Выбрать главу

– Przełóż to i zadzwoń do porucznik West – poleciła. – Poproś ją o spotkanie w moim gabinecie w południe.

11

Nazwa Presto Grill była akronimem od Prędko, Rewelacyjnie, Ekspresowo Służymy, Tylko Opłać. Bar wcale nie znajdował się w najlepszej części miasta. Każdy gliniarz z okręgu Charlotte-Mecklenburg wiedział, że w każdy piątek Judy Hammer i Virginia West jadały tam lunch. Informację o tym przekazywano sobie dużo bardziej precyzyjnie, niż się wydawało gliniarzom i niż przypuszczały obie kobiety, żaden oficer na służbie bowiem nie chciałby ryzykować, że komendantce lub jej zastępczyni stanie się coś złego podczas jego dyżuru.

Maleńki grill przypominał lokale z lat czterdziestych. Znajdował się na West Trade Street, w pobliżu zaniedbanych parkingów, niedaleko kościoła baptystów Mount Moriah Primitive. Gdy dopisywała pogoda, Judy lubiła chodzić tam z biura policji spacerkiem, tak jak tego dnia. Virginia nigdy nie chodziła piechotą, gdy mogła gdzieś dojechać samochodem, ale w tym wypadku dostosowywała się do zwyczajów szefowej.

– Przyjemny zestaw – pochwaliła Judy swą zastępczynię, która postanowiła zostawić w domu mundur i miała na sobie czerwoną bluzkę i granatowe spodnie. – Czemu nigdy nie nosisz spódnic? – zapytała.

Nie krytykowała jej, była jedynie ciekawa. Virginia miała świetną figurę i szczupłe, zgrabne nogi.

– Nienawidzę spódnic – odpowiedziała teraz, ciężko oddychając, ponieważ szefowa narzuciła ostre tempo marszu. – Uważam, że pończochy i wysokie obcasy to wynik męskiej zmowy. To wiązanie stóp. Okaleczanie nas. Spowolnianie naszych ruchów.

Złapała oddech.

– Interesujące – stwierdziła Judy Hammer.

Troy Saunders, policjant z rewiru David One, zauważył je pierwszy i natychmiast umknął, skręcając w Cedar Street. Był sztywny z przerażenia, niezdolny do podjęcia decyzji, co dalej. Czy powinien ostrzec kumpli? Nagle, jak nocny koszmar, przypomniała mu się wizyta komendant Hammer podczas odprawy i surowe ostrzeżenie, aby policjanci nie śledzili obywateli, nie nękali ich i nie jeździli za nimi bez powodu. Czy w oczach szefowej wyglądałoby to jak nękanie, gdyby on, Saunders, zrobił coś takiego, że obie poczułyby się szpiegowane podczas lunchu? Chryste. Saunders zatrzymał się na najbliższym parkingu. Serce waliło mu jak młotem.

Zerknął w lusterko na stojące obok samochody, wciąż bijąc się z myślami, jak postąpić. Zdecydowanie, gra nie była warta świeczki. Tym bardziej że uczestniczył w tym spotkaniu i słyszał każde słowo, jakie komendant Hammer skierowała do Jeannie Goode. Komendantka z pewnością mogłaby sprawdzić, że brał udział w tej odprawie, siedział trzy krzesła od niej. Łatwo dobrałaby mu się do skóry za niesubordynację i nieprzestrzeganie poleceń. Pamiętał jej świdrujący wzrok, gdy mówiła: „Następnym razem odpowiesz za to”. Saunders nie włączył nawet radia. Zaparkował w najdalszym kącie płatnego parkingu i zapalił papierosa.

Dochodziła za dwadzieścia dwunasta i wszyscy stali klienci zajęli już ulubione miejsca przy barze. Ostatni pojawił się Gin Rummy, który jak zwykle miał w tylnej kieszeni banana, zachomikowanego na później, gdyby znowu poczuł się głodny, prowadząc swoją czerwonobiałą taksówkę Ole Dixie.

– Możesz mi zrobić hamburgera? – zapytał Spiker, który stał przy grillu.

– Pewnie, hamburger dla ciebie – odpowiedział ten, naciskając prasę do bekonu.

– Wiem, że jest wcześnie.

– Człowieku, wcale nie jest wcześnie. – Spike wyczyścił grill i położył na nim bułkę. – Rummy, kiedy ostatni raz patrzyłeś na zegarek?

Tak zwracali się do niego przyjaciele. Rummy uśmiechnął się i z zakłopotaniem pokręcił głową. Zwykle jadał tu śniadania, ale tego dnia przyszedł trochę później. Te dwie białe kobiety najwyraźniej także były stałymi gośćmi. Może tu tkwił problem. Trudno mu się było w tym połapać. Znowu potrząsnął głową, skrzywił się i przesunął banana, aby go nie rozgnieść.

– Czemu nosisz tam banana? – zapytał go siedzący obok Jefferson Davis, który był operatorem żółtego traktora i przechwalał się, że budował US-Bank. – Wsadź go do kieszeni koszuli. – Puknął Rummy’ego w kieszeń naszytą na koszulę w czerwoną kratkę. – Wtedy na pewno na nim nie usiądziesz.

Mężczyźni siedzący przy barze, a było ośmiu, rozpoczęli dyskusję o bananie Rummy’ego i propozycji Davisa. Niektórzy jedli wołowinę w sosie, inni smażoną wątróbkę z kapustą.

– Jeśli wsadzę go do kieszeni na piersi, będę go cały czas widział – Rummy usiłował wyłożyć im swoją filozofię. – I wtedy zjem go szybciej. Rozumiecie? Nigdy nie wytrwałby do trzeciej lub czwartej.

– No to włóż go do kasetki w desce rozdzielczej.

– Tam nie ma miejsca.

– A na siedzeniu pasażera z przodu? Twoi klienci jeżdżą z tyłu, prawda?

Spike podał mu hamburgera, jak zwykle z podwójnym sosem jogurtowym zamiast majonezu, podwójnym amerykańskim serem i smażonymi cebulkami.

– Nie da rady. Czasami z przodu kładą jakieś bagaże. – Rummy delikatnie podzielił na pół swój lunch. – Zdarza się też, że biorę czterech klientów z przystanku autobusowego i wtedy jeden siada z przodu. Kiedy widzą banana, myślą, że jem podczas pracy.

– No tak, ale przecież jesz, człowieku.

– O to chodzi.

– To prawda.

– Tak, bracie.

– Ale nie, gdy kogoś wiozę, wtedy nie jem.

Rummy pokręcił głową, przeżuwając kęs hamburgera. Banan wciąż pozostawał w tylnej kieszeni spodni, tam gdzie jego miejsce.

Judy Hammer nie pamiętała, kiedy ostatni raz w Presto było tak głośno. Przyglądała się facetom przy barze, spodziewając się, że w każdej chwili mogą zacząć bójkę. Wyglądało na to, że jeden z nich powiedział drugiemu, aby włożyć coś gdzie indziej, a inni też byli tego zdania. Judy od dawna z nikim nie walczyła, jeśli nie liczyć kłótni z Sethem. Oczywiście, nie była głupia. Wiedziała, że po okolicy krążyło co najmniej dwadzieścia radiowozów, z których śledzono każdy kęs sałatki nakładanej przez nią na widelec. Irytowało ją to, ale nie winiła swoich policjantów, a nawet doceniała ich troskę i uwagę. To było wręcz wzruszające, chociaż domyślała się, że tak naprawdę przede wszystkim dbali o swoją skórę, a dopiero potem o bezpieczeństwo szefowej.

– Zapewne powinnam dać jej reprymendę na osobności. – Nawiązała do porannego zdarzenia.

Virginia życzyłaby sobie, aby szefowa ochrzaniła Jeannie Goode przed całym departamentem policji w liczbie tysiąca sześciuset policjantów lub na spotkaniu rady miasta transmitowanym przez telewizję.

– Niepotrzebnie robisz sobie wyrzuty – odrzekła dyplomatycznie, kończąc frytki.

– Przysięgam, że mają tu rewelacyjne jedzenie – powiedziała komendantka. – Spójrz na te rumsztyki. Świeżutkie, że palce lizać.

Virginia obserwowała, jak Spike przygotowywał dania, zwijając się jak w ukropie i trzaskając pokrywkami. Faceci przy barze wciąż się spierali, gdzie ukryć skradzione rzeczy, może nawet chodziło o narkotyki. W skrytce w desce rozdzielczej. Pod fotelem. Trzymać je przy sobie. Była zdumiona, jak bezczelni potrafią być w obecnych czasach przestępcy. Chociaż obie były po cywilnemu, wszyscy wiedzieli, kim są, a przenośne radio Virginii stało włączone na stole obok niej. Ale czy tym cwaniakom to przeszkadzało? Czy mieli chociaż trochę respektu dla prawa?

– Posłuchaj – odezwał się jeden z nich, wskazując palcem na gościa w czerwonej koszuli w kratkę.

– Chcesz wiedzieć, co z tym zrobić? Dam ci radę. Zjedz go. Szybko, zanim ktoś zauważy. I co wtedy powiedzą, ha?

– Nic nie powiedzą.

– Ani słowa.

– Masz rację.

– Rummy, siedzenie na nim to kiepskie wyjście – odezwał się Spike. – Poza tym, u nas możesz dostać bez porównania lepsze. Najwyższej jakości, importowane, za dobrą cenę. Codziennie świeży towar. – Złożył omlet z szynką i serem. – Ale co z tego? Codziennie przychodzisz tu z tą samą cholerną rzeczą wetkniętą do tylnej kieszeni. Po co? Może ci się wydaje, że to robi wrażenie na kobietach? Myślą, że cieszysz się na ich widok?