednak na tyle blisko, że widziała jakiś ruch na przednim siedzeniu ostatniego modelu czarnej miaty, która wydawała jej się dziwnie znajoma. Policjantka podejrzewała, sugerując się fryzurami, że w środku jest dwóch mężczyzn. Wpisała numery rejestracyjne do terminalu w radiowozie i cierpliwie czekała, obserwując, jak dwaj geje całują się i pieszczą namiętnie. Kiedy na ekranie pojawiły się nazwiska zastępczyni komendantki Jeannie Goode i Brenta Webba, Jenny Frankel pośpiesznie opuściła swój punkt obserwacyjny. O tym, co zobaczyła, nie powiedziała nikomu poza sierżantem, z których umawiała się kilka razy w tygodniu na drinka. Sierżant także powiedział o tym tylko jednej osobie i w taki dyskretny sposób plotka docierała do coraz większej liczby ludzi.