Nie miał jednak pojęcia, że ten sklep był już wcześniej obrabowany, o czym doskonale wiedzieli Slim, Fright i Tote. Gdy wysiadł, samochód ruszył, a kumple śmiali się i zaciągali kolejnym dżointem. Tej nocy dupek Wheatie skończy za kratkami. Nauczy się, co to znaczy siedzieć w pierdlu, spadną mu z dupy spodnie, ponieważ gliny zabiorą mu pasek, i będzie je za sobą ciągnął, aż jakiś skurwiel zechce zerżnąć jego słodki tyłeczek.
– Dwanaście kawałków, białe mięso. – Przy ladzie głos Wheatiego nie brzmiał już tak stanowczo.
Drżał cały i bał się, że ta gruba, czarna baba w siatce na włosach przejrzała go na wylot.
– Co do tego? – zapytała.
Cholera. Slim mu nie powiedział. O, cholera. Jak zrobi coś nie tak, zabiją go. Wyjrzał na ulicę, ale trackera nigdzie nie było.
– Smażona fasola. Kapusta. Pieczywo. – Starał się, jak mógł.
Wybiła to na kasie i wzięła od niego pieniądze. Nie ruszał położonej na ladzie reszty, bo bał się, że jeśli włoży pieniądze do kieszeni, kobieta zauważy jego spluwę. Gdy już trzymał pod pachą torbę z jedzeniem, wyciągnął rewolwer, niezbyt pewnym ruchem, ale wyciągnął i wycelował lufę w twarz grubej baby.
– Dawaj cały szmal, kurwa! – rozkazał najgroźniejszym tonem, na jaki mógł się zdobyć, trzymając w drżącej ręce broń.
Wyona była właścicielką sklepu i tej nocy pracowała za ladą, ponieważ obie jej pracownice zachorowały. Obrabowano ją już trzy razy i ten pieprzony mały gówniarz nie zrobi tego po raz czwarty. Oparła ręce na biodrach i spojrzała na niego groźnie.
– Co ty zamierzasz zrobić, draniu? Zastrzelisz mnie?
Wheatie nie przewidział tego. Zdjął palec ze spustu, ręce drżały mu coraz mocniej. Zwilżył wargi, oczy uciekały mu na boki. Musiał natychmiast podjąć jakąś decyzję. Nie mógł pozwolić, aby ta gruba kwoka pokrzyżowała mu plany. Do cholery. Jeśli wyjdzie stąd bez forsy, to koniec jego kariery. Nie był nawet pewien, czy dobrze zamówił dodatki. Kurwa, najwyraźniej miał kłopoty. Zamknął oczy i nacisnął spust. Odrzut był tak mocny, że rewolwer wyleciał mu z ręki. Kula przebiła na wylot napis „Duże frytki $1.99” nad głową Wyony. Kobieta chwyciła rewolwer, a Wheatie, nie oglądając się za siebie, wybiegł ze sklepu.
Wyona wierzyła święcie w postawę obywatelską. Rzuciła się w pościg za Wheatiem i biegła za nim przez parking, do stacji benzynowej Payless, gdzie stał czerwony tracker, pełen małolatów palących trawę. Pasażerowie zamknęli drzwi od środka. Wheatie szarpał rozpaczliwie za klamkę i krzyczał, aż ta wielka baba złapała go za tylną część spodni, ściągając je w dół do skórzanych adidasów. Upadł na chodnik, zaplątany w czerwone spodenki, a Wyona przytknęła rewolwer do szyby, na wysokości głowy kierowcy.
Slim popatrzył na nią i rozpoznał spojrzenie osoby gotowej na wszystko. Ta suka była gotowa zastrzelić go, jeśli tylko mrugnie okiem. Powoli zdjął dłonie z kierownicy i uniósł je w górę.
– Nie strzelaj – zaczął błagać. – Proszę, nie strzelaj.
– Weź swój telefon komórkowy i zadzwoń na policję! – zawołała.
Zrobił, co chciała.
– Powiedz im, gdzie jesteście i co zrobiliście i że jeśli nie przyjadą tu za dwie minuty, rozwalę ci ten pierdolony łeb! – krzyczała, przytrzymując nogą Wheatiego, który leżał na wznak i trząsł się, zakrywając twarz dłońmi.
– Właśnie napadliśmy na sklep Hardee’s, jesteśmy na tyłach stacji Payless na Central Avenue! – wrzeszczał Slim do telefonu. – Proszę, przyjeżdżajcie jak najszybciej!
Selma, dyspozytorka w centrali policyjnej, nie była pewna, o co chodzi. Nadała jednak komunikat jako pilny, ponieważ instynkt podpowiadał jej, że może dojść do jakiejś tragedii. Tymczasem Radar nie skończył jeszcze z panią porucznik West. Posłał to zlecenie do jej radiowozu.
– Niech to diabli – westchnęła Virginia, gdy przejeżdżali obok gimnazjum. Wolała uniknąć następnych problemów i nie życzyła już sobie żadnych wezwań od dyspozytora.
Brazil niezgrabnie chwycił mikrofon.
– Tu siedemset – powiedział.
– Jakieś problemy na Central Avenue, numer cztery tysiące. – Usłyszeli głos Radara, który uśmiechał się, nadając komunikat.
Virginia dodała gazu, pędząc wzdłuż Tenth Street. Minęli Veterans Park i Saigon Square. Inne radiowozy także zmierzały w tym kierunku, ponieważ wszyscy gliniarze w okolicy wiedzieli już, że szefowa dochodzeniówki przyjęła tego wieczora kilka niebezpiecznych zgłoszeń i nikt jej nie pomógł. Gdy podjechała pod stację benzynową Payless, tuż za nią pojawiło się sześć radiowozów z migającymi światłami alarmowymi. To nie była normalna sytuacja, ale Virginia nie dociekała, skąd się tu wzięło tylu policjantów, i była im raczej wdzięczna za pomoc. Razem z Brazilem wysiedli z samochodu. Widząc, że nadchodzi pomoc, Wyona opuściła rewolwer.
– Chcieli mnie obrabować – powiedziała Andy’emu.
– Kto? – zapytała Virginia.
– To białe gówno pod moim butem – wyjaśniła Wyona.
Virginia zwróciła uwagę na płowe włosy, brzydką cerę, koszulkę i czapkę ze znaczkiem Hornets. Spodnie chłopaka zwijały się wokół butów do gry w koszykówkę, miał też na sobie żółte, sportowe spodenki. Obok niego leżała duża torba z kurczakami i dodatkami.
– Wszedł, zamówił dwanaście porcji białego mięsa, a potem wyciągnął tę zabawkę. – Wyona wręczyła rewolwer Andy’emu, ponieważ był mężczyzną, a ona nigdy jeszcze nie miała do czynienia z policjantką i wcale tego nie chciała. – Wybiegłam więc i dogoniłam go, gdy dopadł do samochodu tych skurczybyków. – Wściekłym ruchem ręki pokazała na Slima, Frighta i Tote’a, którzy kulili się wewnątrz trackera.
Virginia wzięła od Brazila rewolwer i spojrzała na grupę sześciu policjantów, którzy stali obok i czekali na rozkazy.
– Przymknijcie ich – poleciła. – Dziękuję – zwróciła się do Wyony.
Po chwili wszyscy czterej stali przy radiowozie, skuci kajdankami. Teraz, gdy byli już oficjalnie uznani za przestępców i nikt nie mógł ich zastrzelić, powróciła im odwaga. Patrzyli na policjantów z nienawiścią i spluwali. Już w samochodzie Virginia obrzuciła Andy’ego uważnym spojrzeniem. Przekazywał właśnie do centrali informację, że skończyli już służbę.
– Czemu oni nas tak nienawidzą? – zapytał.
– Ludzie zwykle traktują innych tak samo, jak ich traktowano – odpowiedziała. – Weźmy takich gliniarzy. Przecież wielu z nich zachowuje się w podobny sposób.
Przez chwilę jechali w milczeniu, mijając ubogie podmiejskie dzielnice.
– A ty? – zapytał Brazil. – Czemu ty nie masz w sobie nienawiści?
– Miałam przyjemne dzieciństwo.
Ta odpowiedź go rozzłościła.
– No cóż, ja nie miałem i też nie czuję nienawiści do ludzi – odrzekł. – Nie muszę jednak okazywać im współczucia.
– Co mam ci odpowiedzieć? – Zapaliła papierosa. – Trzeba by się cofnąć do Edenu, wojny domowej, zimnej wojny, Bośni. Do tych sześciu dni, których potrzebował Bóg, aby to wszystko urządzić.
– Powinnaś rzucić palenie – zauważył i przypomniał sobie palce Virginii, które dotykały go, gdy spinała mu koszulę.
13
Brazil musiał przemyśleć wiele rzeczy. Szybko napisał teksty i natychmiast wysłał je do różnych wydań gazety. Czuł dziwny niepokój i ogromne zmęczenie. Nie chciał jednak wracać do domu. Strach czaił się w nim, odkąd Andy wysiadł z samochodu Virginii West. Opuścił redakcję kwadrans po północy i zjechał ruchomymi schodami na drugie piętro.
W drukarni robota szła pełną parą, żółte transportery firmy Ferag przerzucały siedemdziesiąt tysięcy egzemplarzy gazety na godzinę. Gdy Brazil otworzył drzwi, natychmiast ogłuszył go potworny hałas. Pracownicy drukarni, którzy nosili na uszach protektory, a fartuchy mieli poplamione farbą drukarską, przywitali dziennikarza z uśmiechem, tolerując jego dziwaczne wędrówki przez ich głośny i brudny świat. Wszedł do środka i zaczął się przyglądać kilometrom pędzącego z zawrotną prędkością drukowanego papieru, terkoczącym maszynom do składu i taśmom transporterów, przesyłającym gazety do urządzeń segregujących. Ci naprawdę ciężko pracujący ludzie, spędzający wiele godzin w miejscu, gdzie nie sposób się skupić i pogrążyć w rozmyślaniach, nigdy przedtem nie spotkali dziennikarza, którego interesowałoby, w jaki sposób jego mądre słowa docierają każdego dnia do milionów obywateli tego miasta.