Выбрать главу

Brazil miał za sobą długi dzień, ale nie chciał wracać do domu. Po pracy na skrzyżowaniu przebrał się i spędził osiem godzin w redakcji „Observera”. Dochodziła pierwsza w nocy. Czas płynął mu bardzo wolno. Pokręcił się trochę po drukarni, przyglądając się wstępnej fazie wędrówki gazety do jej końcowego miejsca przeznaczenia, jakim były psie budy i pojemniki z makulaturą. Patrzył na drukujące się egzemplarze jak zahipnotyzowany, chociaż tym razem nie mógł zobaczyć swojego nazwiska, ponieważ napisał jedynie krótką wzmiankę w dziale miejskim o wypadku w Mint Hill, w którym zginął przechodzień. Ofiarą był pijak i redaktor nocnej zmiany uznał, że wystarczy mała notka.

W końcu Brazil wsiadł do BMW i ruszył w stronę Trade Street. O tej porze nocy w mieście nie było bezpiecznie, doskonale o tym wiedział. Przejechał obok stadionu i stacji przekaźnikowej Duke Power i zatrzymał się w ślepej uliczce West Third. Stał tam stary, rozpadający się budynek, który wydawał się jeszcze straszniejszy niż późna pora. Andy siedział chwilę i rozmyślał o dokonanym tu morderstwie. Był przekonany, że ktoś musiał słyszeć strzały z pistoletu. Gdzieś był ktoś, kto wiedział. Brazil nie zgasił silnika. Sig Sauer leżał między przednimi fotelami, w zasięgu ręki.

Po chwili wysiadł i zaczął kręcić się po okolicy, oświetlając sobie drogę latarką. Był zdenerwowany, jakby się obawiał, że ktoś go obserwuje. Krew na chodniku zrobiła się już czarna, zlizywał ją jakiś opos. W świetle latarki oczy zwierzęcia jarzyły się bielą. Natychmiast zauważył intruza i czmychnął. W gałęziach drzew roiło się od owadów, błyszczały świetliki. W oddali słychać było przejeżdżający pociąg. Andy’emu po plecach przebiegły ciarki. Czuł w tym miejscu morderstwo. Wyczuwał złą energię, która kłębiła się tu, wiła i czekała, aby znowu się uaktywnić. Wszystkie te morderstwa były pospolite, popełnione z zimną krwią. Brazil wierzył, że potwór, który ich dokonywał, znany był ludziom nocy, ale strach nie pozwalał im tego ujawnić.

Brazil nie pochwalał prostytucji. Jego zdaniem za takie rzeczy nie powinno się płacić. Świadomość, że jest inaczej, wywoływała u niego przygnębienie, ponieważ wyobrażał sobie, co musi czuć nieatrakcyjny facet w średnim wieku, który wie, że nie zechce go żadna kobieta, jeśli jej za to nie zapłaci. Andy wyobrażał sobie również, co czuje kobieta, która obsługuje mężczyzn, aby mieć za co nakarmić dziecko, siebie lub uniknąć kolejnego lania, jakie sprawia jej alfons. Potworne niewolnictwo, przerażające i trudne do pojęcia. Aktualnie jednak Brazil nie miał najmniejszych złudzeń co do kondycji człowieka, biorąc pod uwagę fakt, że to nieludzkie zachowanie nie zmieniło się ani trochę od początku świata. Wyglądało na to, że zmianie uległ jedynie sposób życia i komunikowania się ludzi ze sobą oraz rodzaj broni, jakiej w stosunku do siebie używali.

Andy wsiadł do wozu i odjechał. Na poboczu drogi numer 277 zauważył jedną z tych żałosnych postaci. Spacerowała powolnym krokiem, z wypiętym biustem, ubrana w obcisłe dżinsy i skąpą, białą bluzeczkę robioną na drutach. Młoda prostytutka była wytatuowana i nie nosiła stanika. Brazil zwolnił i napotkał jej tępe spojrzenie, bez cienia strachu. Chociaż musiała być mniej więcej w jego wieku, prawie nie miała przednich zębów. Usiłował wyobrazić sobie, że z nią rozmawia i zabiera do swojego samochodu. Zastanawiał się, czym jest seks: skradzionym ogniem i mistycznym przeżyciem, chorą gorączką, która pozwala ludziom czuć władzę, jej nad nim, jego nad nią, choćby nawet przez ów jeden ciemny, poniżający moment. Wyobrażał sobie, jak ta dziewczyna naśmiewa się z klientów i nienawidzi ich, tak samo jak nienawidzi siebie samej i całego świata. Obserwował prostytutkę w tylnym lusterku, a ona też na niego patrzyła z lekkim, figlarnym uśmiechem, jakby czekając, aż chłopak podejmie decyzję. Kiedyś mogła być całkiem ładna. Brazil dodał gazu, widząc, jak zatrzymuje się obok niej jakaś furgonetka.

Następnego wieczora znowu był na ulicy, ale rzeczywistość wydawała mu się jakaś inna, dziwna i z początku myślał nawet, że to wybryk jego wyobraźni. Od chwili gdy wyjechał swoim BMW z redakcji, wszędzie napotykał policjantów w nieskazitelnie białych wozach patrolowych. Obserwowali go i jeździli za nim, aż powiedział sobie, że to nie może być prawda. Po prostu był zmęczony i wyobraźnia płatała mu figle. Wieczór toczył się leniwie, w informacjach dla prasy nie było żadnych raportów, chyba że Webb zdążył je już ukraść. Na skanerze też nie znalazł interesujących zgłoszeń, aż do chwili, gdy pojawiła się wiadomość o pożarze. Brazil nie tracił czasu. Ogień był potężny, widoczny na nocnym niebie w okolicach sektora Adam One, niedaleko miejsca, gdzie zbiegały się Nations Ford i York Roads. Andy poczuł, że rośnie mu poziom adrenaliny i ogarnęła go nerwowa energia. Za wszelką cenę chciał jak najszybciej znaleźć się na miejscu, gdy nagle usłyszał za sobą policyjną syrenę. Spojrzał w tylne lusterko.

– Cholera – zaklął.

Po chwili siedział już na miejscu dla pasażera w policyjnym radiowozie, odbierając mandat. Pożar dopalał się bez niego.

– Mam zepsuty szybkościomierz – próbował się tłumaczyć w taki trywialny sposób.

– Proszę go zreperować.

Policjantka nie była do niego przychylnie nastawiona i bardzo opieszała.

– Czy mogłaby się pani pośpieszyć? – grzecznie zapytał Andy. – Muszę przygotować materiał do gazety.

– Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, zanim złamał pan przepisy.

Wcale nie była miła.

Pół godziny później połączył się przez radio z gazetą, opuszczając już miejsce pożaru, który trawił opuszczony budynek. Płomienie jeszcze tańczyły na dachu, podczas gdy strażacy pompowali strumienie wody przez wybite szyby w oknach. W górze huczał helikopter z ekipą telewizyjnych wiadomości. Brazil informował redaktora działu miejskiego, co się zdarzyło.

– Niezamieszkany, stary magazyn. Brak ofiar – mówił do mikrofonu.

W tylnym lusterku zauważył jadący za nim radiowóz. To nie do wiary. Kolejny policjant miał go na oku.

– Tylko kilka linijek. – Usłyszał przez radio polecenie redaktora.

Z tym nie będzie problemów, ale w tej chwili miał ważniejsze problemy. Nie chodziło o wyimaginowane zagrożenie, nie mógł już sobie pozwolić na więcej mandatów czy punktów karnych. Zaczął prowadzić wóz w taki sposób, w jaki grywał w tenisa, serwując to tu, to tam, ścinając i wysyłając podkręconą piłkę nad głowę rywala. Co za dupki, pomyślał, gdy radiowóz wciąż siedział mu na ogonie. Jak wszyscy, Andy mógł znieść dużo, ale bez przesady.

– A więc tak – warknął.

Radiowóz jechał za nim prawym pasem. Brazil prowadził ze stałą prędkością i w pewnej chwili skręcił w lewo, w Runnymede Lane. Patrol jechał tuż za nim. Oba samochody zwolniły, zatrzymując się na czerwonym świetle. Andy nie oglądał się i nie zdradzał w żaden inny sposób, że jest świadomy problemu. Na pozór był zupełnie opanowany i usiłował nastroić radio, którego od lat nie używał. W ostatniej chwili przejechał na lewy pas, a policjant stanął obok niego, chłodno się uśmiechając. Brazil odwzajemnił uśmiech. Podstęp się udał. Był gotowy do walki. To wojna! Nie było odwrotu. Błyskawicznie ocenił sytuację. Oficer Martin, uzbrojony w służbową czterdziestkę, strzelbę i pistolet 350 V8, nie musiał myśleć.

Światła zmieniły się na zielone i Brazil wrzucił w swoim starym samochodzie luz, a następnie dodał gazu, jakby chciał wylecieć w kosmos. Oficer Martin także dodał gazu, tylko że jego potężnej mocy ford musiał jechać prosto. Był dopiero w połowie skrzyżowania, gdy Brazil kończył swój skręt w kształcie litery U i wjeżdżał w Barclay Downs. Następnie skręcił w Morrison i wybrał krętą uliczkę, kończącą się w ciemnej alejce w samym środku Southpark Mail, obok Dumpster.