Выбрать главу

Judy Hammer nie była w mundurze, nie rozmawiała nawet przez telefon komórkowy. Miała na sobie długi szlafrok z grubego aksamitu. Cierpiała na bezsenność, czasami jej się to zdarzało. Rzadko dłużej sypiała, ponieważ jej mózg pracował własnym rytmem, zupełnie innym niż ciało. Siedziała w salonie, gdzie był włączony telewizor, i przeglądała „Wall Street Journal”, różne notatki, czytała kolejny list od swojej wiekowej matki i książkę Mariannę Williamson „Powrót do miłości”. Starała się nie zwracać uwagi na hałasy, jakie robił w kuchni Seth.

Jego życiową porażkę traktowała jako własne niepowodzenie. Niezależnie od tego, co sobie powtarzała lub co mówili jej psychoterapeuci, do których chodziła w Atlancie i w Chicago, codziennie, w każdej godzinie swojego życia, odczuwała głęboką, osobistą porażkę. Musiała zrobić coś bardzo złego, inaczej przecież Seth nie popełniałby samobójstwa za pomocą widelca, łyżeczki i czekoladowego kremu. Gdy spoglądała w przeszłość, wyraźnie uświadamiała sobie, że kobieta, która go poślubiła, to ktoś zupełnie inny. Ona, komendant Judy Hammer, była nowym wcieleniem tej wcześniejszej, na zawsze już straconej osobowości. Nie potrzebowała mężczyzny. Nie potrzebowała Setha. Wszyscy o tym wiedzieli, on także.

To fakt, że najlepsze policjantki, komandoski, pilotki, kobiety pracujące w straży pożarnej i w wojsku, nie potrzebowały mężczyzn w życiu osobistym. Judy dowodziła wieloma takimi indywidualistkami. Brała je do siebie bez wahania, o ile nie upodobniały się do mężczyzn, nie przyjmowały złych, męskich nawyków, takich jak wdawanie się w bójki, zaczepność, nadmierne pretensje czy chęć dominowania. Po wszystkich wspólnie przeżytych z Sethem latach doszła do wniosku, że posiada grubą, neurotyczną, niepracującą żonę, która nie robi nic poza tym, że ma za złe. Judy Hammer była gotowa do zmiany.

Może to właśnie było powodem, że tej nocy popełniła taktyczny błąd. Zdecydowała się wyjść na taras, gdzie mogła być sama ze swoimi myślami, usiąść w bujanym fotelu i popijać chardonnay.

Brazil był oczarowany, gdy nagle pojawiła się na tarasie jak nieziemska wizja. Bogini jaśniejąca w świetle lamp, cała biała i promieniejąca ciepłym blaskiem. Serce zaczęło mu bić tak szybko, że o mało nie wyskoczyło z piersi. Siedział bez ruchu na zimnej, betonowej ławce przerażony, że komendantka może go zauważyć. Widział każdy, najdrobniejszy nawet ruch, jaki wykonywała, gest, którym rozkołysała bujany fotel, skręt jej nadgarstka, gdy unosiła do ust wąski kieliszek, pochylenie głowy na oparciu. Wpatrywał się w linię jej szyi, kiedy kołysała się z zamkniętymi oczami.

O czym myślała? Czy była podobna do niego, czy ją też prześladowały mroczne cienie, zapadające w puste i zimne zakamarki egzystencji, które tak dobrze znał? Kołysała się wolno na fotelu, samotna. Brazil czuł ból w piersiach. Ta kobieta bardzo go pociągała, chociaż nie wiedział dlaczego. Była dla niego jak bogini. Gdyby miał szansę jej dotknąć, z pewnością nie wiedziałby, co robić. Wiedział jednak, że nie dopuściłaby do tego. Była ładna, nawet mimo swojego wieku. Nie miała delikatnej urody, ale z całą pewnością pociągającą, mocną, której trudno się było oprzeć, jak rasowy samochód z kolekcji, na przykład starszy model BMW, z chromowymi akcesoriami zamiast plastikowych. Miała też charakter oraz ciekawą osobowość i Andy był przekonany, że jej mąż też jest takim człowiekiem, prawnikiem, chirurgiem, kimś, kto umie prowadzić interesujące rozmowy z żoną, podczas ich krótkich gorących spotkań.

Judy Hammer wypiła kolejny łyk wina. Nigdy nie przestawała być czujna i zawsze odbierała najdrobniejsze sygnały z zewnątrz, niezależnie od tego, jak bardzo była zajęta własnymi problemami. Już po chwili zorientowała się więc, że ktoś ją obserwuje. W pewnym momencie wstała i podeszła do balustrady tarasu. Zaczęła badawczo wpatrywać się w mrok i po chwili dostrzegła niewyraźną sylwetkę osoby siedzącej na ławce w maleńkim parku tuż obok jej domu. Ileż to razy powtarzała przedstawicielom komitetu mieszkańców, że nie życzy sobie, aby publiczne miejsce znajdowało się tak blisko jej domu? Czy ktoś jej wysłuchał? Ku przerażeniu Brazila, Judy Hammer zeszła po schodkach tarasu i stanęła wśród krzaków azalii, patrząc wprost na niego.

– Kto tam jest? – zapytała.

Andy nie był w stanie się odezwać. Ani pożar, ani konieczność wezwania pomocy nie zmusiłyby go do poruszenia sparaliżowanym językiem.

– Kto tam siedzi? – domagała się odpowiedzi, zirytowana i zmęczona. – Jest prawie druga nad ranem. Normalni ludzie śpią o tej porze w domu. Więc albo nie jesteś normalny, albo interesuje cię mój dom.

Andy zastanawiał się, co by się stało, gdyby zerwał się z ławki i zaczął uciekać. Gdy był małym chłopcem, potrafił znikać lub stawać się niewidzialnym. Ale to nie te czasy. Tkwił jak posąg na ławce, obserwując komendantkę, która podeszła krok bliżej. Jakaś część jego psychiki pragnęła, aby pani Hammer dowiedziała się, że tu jest, bo wówczas mógłby z tym skończyć, wyznać, co czuje, doprowadzić ją do gniewu, śmiechu, usunięcia go z policji lub zakończenia jego dziennikarskiej kariery, na co z pewnością zasługiwał.

– Nie będę już więcej pytać – ostrzegła go.

Przestraszył się, że mogła mieć przy sobie broń w kieszeni. Chryste Panie, jak do tego doszło? Nie planował niczego złego, wracając po pracy w redakcji do domu. Chciał tylko usiąść, przemyśleć swoją sytuację i zastanowić się, co dalej.

– Proszę nie strzelać – powiedział, wstając powoli z ławki i wyciągając przed siebie ręce w obronnym geście.

Judy pojęła, że ma przed sobą wariata. Nie strzelać? O co, do diabła, mu chodziło? No tak, wiedział, kim ona jest. Bo jak inaczej wytłumaczyć jego obawy, że może być uzbrojona i nie zawaha się użyć broni? Komendantka zawsze czuła irracjonalny lęk, że zginie kiedyś z ręki jakiegoś szaleńca, opętanego swoją misją. Zamachowca. No to do roboty, tylko spróbuj, takie było jej motto. Ruszyła ścieżką między azaliami, a Andy’ego nagle ogarnęła panika. Zerknął na swój zaparkowany w pobliżu samochód, wiedział jednak, że zanim go dopadnie, uruchomi silnik i odjedzie, szefowa policji będzie miała czas, aby zapisać numer rejestracyjny. Postanowił się odprężyć i udawać niewinnego. Usiadł z powrotem na ławce, a pani Hammer, w swoim białym szlafroku, podchodziła coraz bliżej.

– Czemu tu siedzisz? – zapytała, stanąwszy obok niego.

– Nie miałem zamiaru nikomu przeszkadzać – odrzekł.

Judy zawahała się, nie bardzo wiedząc, czego się naprawdę spodziewała.

– Jest prawie druga nad ranem – powtórzyła.

– Właściwie nawet trochę później – odrzekł Andy, opierając podbródek na dłoni i chowając twarz w głębokim mroku. – Przyjemne miejsce, nieprawdaż? Takie spokojne, sprzyja przemyśleniom, medytacji, dotarciu do własnej duchowej głębi.

Pani Hammer usiadła obok niego na ławce.

– Kim jesteś? – zapytała, a odległe światło latarni w artystyczny sposób rzeźbiło jej twarz.

– Nikim szczególnym – odpowiedział.

No tak. Pomyślała o swoim strasznym życiu i o mężu, tam, w domu. Ten mężczyzna na ławce z pewnością ją zrozumie. Podobała mu się taka, jaka była. Interesowały go jej myśli, poglądy, wspomnienia z dzieciństwa. Brazil przesuwał palec wzdłuż jej szyi, aż do miejsca, gdzie otulał ją kołnierz białego, aksamitnego szlafroka i tu zatrzymał się na chwilę. Całował ją czule i delikatnie, czekając, aż odwzajemni mu pocałunek, a wtedy zaczął pieścić ustami jej dolną wargę, a ich języki się połączyły. Kiedy obudził się w swojej sypialni, jeszcze nie skończył. To straszne.