– Ostatniej nocy to samo przydarzyło się mojemu sąsiadowi – poinformował Martin gliniarzy. – A dzień wcześniej okradli samochód Baileyom.
Jakie to zło zalęgło się na tym świecie? Martin pamiętał, że kiedy był małym chłopcem w Rock Hill, w Karolinie Południowej, nikt nie zamykał drzwi na klucz, a alarm antywłamaniowy polegał na tym, że złodziej był zaskoczony, kiedy ktoś natknął się na niego, gdy okradał auto. Dostawał wtedy wycisk i było po sprawie. A teraz rabusie działają na oślep i niszczą nowego caprice, aby ukraść kilka kuponów rabatowych, schowanych w notesie oprawionym w czerwony plastik.
Brazil zauważył czarnego mężczyznę w zielonych spodniach, który uciekał między domami, kierując się w stronę ciemnego starego cmentarza Settlers.
– To on! – zawołał.
– Włącz radio! – poleciła Virginia.
Rzuciła się w pościg za uciekającym. Zadziałał instynkt, niemający nic wspólnego z rzeczywistością, w której szefowa dochodzeniówki była kobietą w średnim wieku, zupełnie bez formy, uzależnioną od tłustych tostów palaczką. Od podejrzanego dzieliło ją jakieś trzydzieści metrów, a już czuła się zmęczona. Biegła niezdarnie, zlana potem, a jej ciało i ciężki pas Sam Browne po prostu nie nadawały się do takich wyczynów. Tamten łajdak zaś nie miał na sobie koszuli, pod hebanową skórą tańczyły muskuły. Był cholernie zwinny, niczym ryś. Jak miałaby schwytać kogoś takiego? Nie da rady. Podejrzani nie powinni być tacy sprawni. Nie mają przecież w zwyczaju popijać napojów energetycznych ani korzystać z siłowni w więzieniach.
Gdy zastanawiała się nad tym, minął ją Brazil, płynący w powietrzu jak olimpijski bóg. Był coraz bliżej Zielonych Spodni, dobiegali już do cmentarnej bramy. Andy skoncentrował się na muskularnych plecach uciekającego. Łobuz miał może pięć procent tłuszczu w stosunku do masy ciała, lśnił od potu i najwyraźniej wierzył, że uda mu się uciec ze skradzionymi kuponami. Brazil popchnął go mocno od tyłu i złodziej upadł na trawę, a kupony rozsypały się dookoła. Skoczył na plecy Zielonych Spodni i przycisnął go mocno kolanem. Przyłożył mu do głowy latarkę jak pistolet.
– Jeśli się ruszysz, rozwalę ci łeb, skurwysynu! – zawołał i uniósł głowę, dumny z siebie. Virginia w końcu dobiegła do nich, spocona jak mysz i z trudem łapiąc oddech. Mogła dostać ataku serca, była tego pewna. – Ukradłem te słowa tobie – powiedział Brazil.
Porucznik West z trudem wyciągnęła zza paska kajdanki, nie pamiętając już, kiedy używała ich ostatni raz. Może jeszcze jako sierżant, gdy goniła faceta na Fourth Ward, a może w Fat Man’s? Kręciło jej się w głowie, krew pulsowała w uszach. Zła forma fizyczna zaczęła dawać o sobie znak, gdy Virginia miała trzydzieści pięć lat, i kiedy, co było zbiegiem okoliczności, na progu jej domu pojawił się pewnej niedzielnej nocy Niles. Koty abisyńskie są egzotyczne i bardzo drogie. Mają także trudny charakter i są kocimi ekscentrykami, co być może tłumaczyło fakt, że Niles błąkał się bezdomny. Nawet Virginia miała czasami ochotę wyrzucić go z samochodu na autostradzie. To, dlaczego ten chudy kot ze skośnymi oczami, które pamiętały egipskie piramidy, wybrał właśnie ją, na zawsze pozostało dla jego pani tajemnicą.
Pojawienie się Nilesa wzmogło być może skłonności Virginii do samodestrukcji, co nie miało jednak nic wspólnego z jej rosnącym osamotnieniem, spowodowanym rozwijającą się karierą zawodową w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Coraz większe uzależnienie od papierosów, niezdrowa, tłusta dieta i duże ilości piwa, jak również niechęć do ćwiczeń fizycznych nie miały najmniejszego związku z rozstaniem się policjantki z Jimmym Dinkinsem, który miał alergię na Nilesa i naprawdę nienawidził kota tak bardzo, że pewnego wieczora, podczas kłótni z Virginią, wycelował w zwierzaka z pistoletu. Stało się to wtedy, gdy Niles postanowił wtrącić swoje trzy grosze do ich sprzeczki i skoczył na Dinkinsa z lodówki.
Wciąż była spocona i z trudem oddychała, prowadząc więźnia do samochodu. Miała wrażenie, że zaraz się przewróci.
– Musisz rzucić palenie – powiedział Andy. Wepchnęła zatrzymanego na tylne siedzenie wozu, a Brazil usiadł z przodu.
– Masz pojęcie, ile tłuszczu znajduje się w tostach Bojangles i w innych gównianych potrawach, którymi się odżywiasz? – kontynuował.
Więzień milczał, w lusterku widać było jego pałające nienawiścią oczy. Nazywał się Nate Laney. Miał czternaście lat, ale mógłby pozabijać te białe gliny. Nie dano mu tylko szansy. Laney był zły, zły od urodzenia, tak przynajmniej uważała jego biologiczna matka, która także była zła, tak uważała jej matka. To zło w genach można by śledzić aż do więzienia w Anglii, skąd oryginalne złe geny zostały przywiezione statkiem do tego kraju, mniej więcej w tym samym czasie gdy oddziały z Queen City ścigały wojska Cornwalisa.
– Założę się, że nigdy nie ćwiczyłaś. – Brazil nie miał wyczucia, kiedy powinien skończyć.
Porucznik West spojrzała na niego nieprzyjaźnie i wytarła czerwoną z wysiłku twarz chusteczką higieniczną. Andy przebiegł sprintem sto metrów i nie miał nawet zadyszki. Ona zaś czuła się stara, niezdarna, zmęczona i chora od przestawania z tym dzieciakiem i słuchania jego naiwnych, przemądrzałych opinii. Życie jest dużo bardziej skomplikowane, niż mu się wydawało, i pewnie zacząłby to rozumieć, gdyby spędził tak jak ona rok lub dwa kompletnie sam, odwiedzając tylko smażalnie kurczaków, których pełno na każdym rogu. Bojangles,
Church’s, Popeye’s, Chic N Grill, Chick-Fil-A, Price’s Chicken Coop. Poza tym, ponieważ gliny nie zarabiają dużo, przynajmniej nie na początku służby, nawet możliwości pójścia gdzieś po pracy na obiad były ograniczone do pizzy, hamburgerów i barów szybkiej obsługi.
– Kiedy ostatni raz grałaś w tenisa? – zapytał Brazil.
– Nie pamiętam – odpowiedziała.
– Może poszlibyśmy kiedyś razem poodbijać?
– Powinieneś zbadać sobie głowę – oświadczyła.
– Ależ, nie przesadzaj, grałaś kiedyś świetnie. Założę się też, że bywałaś w lepszej formie – ciągnął.
Masywny betonowy budynek, w którym mieściło się więzienie, stał w centrum Charlotte. Został zbudowany w tym samym mniej więcej czasie, co nowa, duża siedziba policji w mieście, które chlubiło się olbrzymią ilością wykrytych przestępstw, notabene przerastającą ilość zgłaszanych przypadków, tak przynajmniej niektórzy twierdzili. Aby dostać się do więzienia, należało przejść przez wiele zabezpieczeń i punktów kontroli, poczynając od miejsca, gdzie policjanci musieli zdeponować broń. Przy wejściu sprawdzano wszystkich. Brazil chłonął wszystko z ciekawością, zapoznając się z nowym, budzącym lęk miejscem. Jakaś ubrana na czarno pakistańska kobieta z zakrytą twarzą była przesłuchiwana w związku z kradzieżą w sklepie. Pijakami, złodziejami i zwykłymi handlarzami narkotyków zajmowali się policjanci, ale nadzór nad wszystkim sprawowało biuro szeryfa.
W głównej przechowalni depozytów Virginia przeszukała aresztanta, wyjmując z jego kieszeni gumę do żucia, banknot jednodolarowy i trzynaście centów bilonem oraz paczkę dropsów. Następnie wypełniła stosowne formularze. Zatrzymany był już w lepszym humorze, uśmiechał się arogancko i uważnie przyglądał się osobie, która go aresztowała.
– Potrafisz czytać? – zapytała go porucznik West.
– Czy to moje zwolnienie?
Jej więzień miał na sobie trzy pary sportowych spodenek, dwie pary szortów, z których te na wierzchu były zielone i opadały bez paska. Rozglądał się dookoła, nie mogąc ustać spokojnie.
– Obawiam się, że nie – odpowiedziała Virginia.
W pomalowanej na niebiesko pojedynczej celi siedział inny młody chłopak, który przyglądał im się wzrokiem pełnym nienawiści. Brazil spojrzał na niego przelotnie, a potem zainteresował go areszt tymczasowy, gdzie stłoczeni byli skazani, oczekujący na transport do więzienia na Spector Drive, skąd pójdą dalej do Camp Green lub Central Prison. Mężczyźni zachowywali się spokojnie. Patrzyli przed siebie, trzymając się krat jak zwierzęta w zoo, gdyż nie mieli nic lepszego do roboty w tej więziennej oranżerii.