Выбрать главу

Andy był w niewytłumaczalny sposób oczarowany siłą tych potężnych, przerażających maszyn. Uwielbiał patrzeć, jak jego artykuł na pierwszej stronie gazety pojawia się wciąż na nowo w tysiącach egzemplarzy. Trudno było mu uwierzyć, że tak wielu ludzi interesowało się tym, jak on, Brazil, widział świat i co chciał im o nim powiedzieć. Największy nagłówek tego wydania dotyczył oczywiście Batmana i Robina, czyli najwyższych rangą policjantek, które uratowały pasażerów autobusu przed rabunkiem. W dziale miejskim był niewielki materiał Andy’ego o tym, „dlaczego chłopiec uciekł” i kilka akapitów poświęconych akcji w Fat Man’s Lounge.

Prawdę powiedziawszy, Brazil mógłby bez końca pisywać teksty o wszystkim, czego był świadkiem, jeżdżąc z porucznik West. Wspinał się po spiralnych schodach, prowadzących do działu pocztowego i rozmyślał o tym, że po raz pierwszy nazwała go partnerem. Wciąż brzmiały mu w uszach jej słowa. Podobał mu się ich ton, głęboki, ale zarazem dźwięczny i kobiecy. Kojarzył mu się ze starym lasem i dymem, kamieniami porośniętymi mchem i damskimi pantoflami porzuconymi wśród drzew, przez które przeświecało słońce.

Nie miał ochoty wracać do domu. W nastroju do włóczęgi i rozmyślań wsiadł do samochodu. Był smutny, ale nie wiedział czemu. Przecież życie było dla niego łaskawe. Miał świetną pracę, a policjanci w zasadzie nie traktowali go lekceważąco, czego wcześniej się obawiał. Zastanawiał się, czy jego stan psychiczny nie był przypadkiem efektem złej kondycji fizycznej. Ostatnio nie pracował tak intensywnie jak zwykle i jego organizm nie wyprodukował odpowiedniej ilości endorfiny. Jechał wzdłuż West Trade, przyglądając się przez szybę istotom nocy, sprzedającym swoje ciała za pieniądze. Stare dziwki odprowadzały go błyszczącym, niezdrowym spojrzeniem, a młoda prostytutka, którą widział już wcześniej, stała na rogu ulicy Cedar.

Gdy przejeżdżał wolno obok niej, ruszyła prowokacyjnym, kuszącym krokiem wzdłuż ulicy, bezwstydnie się na niego gapiąc. Miała na sobie głęboko wycięte, dżinsowe szorty, które ledwo zakrywały pośladki i króciutką bluzeczkę, sięgającą powyżej pępka. Nie nosiła biustonosza, jej ciało poruszało się płynnie, gdy sunęła po ulicy, przyglądając się blond chłopcu w czarnym BMW z wyjątkowo głośno pracującym silnikiem. Uśmiechnęła się; wszyscy ci chłopcy z Myers Park, w swoich drogich samochodach, wymykają się tutaj, aby zakosztować zakazanego owocu.

Brazil dodał gazu, nie zwracając uwagi na to, że żółte światło zmieniło się właśnie w czerwone. Skręcił w Pine i znalazł się na Fourth Ward, w ładnej, dobrze utrzymanej dzielnicy mieszkalnej, gdzie mieli swoje domy ważni ludzie, tacy jak komendant Judy Hammer, która do centrum miasta, któremu przysięgała służyć, szła kilka minut spacerkiem. Andy bywał tu wielokrotnie, głównie po to, aby oglądać okazałe, wiktoriańskie domy, pomalowane na jaskrawe kolory, takie jak fiolet czy błękit, i na przepiękne rezydencje ze szlachetnymi detalami architektonicznymi. Otaczały je zgrabne murki, wysokie krzaki azalii i stare drzewa, które niejedno widziały, ponieważ rosły tu od czasów, gdy tymi ulicami jeździły powozy, wożąc bogatych i szanowanych obywateli.

Zaparkował na rogu Pine Street, przed dużym, białym domem. Otaczający go taras był rzęsiście oświetlony, jakby na kogoś czekał. Judy Hammer lubiła barwinki, bratki, palmy yuka, rododendrony i ozdobne żywopłoty. Wietrzne dzwonki lekko się poruszały i wydawały przyjazne dźwięki prawdy, jak kamerton, jednocześnie zapraszające gościa i chroniące właścicieli. Andy nigdy by nie wszedł na cudzy teren, nawet by o tym nie pomyślał. Ale na Fourth Ward było wiele maleńkich publicznych skwerów, miejsc, gdzie można posiedzieć na ławce przy fontannie. Jedno z takich przytulnych miejsc znajdowało się tuż obok domu komendantki i Brazil wiedział o istnieniu tego sekretnego ogródka. Co jakiś czas siadywał tam po ciemku, kiedy nie mógł w nocy spać lub nie chciał wracać do domu, i nikomu nie działa się żadna krzywda, prawdziwa lub wymyślona.

Wcale nie znajdował się na terenie jej posesji. Nie śledził Judy Hammer ani nie podglądał. Naprawdę, chciał jedynie chwilę tam posiedzieć, w miejscu, gdzie nikt go nie będzie widział. Miał przed sobą okno jej salonu, przez które nic nie widział, ponieważ zasłony były szczelnie zasunięte. Przesuwał się tylko cień kogoś, kto należał do tego miejsca i mógł chodzić tam, gdzie mu się podobało. Brazil siedział na kamiennej ławce, która była zimna i twarda, czuł to przez swoje brudne spodnie od munduru. Patrzył w mrok i nagle ogarnął go tak wielki smutek, że nie wyraziłyby tego żadne znane słowa. Wyobrażał sobie panią Hammer w jej pięknym domu, wśród rodziny, u boku męża. Ubrana w elegancki mundur, może rozmawiała przez telefon komórkowy, bardzo zajęta i bardzo ważna. Brazil zastanawiał się, jakie to uczucie, być kochanym przez taką kobietę.

Seth wiedział to dokładnie i kiedy włożył miseczkę po lodach do zmywarki, zaczęły go nawiedzać złe myśli. Późno w nocy umilał sobie czas cukierkami toffi i karmelkami, podczas gdy żona-szefowa przychodziła do niego z butelką wody Evian. I co robiła? Gadu, gadu, gadu. O jego nadwadze, o wieńcówce, o diecie dla diabetyków, której powinien przestrzegać, o jego lenistwie i problemach dentystycznych. Zirytowany przeszedł do salonu i włączył muzykę, usiłując zagłuszyć słowa Judy. Zastanawiał się, co go kiedyś w niej pociągało.

Gdy spotkali się po raz pierwszy, była władczą kobietą w mundurze. Do dziś nie zapomniał wrażenia, jakie na nim zrobiła, gdy zobaczył ją w głębokim granacie. Co za figura. Nigdy nie przyznał się jej do swoich fantazji erotycznych, w których zniewalała go, skuwała kajdankami, i tak ujarzmionego brała w erotyczną niewolę. Nie wiedziała o tym mimo tak wielu lat małżeństwa. I nigdy nic takiego się nie wydarzyło. Judy nigdy nie znęcała się nad nim fizycznie.

Nigdy nie kochała się z nim, gdy miała na sobie mundur, teraz też nie, chociaż posiadała już takie odznaki i tyle złotych galonów, że mogłaby rzucić na kolana nawet Pentagon. Gdy brała udział w uroczystościach policyjnych i przyjęciach, ubierała się w błękitne suknie, a wówczas Seth niemal mdlał z wrażenia. Czuł się pokonany i bezradny. Mimo swoich lat i przeżytych rozczarowań, Judy wciąż była fantastyczna. Gdyby tylko nie wywoływała w nim poczucia niskiej wartości i braku atrakcyjności. Gdyby tylko nie kazała mu tak o sobie myśleć, nie zmuszała go do tego, nie doprowadziła do ruiny jego życia. To jej wina, że był taki gruby i przegrany.

Jego żona-szefowa naprawdę nie zdawała sobie sprawy z ambicji męża i jego erotycznych fantazji, jak również z całego szeregu urazów psychicznych Setha. Z pewnością nie pochlebiałoby jej to i nie śmieszyłoby ani nie czułaby się za nic odpowiedzialna. Nie miała rozbudzonej potrzeby dominacji ani kontroli, nie przychodziło jej też do głowy, że innych mogłaby porażać lub zafascynować jej pozycja zawodowa. Nigdy nie sądziła, że Seth zjadał lody z polewą toffi, olbrzymi krem z sosem karmelowym i wiśnie maraschino o tak nieprawdopodobnych i niekorzystnych dla zdrowia porach, ponieważ marzył o tym, aby przykuła go kajdankami do łóżka lub przeszukała w brutalny sposób. Że często ogarniało go dzikie pragnienie, aby go aresztowała i wyrzuciła klucz od kajdanek. Że pragnął, aby omdlewała z tęsknoty i zaczęła wątpić w siebie i we wszystko, co dotychczas osiągnęła. I że najmniej odpowiadało mu siedzenie w tej pustej samotnej celi, jaką stało się ich małżeństwo.