Virginia wracała do centrum miasta, zastanawiając się, czemu jej pasażer jest taki milczący. Może był na nią zły, że unikała przyjmowania zgłoszeń, a przynajmniej tak to wyglądało. Jak by sama się czuła w takiej sytuacji, gdyby odwrócić role? To nie było w porządku z jej strony i miał prawo ją za to znielubić. Zrobiło jej się wstyd. Włączyła skaner i podniosła mikrofon.
– Siedemset – powiedziała.
– Siedemset – zgłosił się dyżurny dyspozytor.
– Tu dziesięć osiem.
Brazil nie wierzył własnym uszom. Zastępczyni komendantki właśnie powiedziała przez radio, że jest na służbie, co oznaczało, że chce przyjmować zlecenia jak każdy inny patrol w mieście. Oboje byli gotowi stawiać czoło kłopotom, które już wkrótce się pojawiły. Ich pierwsze zlecenie dotyczyło kościoła katolickiego pod wezwaniem Naszej Pani Pocieszycielki.
– Sprawdźcie głośną muzykę, dochodzącą z lokalu w centrum handlowym po drugiej stronie ulicy – dostali zlecenie przez radio.
Dyspozytor nie bez przyczyny miał przezwisko Radar. Zaczął swoją karierę zawodową w North Carolina Highway Patrol, gdzie wsławił się maniackim namierzaniem wszystkiego, co się ruszało: samochodów, ciężarówek, przechodniów, nisko przelatujących samolotów, balonów napełnionych helem i łapaniu wszystkich na przekroczeniu limitu prędkości. Po prostu uwielbiał posługiwać się radarem. Zaczajał się na autostradach i zatrzymywał tych, którzy łamali przepisy drogowe, śpiesząc się na ważne spotkania lub uciekając przed czymś. Kiedy Radar przeszedł na emeryturę, zaczął nową karierę jako dyspozytor. Jego koledzy pracujący pod numerem dziewięćset jedenaście wierzyli, że Radar potrafił wyczuć problem, zanim się jeszcze pojawił. Weźmy, na przykład, to wezwanie do kościoła katolickiego. Radar miał przeczucie, naprawdę złe przeczucie.
Przekazał więc to wezwanie porucznik West, ponieważ uważał, że żadna kobieta nie powinna nosić munduru, no chyba że jest pod nim zupełnie naga i w dodatku na okładce tych pism, które sam bardzo lubił oglądać. Oprócz kierowania się intuicją, Radar doskonale wiedział, że spelunę Fat Man’s Lounge prowadziła grupa zbirów wyznających podobną jak on sam filozofię na temat miejsca kobiety. Radar osobiście znał Colta, wykidajłę z tego lokalu, i wiedział, że nie będzie zachwycony, kiedy wkroczy tam Virginia West, ze swoją odznaką, dupą i dużymi cyckami.
Ona jednak nie zdawała sobie z tego sprawy, gdy zapalała papierosa i skręcała w Stateville Avenue. Wskazała ruchem głowy na terminal danych.
– Mnie zajęło czterdzieści minut, aby nauczyć się, jak to działa – powiedziała Brazilowi. – Ty masz dziesięć.
W kościele katolickim pod wezwaniem Naszej Pani Pocieszycielki odbywała się nocna impreza muzyczna i na pobliskim parkingu stało mnóstwo samochodów. W ciemnościach żarzyły się kolorowe witraże, przedstawiające sceny z życia Jezusa.
– Jesteś pewna, że to nie ktoś z baru skarżył się na imprezę w kościele? – zastanawiał się Brazil.
Virginia także była zdziwiona. Do diabła, jak ktoś z kościoła mógł słyszeć cokolwiek poza śpiewem chóru, któremu towarzyszyły gitary, organy, perkusja i skrzypce? Skręciła w stronę centrum handlowego, które znajdowało się dokładnie na wprost kościoła, i wjechała na parking. Fat Man’s Lounge zajmował się zupełnie inną działalnością niż kościół. Przed wejściem kręciło się kilku podejrzanych typków, pijących piwo, palących i gapiących się na ulicę.
Brazil nie słyszał najmniejszego nawet hałasu, z klubu nie dochodził żaden dźwięk. Zaczął podejrzewać, że ktoś z kościoła złożył skargę tylko po to, aby wywołać bójkę w Fat Man’s, który faktycznie był podejrzaną speluną. Parafianie z pewnością woleliby mieć po drugiej stronie ulicy inne sąsiedztwo, coś bardziej przyzwoitego i związanego z rodziną, na przykład wypożyczalnię wideo czy bar dla sportowców. Goście spod klubu nieprzyjaznym wzrokiem przypatrywali się policjantce, która wysiadła z radiowozu. Oboje ruszyli w stronę komitetu powitalnego.
– Podobno są tu jakieś hałasy? – zapytała Virginia. – Otrzymaliśmy skargę.
– Jedyne hałasy dochodzą stamtąd – odrzekł jeden z typków, wskazując głową w stronę kościoła. Leniwie pociągnął z butelki łyk piwa.
– Powiedziano nam, że to wy hałasujecie – upierała się porucznik West.
Skierowała się do drzwi, Brazil ruszył za nią, a zebrane przed drzwiami typki niechętnie zrobiły im przejście. Fat Man’s był ponurą, ciemną speluną.
W potwornie zadymionym pomieszczeniu grała muzyka, ale niezbyt głośno. Przy drewnianych stołach siedzieli faceci, pili i gapili się na kobietę na scenie, która kołysała ociężale swoim nagim ciałem, potrząsała piersiami, odziana jedynie w stringi i chwościki na brodawkach. Brazil nie chciał zbyt natrętnie się jej przyglądać, ale był niemal pewien, że na lewej piersi miała wytatuowaną jaskrawożółtą planetę Saturn z pierścieniami. Bez wątpienia były to największe piersi, jakie widział w życiu.
Striptizerka, której sceniczne imię brzmiało Minx, potrzebowała kolejnego valium. Poza tym chciało jej się pić i palić, no i pojawiły się te cholerne gliny. Która to godzina? Zaczęła się obracać w odwrotną stronę, a potem na przemian to w jedną, to w drugą. Zwykle podnieca to facetów, ale tej nocy zebrał się tu tłum skąpców, ponurych jak cmentarzysko. Minx uśmiechnęła się, widząc, że młody policjant nie może oderwać od niej oczu.
– Nigdy przedtem nie widziałeś cycków? – zapytała go, gdy przechodził obok sceny.
Brazil przyjął to obojętnie. Porucznik West obrzuciła Minx chłodnym spojrzeniem i pomyślała, że jej tatuaż na lewej piersi, przedstawiający smażone jajko, jest dość interesujący i na miejscu. Boże, miała rozstępy, cellulitis, ale jej klienci i tak nie byli zainteresowani niczym, co nie znajdowało się w szklankach. Wykidajło Colt stanowił wyjątek. Sunął w stronę policjantów jak pociąg towarowy. Potężny i groźny, miał na sobie błyszczący, czarny garnitur, czerwony, skórzany krawat, a na szyi grube, złote łańcuchy. Najwyraźniej chciał się rozprawić z niepożądanymi gośćmi, najpierw z Brazilem.
– Dostaliśmy skargę, że za głośno puszczacie muzykę – poinformowała go policjantka.
– Słyszeliście coś? – Colt poruszył ciężką szczęką, a na jego potężnym karku nabrzmiały grube jak postronki żyły.
Przepełniała go nienawiść do białych gliniarzy, zwłaszcza do tej suki. Do cholery, co ona sobie wyobrażała, wkraczając do Fat Man’s w swoim śmiesznym mundurku i z tym całym błyszczącym gównem, aby znieważyć ciężko pracujących ludzi, takich jak on? Rzucił okiem w stronę sceny, chcąc się upewnić, że Minx nie przestała tańczyć. Każdej nocy musiał ją wzmacniać zastrzykiem energii, zadać kobiecie ból tam, gdzie nie było tego widać, by zachęcić ją do lepszego wykonywania pracy. Zauważył, że opuszczały ją już siły. Nikt nie zwracał na to uwagi. Nikt nie dawał napiwków. Dwaj klienci zbierali się do wyjścia, a noc była jeszcze młoda. To wszystko przez te gliny.
Colt kopniakiem otworzył boczne drzwi wychodzące na małą uliczkę. Złapał Brazila za koszulę z taką siłą, że rozerwała się na piersi.
– Heeej! – zawołał Andy.
Colt uniósł frajera i wyrzucił za drzwi, prosto w śmieci, gdzie jego miejsce. Rozległ się głośny łoskot, pojemniki z odpadkami przewróciły się na chodnik, zabrzęczały puste butelki. W tej sytuacji Brazil mógł się tylko pocieszać, że i tak był już brudny. Natychmiast zerwał się na nogi i zobaczył, że Virginia wyciąga kajdanki. Wykidajło trzymał ją za koszulę i zamierzał zrobić to samo, co z Brazilem, ale ta mała suka zaczęła wzywać pomoc.
– Mayday! Mayday! – wołała do mikrofonu.
12