Boże, dlaczego to nie mogło być prawdą? Bo z całą pewnością nie było. Rzeczywiście siedział na skwerku, obserwując dom Judy Hammer, a ona wyszła na taras i usiadła w bujanym fotelu. I to wszystko. Cała reszta to jedynie wytwór jego fantazji, jego poplątanych snów. Nie wiedziała, że siedział tam w ciemności, wsłuchując się w łopotanie flagi Karoliny Północnej nad tarasem. Nic jej nie obchodził. Nigdy nie dotknęła jego ust, a on nigdy nie pieścił jej delikatnej skóry i nigdy nie będzie tego robił. Czuł ogromny wstyd. Był zdruzgotany i zawstydzony. Komendant Hammer była co najmniej trzydzieści lat starsza od niego. To chore. Musiało być z nim bardzo źle.
Gdy wrócił do domu kwadrans po trzeciej nad ranem, odsłuchał wiadomości nagrane na automatycznej sekretarce. Cztery razy ktoś odłożył słuchawkę. To tylko pogorszyło nastrój Andy’ego. Nie mógł powstrzymać się od myśli, że owa zboczona kobieta wybrała go, ponieważ też był dewiantem. Z pewnością dlatego przyciągał tę chorą istotę. Zły na siebie, włożył strój treningowy. Zabrał rakietę tenisową, siatkę z piłkami i wybiegł z domu.
Świt był wilgotny od mgły, słońce dopiero zamierzało wzejść. Drzewa magnolii uginały się pod ciężkimi, woskowanymi kwiatami, które pachniały jak cytryny, gdy obok nich przebiegał. Skrócił sobie drogę przez kampus, skręcając w krętą dróżkę przy Jackson Court w kierunku bieżni. Przebiegł szybko dziewięć kilometrów i jak maszyna zaczął odbijać tenisowe piłki. Potem w sali gimnastycznej pracował z ciężarkami, robił przysiady i pompki, aż do całkowitego wyczerpania.
Komendant Hammer czuła, że czeka ją nieprzyjemny poranek. Dostała za swoje, bo chciała się oderwać od rutyny codziennych obowiązków i poszła na służbowy lunch z Virginią West, która zwykle ściągała na siebie kłopoty. Tego dnia Judy włożyła mundur, co już samo w sobie było czymś niezwykłym. W ciągu ostatnich piętnastu lat ani razu nie kwestionowała terminów spotkań w sądzie z prokuratorem okręgowym i nadal nie chciała mieć z tym problemów. Wierzyła w siłę i skuteczność osobistych kontaktów i była przekonana, że i tym razem się nie rozczaruje. O dziewiątej rano znajdowała się już w okazałym, granitowym budynku Criminal Court i czekała w recepcji prokuratora okręgowego.
Nancy Gorelick już tyle razy była wybierana na to stanowisko, że jej kandydatura przechodziła bez żadnego oporu i zdecydowana większość wyborców nie trudziłaby się z pójściem do urn, gdyby nie wystawiano innych kandydatów. Ona i Judy Hammer nie były przyjaciółkami. Pani prokurator wiedziała oczywiście bardzo dobrze, kim jest komendantka, a w porannej prasie dużo czytała o jej bohaterskim wyczynie. Batman i Robin! Ależ, proszę. Nancy Gorelick, bezlitosna republikanka, wierzyła, że najpierw należy podejrzanego powiesić, a dopiero potem sprawdzić, czy aby na pewno był winien. Miała już dość ludzi, którzy uważali, że należą im się jakieś specjalne względy, i doskonale wiedziała, z jakiego powodu szefowa policji składa jej tak nagłą wizytę.
Kazała czekać przybyłej wystarczająco długo. Zanim dała znać sekretarce, że komendantka może wejść, Hammer przemierzała nerwowo recepcję, patrzyła na zegarek i z każdą sekundą była coraz bardziej zirytowana. Wreszcie sekretarka otworzyła ciężkie, drewniane drzwi i Judy szybko weszła do środka.
– Dzień dobry, Nancy – przywitała się komendantka.
– Miło mi. – Pani prokurator z uśmiechem skinęła głową, składając dłonie na blacie schludnego biurka. – Co mogę dla ciebie zrobić, Judy?
– Słyszałaś o wczorajszym incydencie na stacji autobusów Greyhound.
– Cały świat słyszał – odparła Nancy.
Pani Hammer przesunęła krzesełko na drugą stronę biurka, nie chcąc siedzieć na wprost swej rozmówczyni, oddzielona od niej grubym, drewnianym blatem. To typowy przykład biurowej psychologii, a Judy była w niej mistrzynią. Pani prokurator natychmiast przyjęła wybitnie władczą i nieprzyjazną pozę. Pochyliła się do przodu i przeniosła ręce na rejestr aresztowań. Z jej postawy można było wyczytać, że za wszelką cenę chce w tej rozmowie dominować. Wyraźnie była zła, że szefowa policji zmieniła porządek panujący w jej gabinecie i usiadła tuż obok niej, tak że obie kobiety dzieliły tylko ich skrzyżowane nogi.
– Sprawa Johnny’ego Martino – dodała Nancy.
– Właśnie. – Judy pokiwała głową. – Zwanego także Czarodziejem.
– Trzydzieści trzy oskarżenia kategorii D za napad z bronią w ręku – kontynuowała pani prokurator. – Jego adwokat wystąpił o ugodę. Na początek będziemy się upierać przy dziesięciu latach, potem zaproponujemy łączny wyrok za pięć przestępstw. Ponieważ poprzedni wyrok, jaki dostał, należy do drugiej kategorii, na długo może się pożegnać z warunkowym zwolnieniem i zmieni się w kościotrupa.
– Nancy, na kiedy zamierzasz wyznaczyć datę rozprawy?
To, co przed chwilą powiedziała prokurator, nie zrobiło na komendantce większego wrażenia, a właściwie nie wierzyła w ani jedno jej słowo. Ten facet dostanie minimalny wyrok. Wszyscy dostają jak najmniejsze.
– Już ją ustaliłam. – Wzięła z biurka długi, czarny terminarz i zaczęła przewracać kartki. – Rozprawa w Sądzie Najwyższym, Judy, dwudziestego drugiego.
Komendantka miała ochotę ją zamordować.
– Cały ten tydzień jestem na urlopie. W Paryżu. To zostało ustalone już rok temu. Zabieram moich synów i ich rodziny, Nancy, mamy już kupione bilety. Dlatego przyszłam do ciebie od razu dziś rano. Obie bardzo ciężko pracujemy, mamy napięte terminarze i spoczywa na nas duża odpowiedzialność. Doskonale wiesz, że szefowie policji z reguły sami nie dokonują aresztowań i nie uczestniczą w rozprawach. Kiedy ostatnio słyszałaś o czymś podobnym? Chciałabym cię prosić, żebyś współpracowała ze mną w tej sprawie.
Nancy nie dbała o to, kto kim był, a szczególnie nie zamierzała się przejmować bogatą i sławną szefową policji. Wszyscy podwładni prokurator Gorelick ciężko pracowali, mieli napięte harmonogramy spotkań, często poświęcali także swój czas prywatny, oczywiście oprócz obrońców, którzy zwykle niczego nie zapisywali w terminarzach. Pani Gorelick nigdy nie lubiła Judy Hammer. Szefowa policji była kobietą arogancką, nastawioną na rywalizację, upojoną władzą, niechętną do współpracy i próżną. Wydawała ogromne pieniądze na stroje i perły, a do tego jeszcze nie cierpiała na żaden z tak pospolitych problemów jak nadwaga, kłopoty z cerą czy klimakterium.
– Nie wybrano mnie po to, abym współpracowała z tobą lub kimkolwiek innym – oświadczyła teraz. – Moim zadaniem jest ustalanie terminów rozpraw, które odpowiadają sądowi, i to właśnie zrobiłam. Sądu nie interesują czyjeś plany wakacyjne i będziesz musiała podjąć odpowiednie decyzje. Jak wszyscy pozostali, biorący udział w rozprawie.
Judy zauważyła, że jej przeciwniczka, jak zwykle, była fatalnie ubrana. Miała upodobanie do krótkich spódniczek, jaskrawych kolorów i dużych dekoltów, które, za każdym razem, gdy nachylała się nad dokumentami, rejestrami czy aktami, stanowiły wyraźne zaproszenie. Nakładała za dużo makijażu, a szczególnie tuszu do rzęs. Krążyły plotki o jej wielu romansach, ale komendantka aż do tej chwili traktowała je jako bezpodstawne. Policjanci przezywali panią prokurator „jebicha”, co znaczyło coś gorszego niż dziwka i kurwa. Biurowa psychologia podpowiadała Judy, że powinna teraz wstać z krzesła.