Pierwszą rzeczą, jaką Andy zauważył po przyjściu do pracy, była róża, nie pierwsza zresztą, którą Tommy Axel postawił mu na biurku. Kwiat był smutny i bez wyrazu, z gatunku tych sprzedawanych w nowo otwieranych sklepach, gdzie przy ladzie oferuje się ciemnoczerwoną, ciasno zwiniętą namiętność za dolara dziewięćdziesiąt osiem centów. Wciąż była zapakowana w przezroczysty celofan, a Axel wstawił ją w butelkę po wodzie Snapple. Tommy był krytykiem muzycznym i Brazil wiedział, że przyglądał mu się teraz bezczelnie, oczekując na reakcję. Andy wyciągnął spod biurka kartonowe pudełko.
Jeszcze nie skończył się tu urządzać, ale bynajmniej nie dlatego, że otrzymał jakieś czasochłonne zadanie. Nie przydzielono mu żadnego tematu, skończył jedynie pierwszy szkic artykułu o policyjnej szkole dla wolontariuszy, który zresztą sam postanowił napisać. Rozbudowywał, skracał i szlifował ten materiał w nieskończoność, przerażała go bowiem wizja bezczynnego siedzenia w redakcji. Z tego samego powodu przeglądał wszystkie sześć wydań gazety, wiszących na drewnianych drążkach obok miejskich książek telefonicznych. Często czytał też tablice z ogłoszeniami i co pewien czas sprawdzał swoją pustą skrzynkę na listy, jak również bardzo skrupulatnie i celowo powoli zajmował się przenoszeniem rzeczy z biurka, które zajmował poprzednio, na nowe miejsce odległe zaledwie o dwanaście metrów.
Był wśród nich służbowy notes z kilkoma ważnymi telefonami do różnych stacji telewizyjnych i programów oraz do filatelistów i Ricka Flaira, które obecnie stały się już całkowicie bezużyteczne. Poza tym puste notatniki, długopisy, ołówki, kopie tekstów, plany miasta, a niemal wszystko to mógł bez problemu zmieścić w teczkę, którą kupił na wyprzedaży w sklepie Belk, zaraz po tym, gdy dostał stałą pracę w gazecie. Teczka była z błyszczącej, czerwonawej skóry, miała mosiężne okucia i Brazil czuł się bardzo dumny, gdy zaciskał na niej palce.
Nie posiadał żadnych zdjęć, które mógłby ustawić na biurku, był bowiem jedynakiem, nie miał nawet ulubionego psa lub kota. Przyszło mu do głowy, że mógłby zadzwonić do domu i sprawdzić, co się dzieje. Kiedy wrócił po porannym bieganiu, aby wziąć prysznic i przebrać się, jego matka robiła to co zwykle: spała na kanapie w dużym pokoju, a telewizor był włączony na jakąś mydlaną operę, z której matka i tak później nic nie pamiętała. Pani Brazil codziennie oglądała mydlane opery na kanale siódmym, ale nigdy nie potrafiła opowiedzieć fabuły. Telewizja dawała jej jedyny kontakt z ludźmi, jeśli nie liczyć spotkań z synem.
Pół godziny po tym, gdy Brazil pojawił się w redakcji, na jego biurku zadzwonił telefon. Całkowicie go to zaskoczyło. Chwycił słuchawkę, a serce zabiło mu szybciej, gdy rozglądał się wokół, zastanawiając się, kto wiedział, że tutaj pracuje.
– Andy Brazil – odezwał się bardzo profesjonalnie.
Natychmiast rozpoznał ciężki oddech i głos tej samej kobiety, która od miesięcy do niego telefonowała. Brazil wyobrażał ją sobie leżącą na kanapie lub na rozesłanym łóżku, gdzie sprawiała sobie przyjemność.
– W moim ręku – usłyszał niski, drżący głos. – Mam go. Wślizguje się i wyślizguje jak wąż…
Brazil rzucił słuchawkę na widełki i posłał oskarżające spojrzenie Axelowi, ale on rozmawiał właśnie z jakimś specjalistą od żywienia. Andy po raz pierwszy w życiu dostawał obsceniczne telefony. Z podobną, a nawet bardziej dosłowną, sytuacją zetknął się przedtem tylko raz, gdy pucował swoje BMW w myjni samochodowej Wash & Shine niedaleko stacji benzynowej Corneliusa. Pod myjnię podjechał jakiś facet o twarzy jak pizza, zatrzymał żółtego volkswagena i zapytał Brazila, czy chce zarobić dwadzieścia dolarów.
W pierwszej chwili Andy pomyślał, że facet proponuje mu, aby umył jego samochód, widząc, jak fachowo zajmuje się własnym autem. Mylił się jednak. Po usłyszeniu właściwej propozycji Brazil puścił na faceta strumień wody z węża zupełnie za darmo. Zapisał też numer rejestracyjny tego sukinsyna i wciąż nosił go w portfelu, mając nadzieję, że pewnego dnia go dopadnie. To, co zaproponował mu mężczyzna z volkswagena, było przestępstwem przeciw naturze, tak by to określiło konserwatywne prawo Karoliny Północnej. I tego właśnie chciał ów facet w zamian za swoje pieniądze. Brazil nie wyobrażał sobie, jak można robić coś takiego z obcym. On sam nie pił nawet z tej samej butelki, co ktoś, kogo znał.
Andy nie był naiwny, ale wiedział, że jego seksualne doświadczenia z Davidson są znacznie uboższe niż chociażby kolegi z pokoju. W ciągu ostatniego semestru na roku dyplomowym większość nocy spędził w męskiej toalecie w budynku biblioteki college’u. Była tam całkiem wygodna kanapka i podczas gdy jego kolega spał z dziewczyną, on spał z książkami. Nikt się niczego nie domyślał, może z wyjątkiem portierów, którzy regularnie widywali Brazila wychodzącego z gmachu około szóstej rano, chociaż nie widzieli go przedtem wchodzącego. Wracał potem do swojego mieszkanka, które dzielił z kolegą. Oczywiście, mieli osobne pokoje, ale ściany były cienkie i nie mógł się skupić, gdy aktywność Jennifer i Todda wzrastała. Słyszał każde ich słowo i wszystko, co robili.
Od czasu do czasu Brazil umawiał się na randki z Sophie, która pochodziła z San Diego. Trwało to przez wszystkie lata college’u. Nigdy jednak nie był w niej zakochany i być może dlatego dziewczyna przestała panować nad swoimi emocjami. Zapewne to właśnie było powodem, że nie odniosła sukcesu w nauce. Najpierw straciła na wadze, później zaś utyła. Zaczęła palić, ale szybko rzuciła papierosy, potem zachorowała na mononukleozę i wyzdrowiała, aż w końcu poszła do psychoterapeuty i wszystko mu opowiedziała. Żaden z tych faktów nie okazał się jednak afrodyzjakiem, na co liczyła Sophie, ale na ostatnim roku jej stan się ustabilizował i podczas ferii zimowych poszła do łóżka z nauczycielem gry na fortepianie. Potem wyznała swój grzech Brazilowi. Analizowali całą sprawę w jej saabie i w jej pokoju w akademiku. Sophie była doświadczona, chętna i przygotowywała się do studiów medycznych. Z wielką ochotą i cierpliwie tłumaczyła mu, jak funkcjonuje ludzki organizm, on zaś był otwarty na takie badania, chociaż w zasadzie nie widział ich potrzeby.
O pierwszej po południu Andy zalogował się do swojego komputera i właśnie miał po raz kolejny przejrzeć tekst o szkole policyjnej, gdy przy jego biurku pojawił się redaktor Packer. Ed Packer miał co najmniej sześćdziesiątkę, falujące, siwe włosy i szare oczy, patrzące z dystansem. Nosił niegustowne krawaty, byle jak zawiązane, rękawy koszuli miał zwykle podwinięte. Był dość tęgi, lubił obszerne spodnie, a jedną rękę zawsze wtykał za pasek, upychając wyłażącą koszulę. Robił to i tym razem. Brazil spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
– Wygląda na to, że dziś jest ta noc – powiedział Packer, gdy uporał się już z koszulą.
Andy doskonale wiedział, o co chodzi, i przebił pięścią powietrze, jakby właśnie wygrał US Open.
– Tak! – wykrzyknął.
Packer nie mógł się powstrzymać i zerknął na tekst, widniejący na monitorze komputera. Najwyraźniej przyciągnął jego uwagę, bo wyjął okulary z kieszeni na piersiach.
– To coś w rodzaju relacji z pierwszej ręki o tym, jak było w szkole policyjnej – wyjaśnił speszony Andy, niepewny reakcji tamtego. – Wiem, że nie była zamówiona, ale…