Brenda otoczona była komputerami IBM i Hewlett Packard, multiplekserami, modemami, a metalowe szafki wypełniały taśmy i dekodery. W zasięgu ręki miała łącza satelitarne z Associated Press. To był jej kokpit i tam właśnie przyszedł Brazil. Nie mogła uwierzyć, że stał przed nią, że jej szukał i chciał tu być z nią, właśnie w tym momencie i w tym miejscu. Gdy patrzyła na niego, czuła, że twarz jej płonie. Mój Boże, jak ten chłopak jest zbudowany. Zrozumiał, co oznaczało jej spojrzenie, i natychmiast zaczął jej okazywać chłód.
– Myślę, że ktoś wchodzi do mojego komputera i szpera w plikach – oznajmił.
– To niemożliwe – odpowiedziała dość arogancko pani Bond, geniusz komputerowy. – Chyba że zna twoje hasło.
– Chcę je zmienić – oświadczył.
Brenda przyglądała się jego spodniom od munduru i podobało jej się, że były takie dopasowane, zwłaszcza w miejscu, gdzie znajdował się suwak. Obrzuciła przybyłego przychylnym i pełnym wyższości spojrzeniem. Podążył za jej wzrokiem zaniepokojony, że coś było nie w porządku z jego spodniami.
– Co? Oblałem się czymś? – zapytał i odwrócił się na pięcie.
Problem nie leżał w tym, że jego spodnie były zbyt obcisłe lub w jakikolwiek inny sposób prowokujące. Brazil nigdy nie nosił niczego, aby zwrócić na siebie uwagę lub zrobić na kimś wrażenie. Z tego powodu rzadko kupował ubrania. Zawartość jego szafy mogłaby się zmieścić w dwóch szufladach i na dwudziestu wieszakach. W większości były to oficjalne ubiory i stroje do tenisa, dostarczane przez klub sportowy i firmę Wilson, która przesyłała mu ubrania za darmo od czasu, gdy Andy był jeszcze w szkole średniej i wspinał się na szczyty listy najlepszych juniorów-tenisistów w kraju. Ale mimo że jego spodnie od munduru były dość szerokie, to ludzie tacy jak Brenda Bond wciąż się na nie gapili. Tak samo jak Axel.
Kiedy Andy zakładał granatowy mundur i czarną skórzaną kurtkę, nie zdawał sobie sprawy, jakie robił wrażenie na innych. Gdyby się nad tym zastanowił, doszedłby do wniosku, że mundur to władza, a władza to afrodyzjak. Axel dobrze o tym wiedział. Nagle wstał od biurka i w pośpiechu wybiegł z redakcji. Wiedział, że Brazil zwykle sprintem pokonywał ruchome schody i wpadał na parking jak na metę. On sam zaś codziennie rano ćwiczył w siłowni Powerhouse Gym i też miał pięknie umięśnione ciało.
Dwa razy dziennie pił Met-Rx i na siłowni czuł na sobie pełne podziwu spojrzenia. Jego ciało lśniło od potu, gdy ubrany w kusy, obcisły podkoszulek i króciutkie szorty, robił pompki, aż żyły napinały mu się jak postronki. Ludzie, którzy obok niego ćwiczyli, przerywali swoje zajęcia i przyglądali mu się z pożądaniem. Kilkakrotnie zdarzyło się, że chodzili za nim faceci z osiedla apartamentów, gdzie mieszkał. W zasadzie Tommy Axel mógł mieć każdego i to wtedy, gdy wyraziłby na to ochotę.
– Cholera – zaklął, gdy wbiegłszy na parking, zobaczył, że Brazil właśnie odjeżdżał swoim starym BMW.
Panesa był umówiony tego wieczoru na oficjalną kolację i wychodził z redakcji wyjątkowo wcześnie. Siedział już w swoim bezpiecznym, srebrnym volvo z dwoma poduszkami powietrznymi, gdy zauważył bezwstydny pościg Axela za Brazilem.
– Chryste – mruknął pod nosem i pokręcił z niedowierzaniem głową, ruszając z zarezerwowanego miejsca na parkingu, które znajdowało się jakieś dwadzieścia kroków od szklanych drzwi frontowych.
Opuścił szybę i oschłym tonem zawołał krytyka.
– Podejdź tu.
Axel uśmiechnął się do szefa obłudnie i seksownie niczym Matt Dillon i ruszył w jego kierunku. Czy ktoś mógłby mu się oprzeć?
– O co chodzi? – zapytał, a idąc napiął mięśnie, aby wyglądały jak najbardziej korzystnie.
– Axel, daj mu spokój – powiedział wydawca.
– Słucham? – Tommy położył dłoń na piersi w geście kompletnej niewinności.
– Doskonale wiesz, o co mi chodzi.
Wydawca dodał gazu, zapiął pas, zablokował drzwi, spojrzał w lusterka i przełączył radio na swoją prywatną częstotliwość, aby poinformować gosposię, że jest już w drodze.
Im dłużej pracował w biznesie prasowym, tym większa ogarniała go paranoja. Podobnie jak Brazil, Panesa zaczynał jako dziennikarz od spraw kryminalnych i zanim ukończył dwadzieścia trzy lata, zdobył już wiedzę na temat wszystkich plugawych, paskudnych, okrutnych i bolesnych historii, jakie zdarzały się wśród ludzi. Pisał o zamordowanych dzieciach, o kierowcach uciekających z miejsca wypadku, o mężach, którzy w czarnych rękawiczkach i kominiarkach potrafili dźgać sztyletem własne żony lub przyjaciółki, uprzednio poderżnąwszy im gardła, a po wszystkim polecieć do Chicago. Panesa przeprowadził wywiad z kobietą, która z upodobaniem doprawiała przygotowywane przez siebie w domu potrawy arszenikiem, pisał o kraksach samochodowych, katastrofach lotniczych, wykolejonych pociągach, pożarach i utonięciach, o nieudanych skokach na bungee, do których brali się pijani, zapominając o linie. A także o innych horrorach, które nie zawsze kończyły się śmiercią. Jak na przykład jego małżeństwo.
Teraz pośpiesznie posuwał się po zatłoczonych ulicach, przecinając pasy i wyprzedzając inne wozy, do diabła z wami, pieprzę was, wynocha z drogi. Wyglądało na to, że znowu się spóźni. Był umówiony z Judy Hammer, która, jak mówiono na mieście, podobno wyszła za mąż za obżartucha. Szefowa policji, gdy tylko to było możliwe, unikała sytuacji, w których musiałaby publicznie się pokazać z mężem i jeśli to, co Panesa słyszał, było prawdą, to wcale się jej nie dziwił. Wieczorem miał się odbyć bankiet z okazji wręczenia nagród za publiczną służbę, przyznawanych przez US-Bank. Wydawca i Judy Hammer znajdowali się na liście nagrodzonych, podobnie jak prokurator okręgowy Nancy Gorelick, która ostatnio często pojawiała się w telewizyjnych wiadomościach, ostro krytykując władze Karoliny Północnej, że nie wyasygnowały dość pieniędzy, aby zatrudnić dla niej kolejnych pracowników, chociaż powszechnie wiadomo było, iż region Charlotte-Mecklenburg tak naprawdę potrzebuje jednego albo nawet dwóch lekarzy sądowych. Bankiet został zorganizowany w hotelu Carillon, znanym z pięknych obrazów i innych dzieł sztuki. Panesa wciąż jechał.
Komendantka policji prywatnie jeździła mercedesem, niezbyt nowym i tylko z jedną powietrzną poduszką od strony fotela kierowcy. Panesa z całą pewnością nie używałby wozu, który nie miał takiej poduszki przy przednim siedzeniu dla pasażera. Judy także wyszła dziś do domu wcześniej niż zwykle.
Seth pracował w ogrodzie, wyrywał chwasty i nawoził rośliny. Upiekł też ciasteczka, czuła ich zapach. Zauważyła też w kuchni ślady mąki na blacie. Gdy wyjrzała przez kuchenne okno, mąż pomachał do niej, trzymając w ręku kilka dzikich cebul. Był dość dobrze wychowany.
Pośpiesznie weszła do sypialni. Boże, odbicie w lustrze ją przeraziło. Umyła twarz, wzięła na dłonie niewielką ilość żelu i wtarła go we włosy. Zaczęła nakładać makijaż. Oficjalne przyjęcia zawsze stanowiły dla niej problem. Mężczyźni biorą zwykle na takie okazje smoking, który kupują lub pożyczają. A co mają zrobić kobiety? Zanim weszła do domu, w którym pachniało jak w piekarni, nie miała pojęcia, co ma włożyć. Teraz wyjęła czarną, satynową spódnicę, krótki żakiet, wyszywany złotymi i czarnymi perełkami, oraz czarną jedwabną bluzkę w podłużne, cienkie paseczki.
Prawdę powiedziawszy, Judy przytyła jakieś trzy kilogramy, odkąd ostatni raz miała na sobie ten zestaw, co, o ile ją pamięć nie myliła, było rok temu, podczas zbierania funduszy w Pineville. Udało jej się dopiąć suwak, chociaż nie była zadowolona z efektu. Biust sprawiał wrażenie bardziej wydatnego niż zwykle, a Judy nie lubiła zwracać uwagi na coś, co zwykle ukrywała. Zirytowana, jeszcze raz przymierzyła haftowany żakiet, zastanawiając się, czy przypadkiem nie zbiegł się podczas chemicznego prania i może to wcale nie była jej wina. Zmiana kolczyków na proste diamentowe słupki mocowane na sztyfty zawsze sprawiała jej kłopot, gdy się śpieszyła.