Выбрать главу

Wypadek zdarzył się tam, gdzie zbiegały się obie Queens Road i Selwyn. Brazil natychmiast rozpoznał to miejsce. Nie spodziewał się jednak, że na poboczu stać będzie jakiś samochód. Był to nissan.

Gdy podjechał bliżej, zaskoczył go widok policjantki Michelle Johnson, która siedziała w środku i płakała. Zaparkował w pobliżu, wysiadł z samochodu i ruszył w stronę wozu policjantki. Szedł pewnym krokiem, jakby odpowiadał za to, co się tu działo. Zajrzał przez szybę od strony kierowcy i nagle poczuł wzruszenie na widok zapłakanej kobiety. Serce zaczęło mu mocniej bić. Policjantka nie spodziewała się tu nikogo o tak późnej porze i schwyciła pistolet, ale zaraz rozpoznała w nim dziennikarza, którego widziała już rano. Ochłonęła, ale ogarnęła ją wściekłość. Opuściła szybę w oknie.

– Odpieprz się ode mnie! – zawołała.

Patrzył na nią, niezdolny do najmniejszego ruchu. Michelle Johnson zapaliła silnik.

– Sępy! Pieprzone sępy! – zawołała.

Brazil stał bez ruchu, osłupiały. Zachowywał się tak dziwnie i nietypowo, jak na dziennikarza, że policjantka się uspokoiła. Odeszła jej ochota, aby odjechać, i oboje przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

– Chcę pani pomóc – powiedział bezbarwnym głosem Andy.

Światło ulicznej latarni skrzyło się na potłuczonym szkle i wsiąkało w ciemne plamy na chodniku. Ukazywało też pokiereszowane drzewo, na którym rozbił się mercedes. Pojawiły się świeże łzy. Michelle wytarła twarz dłońmi, a jej upokorzenie dopełniło się, gdy młody dziennikarz nie spuszczał z niej wzroku. Skuliła się i jęknęła, przytłoczona rozpaczą i świadomością, że pistolet mógłby położyć temu kres.

– Gdy miałem dziesięć lat – powiedział Andy – mój ojciec służył w tutejszej policji. Był mniej więcej w twoim wieku, gdy zginął na służbie. Czułem się wtedy podobnie jak ty.

Młoda kobieta spojrzała na niego i pociągnęła nosem.

– Ósma dwadzieścia dwie wieczorem, dwudziesty dziewiąty marca. Niedziela. Powiedzieli, że to jego wina – kontynuował Brazil drżącym głosem. – Był po cywilnemu, ścigał skradziony samochód, wyjechał poza swój rewir. Pomoc nie nadeszła w porę. Zrobił, co mógł, ale… – Przerwał i przełknął ślinę. – Nie miał szansy, aby opowiedzieć, co się właściwie stało. – Popatrzył w ciemność, wściekły na ulicę i noc, że wtedy zrabowano także część jego życia. Uderzył pięścią w dach wozu. – Mój ojciec nie był złym gliną! – zawołał.

Michelle Johnson milczała, czując w sobie okropną pustkę.

– Wołałabym być na jego miejscu – wyznała po chwili. – Wolałabym nie żyć.

– Nie. – Andy pochylił się, aby spojrzeć jej w oczy. – Nie. – Zobaczył jej lewą rękę, zaciśniętą na kierownicy, i ślubną obrączkę na palcu. Ścisnął ramię policjantki. – Nie zostawiaj nikogo – powiedział.

– Oddałam dziś odznakę – wyznała.

– Zmusili cię do tego? – spytał z oburzeniem. – Nie ma dowodu, że…

– Nikt mnie nie zmuszał. Sama tak chciałam – przerwała mu. – Uważają mnie za potwora. – Załkała.

Brazil wyprostował się nagle.

– Możemy to zmienić – zaproponował. – Pomogę ci.

Otworzyła drzwi samochodu i wsiadł do środka.

10

Judy Hammer podlewała właśnie rano kwiaty, gdy do jej gabinetu weszła Virginia. Jak zwykle miała ze sobą kawę i zdrowe śniadanie z Bojangles, tym razem dla odmiany tost z jajkiem na kiełbasie. Telefon na biurku dzwonił jak oszalały, ale komendantka była zajęta zraszaniem orchidei. Spojrzała na swoją zastępczynię bez słowa powitania. Judy Hammer znana była z krótkich, ostrych komunikatów, które wypowiadała z lekkim akcentem z Arkansas.

– Wiem. – Prysnęła wodą z plastikowej konewki. – Brał udział w pościgu, który zakończył się aresztowaniem dwóch przestępców. W pojedynkę przerwał całą serię włamań do sklepów Radio Shack, które były plagą tego miasta od ośmiu miesięcy.

Przyjrzała się egzotycznym, białym kwiatom i jeszcze raz spryskała je wodą. Wyglądała naprawdę świetnie w garsonce z czarnego jedwabiu w drobniutkie, różowe prążki i bluzce z wysokim kołnierzem, także z czarnego jedwabiu. Virginia doceniała gust szefowej. Była dumna, że pracuje dla kobiety, która jest tak elegancka i ma świetne nogi, a poza tym kocha ludzi i kwiaty.

– Poza tym w jakiś sposób udało mu się wydobyć prawdę od Michelle Johnson. – Judy wskazała głową na poranną gazetę, leżącą na jej biurku. – Ukręcił łeb przypuszczeniom, że to ona jest odpowiedzialna za śmierć tamtych biednych ludzi. Johnson nie odejdzie z policji. – Podeszła do drzewka cytrynowego, stojącego pod oknem, i zerwała zwiędłe liście z gałęzi, która zawsze rodziła owoce. – Rozmawiałam z nią dziś rano – kontynuowała. – Tyle się wydarzyło, a Brazil wczoraj nawet z nami nie jeździł. – Przerwała na chwilę robotę i spojrzała na swoją zastępczynię. – Miałaś rację, on nie powinien jeździć sam. Bóg jeden wie, do czego byłby zdolny, gdyby miał na sobie mundur. Chciałabym przenieść go do jakiegoś innego miasta, oddalonego od nas o co najmniej pięćset kilometrów.

Virginia uśmiechnęła się, widząc, jak jej szefowa troskliwie zrasza następną roślinę.

– Chcesz, aby on w dalszym ciągu dla nas pracował – powiedziała. Zaszeleścił papier, gdy sięgnęła do torby ze śniadaniem.

– Jesz za dużo śmieci – upomniała ją Judy. – Gdybym ja pochłaniała tego tyle, co ty, byłabym gruba jak beczka.

– Brazil dzwonił dziś do mnie. – Virginia rozpakowała wreszcie swoje śniadanie. – Wiesz, czemu zaparkował na tyłach sklepu Radio Shack?

– Nie. – Judy przeniosła wzrok z afrykańskich fiołków na swą zastępczynię.

Pięć minut później komendantka szła korytarzem na pierwszym piętrze. Nie wyglądała na osobę przyjaźnie nastawioną do świata. Napotkani policjanci kłaniali się jej i oglądali się za szefową ze zdziwieniem. Podeszła do jakichś drzwi i otworzyła je z impetem. Funkcjonariusze po cywilnemu, którzy znajdowali się w środku, byli zdumieni widokiem komendantki. Jeannie Goode była właśnie w trakcie odprawy z podwładnymi.

– Wszystkie, mam na myśli wszystkie informacje, jakie docierają do dyżurnego kapitana… – mówiła, zanim nie przerwała na widok idącej w jej stronę przełożonej.

Instynktownie od razu spodziewała się kłopotów.

– Zastępczyni komendantki, Jeannie Goode – odezwała się Judy głośno, aby wszyscy słyszeli. – Czy wiesz, co to jest nękanie?

Z twarzy Jeannie odpłynęła cała krew. Wydawało jej się, że zaraz zemdleje, i oparła się plecami o tablice, podczas gdy struchlali policjanci stali bez ruchu. Goode nie mogła uwierzyć, że szefowa upomina ją w obecności trzydziestu trzech szeregowych, ulicznych gliniarzy z rewiru David One, dwóch sierżantów i jednego kapitana.

– Może pójdziemy na górę do mojego gabinetu? – zaproponowała, uśmiechając się słabo.

Judy skrzyżowała ramiona na piersiach i stanęła na wprost oddziału policji.

– Myślę, że wszyscy mogą na tym skorzystać – powiedziała spokojnym tonem. – Doniesiono mi, że policjanci śledzili po całym mieście dziennikarza z „Observera”.

– Kto tak powiedział? – wybuchnęła Jeannie. – On? I uwierzyłaś mu?

– Nie powiedziałam, że wiem o tym od niego – odparła komendantka.

Milczała dłuższą chwilę i cisza, jaka zapanowała w pokoju, przyprawiła Jeannie Goode o dreszcze. Pomyślała o różowych pigułkach, które trzymała w szufladzie biurka. Niestety, trzecie piętro było bardzo daleko.