Выбрать главу

Wszyscy wybuchnęli śmiechem, poza Virginią West, szefową miejskiego wydziału dochodzeniowego. Była gotowa natychmiast wezwać tu kilku swoich ludzi i rozerwać ten krąg, wyśledzić wszystkich wspólników, nawet w samej Kolumbii, i pozamykać do więzienia.

– Narkotyki – szepnęła do szefowej.

Judy była pochłonięta myślami i wciąż tak wściekła na Jeannie Goode, że czuła, jak burzy się w niej krew. Jak ta głupia, zadufana w sobie suka śmiała narazić na szwank reputację całego departamentu policji, a zwłaszcza kobiet. Komendantka nie pamiętała już, kiedy ostatni raz coś ją do tego stopnia wyprowadziło z równowagi. Zauważyła, że Virginia także jest rozdrażniona, i to sprawiło jej ulgę. Niewiele osób zdawało sobie sprawę z odpowiedzialności i stresu, jakie są udziałem kogoś na kierowniczym stanowisku. Virginia West była ze wszech miar uczciwa i prawa. Doskonale wiedziała, co znaczy nadużywanie władzy.

– Czy możesz w to uwierzyć? – zapytała teraz, z wściekłością gniotąc serwetkę i patrząc na handlarza narkotyków w czerwonej koszuli w kratkę, któremu z tylnej kieszeni spodni wystawał banan. – Czy wierzysz w ludzi?

Judy potrząsnęła głową, hamując narastającą złość.

– Nie – powiedziała. – Zawsze mnie zdumiewa… Przerwała i obie zaczęły się wsłuchiwać w komunikat nadawany właśnie przez radio.

– Do wszystkich patroli w rejonie, West Trade numer sześćset. Napad w toku, uzbrojony biały mężczyzna w autobusie, rabuje pasażerów…

Policjantki zerwały się na równe nogi i wybiegły z baru, kierując się w stronę dworca greyhoundów, który był zaraz obok. Natychmiast zgłosiły się radiowozy z rewiru David One, ale żaden z nich nie znajdował się wystarczająco blisko miejsca przestępstwa. Zdziwiło to komendantkę, która z pewnym trudem biegła w pantoflach na wysokich obcasach. Virginia była tuż za nią. Okrążyły dworzec i skierowały się w stronę autobusu z czterdziestoma siedmioma miejscami dla pasażerów, który z otwartymi drzwiami stał na swoim stanowisku.

– Będziemy udawać pasażerki – wyszeptała Virginia, gdy zwolniły.

Judy pokiwała głową, rozumiejąc, co zamierza jej zastępczyni.

– Wchodzę pierwsza – rzuciła.

Virginia wyobrażała to sobie nieco inaczej, ale absolutnie nie chciała w tej chwili, ani zresztą nigdy, udowadniać, że komendant Hammer zapomniała, jak to jest być gliniarzem. Obcasy szefowej głośno stukały na metalowych stopniach, gdy z uśmiechem wchodziła do autobusu jak nieświadoma niczego kobieta, mająca zamiar wybrać się w podróż. Pasażerowie siedzieli sparaliżowani ze strachu i sterroryzowani przez tajemniczego, młodego białego mężczyznę, który chodził między fotelami i zabierał portfele, pieniądze, biżuterię, wrzucając to wszystko do plastikowego worka na śmiecie.

– Przepraszam – zagadnęła uprzejmie Judy, chociaż nikt z pasażerów jej nie słuchał.

Mężczyzna, zwany Czarodziejem, odwrócił się i spojrzał na elegancką kobietę w wytwornym kostiumie. W tej samej chwili komendantka zauważyła w jego ręku pistolet. Jej uśmiech zbladł, a twarz stężała, podobnie jak tej następnej kobiecie, która weszła zaraz za nią. Nieźle. Te suki wyglądały na dziane.

– Czy to autobus do Kannapolis? – zapytała ta starsza, w czerni.

– To autobus, w którym oddacie mi swoje pieniądze.

Czarodziej wycelował w jej stronę dwudziestkędwójkę.

– Dobrze. Nie chcę żadnych kłopotów – powiedziała ta w czarnym kostiumie.

Czarodziejowi wydawało się, że wyglądała na bardzo przestraszoną, jakby zaraz miała zemdleć lub zsikać się w majtki. Trzęsąc się jak osika, podeszła do niego bliżej, grzebiąc w swojej dużej, skórzanej torbie. Czarodziej ją też miał ochotę skonfiskować, dla swojej matki. Może również te czarne pantofle? Ciekawe, jaki to rozmiar? Wciąż jeszcze zastanawiał się nad kwestią butów, gdy ta suka kopnęła go znienacka ostrym czubkiem pantofla tak mocno w goleń, że aż ugryzł się w język. Nagle w jej ręku pojawiła się wielka spluwa, którą mu przystawiła do głowy, ktoś wyrwał mu pistolet i chwilę potem leżał już między fotelami twarzą do ziemi, a ta druga suka zakładała mu plastikowe kajdanki na nadgarstki.

– Ludzie, chwileczkę. To za mocno – jęknął Czarodziej, czując, że drętwieją mu ręce. – Chyba złamałem nogę.

Pasażerowie w autobusie gapili się na nich z otwartymi ustami i w całkowitym milczeniu, przyglądając się, jak dwie eleganckie damy wyprowadzały z autobusu tego skurczybyka, bandytę. Nadjechały radiowozy na sygnale, migające niebieskoczerwonymi światłami, i wtedy wszyscy w autobusie nagle zdali sobie sprawę z tego, co się stało.

– Dzięki ci, Jezu – westchnął ktoś.

– Rany boskie.

– To istny cud.

– Batman i Robin!

– Podajcie tu tę torbę, abym mógł wyjąć swój złoty łańcuszek.

– Ja chcę z powrotem moją obrączkę.

– Proszę, aby wszyscy zostali na swoich miejscach i niczego nie ruszali – rozkazał policjant, który wszedł do autobusu.

Saunders miał nadzieję, że komendantka nie zauważy, jak wysiadał z radiowozu.

– Gdzie byłeś? – zapytała go jednak, szybko podchodząc do auta. Następnie zwróciła się do porucznik West. – Nie wydaje ci się to trochę dziwne? Zwykle kręcą się po okolicy, gdy przychodzimy na śniadanie.

Virginia także tego nie rozumiała, nabrała jednak szacunku do spódnicy i wysokich obcasów swojej szefowej. Nie tylko nie spowolniły jej ruchów, ale pantofle jeszcze się na coś przydały. Była z niej dumna, gdy wróciły do grilla, aby uregulować rachunek. Faceci przy barze palili papierosy, wciąż się sprzeczając, nieświadomi, co zaszło tuż obok, na dworcu autobusowym. Virginia pomyślała, że handlarze narkotyków nie przejmują się, kiedy ktoś napada na niewinnych ludzi. Rzuciła im złowieszcze spojrzenie, podczas gdy szefowa dopijała swoją mrożoną herbatę, zerkając przy tym na zegarek.

– No dobrze, musimy już wracać – stwierdziła.

Andy Brazil dowiedział się o incydencie na dworcu autobusowym z włączonego skanera, podczas pracy nad tekstem o długofalowych konsekwencjach gwałtów i efektach, jakie tego typu czyny wywierały na rodzinach ofiar. Zanim zdążył zjechać windą, wsiąść do samochodu i dotrzeć na West Trade, cały dramat miał już swój finał w areszcie.

Virginia West i Judy Hammer właśnie wychodziły, gdy dobiegał do Presto Grilla. Zdumiony Brazil zatrzymał się i utkwił w nich wzrok. Po pierwsze, nie mógł zrozumieć, dlaczego dwie najwybitniejsze kobiety w mieście jadają w takiej spelunce. Poza tym, nie był w stanie pojąć, jak mogły spokojnie kończyć lunch, gdy tuż obok, pięćdziesiąt metrów stąd, zagrożone było ludzkie życie, a one z pewnością o tym wiedziały. Virginia miała przy sobie policyjne radio.

– Andy. – Pani Hammer uśmiechnęła się na powitanie.

Virginia West rzuciła mu zachęcające spojrzenie, więc zaczął zadawać pytania. Obie kobiety ubrane były elegancko, a w czarnej, skórzanej torebce komendant Hammer znajdował się sekretny schowek na pistolet. Brazil domyślał się, że schowała tam też swoją policyjną odznakę. Podobał mu się sposób, w jaki napinały się jej łydki, gdy odchodziła. Idąc w kierunku dworca autobusowego, zastanawiał się, jak wyglądały łydki porucznik West. Policjanci zwijali się jak w ukropie, spisując zeznania, a było tego sporo. Brazil naliczył czterdziestu trzech pasażerów, nie licząc kierowcy, z którym przeprowadził całkiem interesujący wywiad.